Żoną Jana Małachowskiego była Izabela z Humięckich herbu Junosza. Po śmierci męża w 1762 r. z powodzeniem zarządzała ogromnym majątkiem jeszcze przez kilkanaście lat. Zmarła w 1783 r. w wieku 84 lat i spoczęła obok męża w kościele św. Mikołaja. Ks. Józef Barański podaje: w krypcie trzeciej – przed głównym ołtarzem trumny ze szczątkami Małachowskich: Jana, Izabeli i dzieci. Do czasów rozbudowy kościoła w 1902 i ułożenia nowej posadzki, przed balustradą do Komunii św. było wejście do tej krypty zasłonięte kamienną płytą. Po remontach wejście to zostało zamurowane. Nadto ok. 1955 r. przy zakładaniu urządzeń centralnego ogrzewania, krypta ta została częściowo uszkodzona. W tym miejscu obecnie ustawiono mensę ołtarzową.
Wiele wyśmienitych informacji możemy znaleźć we wspomnieniach wnuka Stanisława hr. Nałęcz Małachowskiego. Zacytuję obszerne fragmenty, bo sama książka jest trudno dostępna:
Izabela z Humięckich Małachowska [ok. 1700-1783]
we wspomnieniach wnuka Stanisława hr. Nałęcz Małachowskiego
Babka moja po śmierci męża lat 20 jeszcze żyła i w 84 roku życia swego umarła. Pani ogromnych i rozrzuconych włości, Miała komisarzem miejscowym Rabkę, do posyłania Fajgla i mnóstwo innych oficjalistów, oprócz tego było piechoty uzbrojonej 48 i ułanów konnych 24, których babka moja konfederatom oddał, sobie tylko sześciu ułanów zostawiając. Komendantem tej zamkowej [sic! – o samym “zamku” w Końskich napiszę w innym miejscu] straży był Magnuszewski. Było także dwóch laufrów i jeden garbusek, błazen, jakich na wszystkich wielkich dworach używano. Mieli oni przywilej wszystko mówić, co im przyszło do głowy i nikt nie mógł się gniewać, kiedy jaki żarcik dowcipny przeciw niemu powiedział. Jeszcze go zastałem, ale już bardzo starego.
Babka moja była bardzo małego wzrostu, szczupła, o twarzy delikatnej i nadzwyczaj białej, ręce miała małe i nadzwyczajnej piękności, a humor przyjemny i wesoły. nie wyjeżdżała z domu, ale lubiła zabawy; co dzień po obiedzie na spacer jeździła, to na połów ryb, to na podwieczorki i na tym koniec…
Moja babka w lecie o 4. rano wstawała, lubiła każdego budzić i zaraz zwiedzał ogród, kuchnię i stajnię; obiad bywał o pierwszej, do którego zwyczajnie siadało osób przeszło 20. Stryjowie moi z żonami najczęściej tu mieszkali i razem cała familia jadała, dzieci zaś osobnym, przybocznym pokoju pod dozorem guwernera i guwernantek. Osobny jeszcze stół dla wszystkich dworskich i panien służących, co się zbierali w starym pałacu o drugiej godzinie, a to dlatego, że ze stołu pańskiego lepsze przysmaki im dosyłano. Po obiedzie jeździliśmy wszyscy na spacer, cztery pojazdy sześciokonne zachodziły…
Stryjowie moi lubili polowania wielkie; sproszeni sąsiedzi zjeżdżali się, lasy były ogromne. Polowano na dziki, niedźwiedzie, jelenie. Wracano na noc w sobotę do Końskich, gdzie na dziedzińcu wystawione było wielkie rusztowanie z drzewa, na którym powieszona była była zwierzyna. Co tydzień bryki przywoziły po trzy, a czasem więcej niedźwiedzi, dzików kilkanaście i najmniej sześć jeleni. Ledwie tam kilka sarn można było widzieć, a żadnego zająca. . Zwierzyną tą pospolicie babka rozrządzała i w sąsiedztwo rozsyłała, bo moi stryjowie więcej uległości i uszanowania mieli dla swojej matki, niż dzisiejszego wieku ucywilizowana młodzież…
Powiedziałem, że babka moja była charakteru słodkiego i humor miała wesoły. Powszechnie była szanowana, ale się jej bali, nie tą bojaźnią surowości, ale żeby jej nie przynieść zmartwienia. Co rok na ostatnie trzy dni karnawału sprowadzała muzykę z Wielkiej Woli, z klasztoru Bernadynów i wtedy wszyscy dworscy i panny schodzili się o 5. do sali. Dawano ciasta i kawę, bo podówczas herbaty nie używano. Potem komisarz Rabka otwierał bal, czasem i który z moich stryjów tańcował z panną dworską. Moja babka siedział na krześle i przypatrywała się tańcującym; o 9. szła spać do swego pokoju, a tańcujący przenosili się do starego pałacu, gdzie była dla nich przygotowana kolacja i późno w noc tam się bawili…
Schodziły miesiące, mijały lata… nie znałem nieszczęścia ani smutku, kochałem bardzo babkę i ta mnie więcej od innych wnuków lubiła. Nie uskarżająca się na żadną słabość i lubiąca chodzić wiele zdawała się obiecywać być długo między nami, lecz że zawsze szukają przyczyny przyspieszenia śmierci, powiedziano więc, że niestrawność sprowadziła jej chorobę. Miała apetyt dobry, a lubiła wszystkie niezdrowe potrawy, osobliwe marynaty. Dostała więc boleści, choć miała doktora domowego de Tille, człowieka bardzo w swej sztuce biegłego. Ten widząc wzmagającą się gorączkę osądził kogo jeszcze do rady przyzwać, a że podówczas nie tak kraj był napełniony doktorami jak teraz, posłano zaraz do Kielc, gdzie był sławny doktor Cesaretti. Ten przybywszy osądził, że choroba wyleczona być nie może, a lubo babka moja przechadzała się, namówił ją, aby się położyła, co zrobiwszy, kazała tylko łóżko na środek pokoju pokoju posunąć, aby z okien na słońce i przechodzących patrzyła. Wszyscy synowie się zjechali, a że to było w lecie, kiedy się muchy najwięcej uprzykrzają, siedział zawsze jeden przy łóżku z oganką. Raz, gdy zasnęła, stryj mój dał mi ogankę bym oganiał, a dzień był bardzo piękny i było to po obiedzie. Obudziwszy się babka moja widząc, że siedzę przy niej odezwała się: Cóż to, ty nie na spacerze? To zapewne mój syn referendarz ciebie tu posadził, on się lubi wszystkim sprzeciwiać, Jacek by tego nie zrobił.
Zadzwoniła i posłała po Rykaczewskiego, aby zaraz konie były okulbaczone i żeby jechał ze mną. Umieszczam ten szczegół, jako dowód jej dobroci i przytomności. Cztery dni jeszcze potem żyła i opatrzona św. Sakramentami do końca rozmawiając, umarła dnia 10 lipca 1782 roku. Nie opisuję pogrzebu, bo każdy pojmie, że z całą okazałością był obchodzony.
Bibliografia:
1. Stanisław hr. Nałęcz Małachowski Pamiętniki, Poznań 1885