Było to w 1986 lub 1987 roku. Chodziłem ze swym pierwszym wykrywaczem – „lisem” w okolicach Gowarczowa. Trafiało się trochę łusek, a to puszka po masce, no i dużo złomu żelaznego, gdyż mój wykrywacz nie posiadał dyskryminacji. Mimo wszystko grzebałem sobie po polach i łąkach. Przy kolejnym z dołków usłyszałem za plecami zbliżające się kroki.
– A co ty tu, min szukasz? – spytał jegomość w czapce uszance i kufajce. Jego różowe policzki i fioletowy nos podpowiedziały mi, że gość za kołnierz nie wylewa.
– Nie, min to tu nie ma, szukam sobie takich rzeczy z wojny. Może ma pan jakieś hełmy, albo bagnety?
– Hi hi, tutaj to już nic nie ma, a na co ci to?
– A tak zbieram, kolekcjonuję.
– Kiedyś miałem trochę tych gratów, ale na co mi to. Jeździli za złomem to oddałem, ale jakbyś chciał, to ci powiem, że tu jest gdzieś czołg utopiony w bagnie.
– Pewnie zaraz powie, że Tygrys, lecz co najmniej Pantera – pomyślałem.
– A co to za czołg?
– Nie wiem. Ja się nie znam. Chyba niemiecki.
Wiele razy trafiały do mnie informacje o zatopionych lub zasypanych czołgach. Jak do tej pory żadna z informacji nigdy się nie potwierdziła. Dlatego i tym razem bardzo sceptycznie podszedłem do tej rewelacji. Zadałem więc jedno zasadnicze pytanie:
– A czy widział pan na własne oczy ten czołg?
– Nie. Tylko słyszałem, ale jest na pewno.
Minęło kilka lat od tego spotkania. Czasami zaglądałem w okolice Gowarczowa, ale pamiętałem cały czas o tej rozmowie z „fioletowym nosem”. W 1992 roku, a więc 6 lat później po raz drugi usłyszałem o zatopionym czołgu w okolicach Gowarczowa. Mianowicie dwóch młodych chłopców odbywających praktyki w mojej firmie, wiedząc, że interesuje się „wykopkami” opowiedzieli mi historię o utopionym w bagnie czołgu. Byli oni mieszkańcami dwóch różnych wiosek w pobliżu Gowarczowa. Dziwne było, że umiejscowili czołg w tym samym rejonie, o którym wspominał mi „fioletowy dziadek”. I znów zapytałem czy widzieli osobiście to miejsce? Okazało się, że nie widzieli, ale słyszeli od dziadków. Tym razem także, nie poszedłem za tropem, żeby sprawdzić prawdziwość tych doniesień.
Minęło następnych 7 lat, był rok 1999. Niedaleko Gowarczowa we wsi Borowiec wykonując swoją pracę wykopałem na terenie prywatnej posesji: hełm, manierkę i bagnet . Wszystko niemieckie. Starszy pan dla którego wykonywałem usługę powiedział , że było tego tutaj bardzo wiele, że on pamięta jak wycofywali się tędy Niemcy w styczniu 1945 roku, jak zostawiali ciężko rannych żołnierzy w domach i stodołach, których później zabili Rosjanie. Pamięta osobowy samochód w rzece, postrzelany przez radziecki samolot, z którego po wojnie wymontował dużo przydatnych części. Pokazał mi wiele ciekawych przedmiotów z tamtego okresu i od słowa do słowa rozgadaliśmy się na tematy znalezisk, historii i zdarzeń ze stycznia 1945 roku. W pewnym momencie, starszy pan mówi:
– A tu niedaleko to i czołg jest utopiony w bagnach.
Zapaliła się u mnie czerwona lampka sygnalizacyjna przywołująca poprzednie dwie podobne relacje dotyczące być może tego samego pojazdu. Poprosiłem, aby bardziej szczegółowo opisał historię tego zatopionego czołgu. Zadałem standardowe pytanie:
– A czy widział go pan na własne oczy?
– No to jak pana widzę – odpowiedział.
Serce zaczęło mi gwałtownie bić. Pomyślałem, że wreszcie legenda może okaże się prawdą.
– A czy pokaże mi pan to miejsce?
– Oczywiście. Tylko musimy pojechać tam samochodem, bo to jest aż na końcu Skrzyszowa.
Zostawiłem chłopaków, aby dalej robili instalację, a z właścicielem pojechaliśmy obejrzeć to miejsce. Zatrzymaliśmy samochód za ostatnim domem we wsi Skrzyszów. Dalej znajdował się most pod którym przepływała powoli wąska rzeczka. Trzeba było się przedzierać przez dość spory gąszcz wysokiego zielska i podmokły teren. Gdzie postawiłem nogę to zaraz pojawiała się mała kałuża. Starszy pan prowadził wzdłuż rzeki do takiej mini delty. Powiedział, że tu blisko wypływa źródełko, które dopływa do rzeczki, a to jest właśnie jedna z tych odnóg. Powiedział, że nigdy to źródło nie zamarza i Niemcy myśląc, że teren jest zamarznięty wjechali tam czołgiem, który się zatopił. Próbowali go wyciągać, lecz wpadł pod kątem 45 stopni w jakiś potorfowy dół. Dwa inne pojazdy szarpały go linami, podkładali belki, ale nic z tego – ugrzązł na dobre. Dali za wygraną. Wymontowali co się dało z pojazdu i podłożyli ładunek wybuchowy, który rozsadził pojazd na dwie części. I tak sobie leży do dziś. W latach 50. były próby wyciągnięcia go przez okolicznych chłopów, ale spełzły na niczym. Jedynie co, to wyzbierali wokół wszystkie części po wybuchu i palnikami odcięli część blach wystających z wody. Tak rozmawiając doszliśmy do małej piaszczystej łachy. Wśród bujnej roślinności zauważyłem wystający z wody kawał metalu. Zafascynowany tym widokiem nie zwracałem uwagi, że stoję już po kostki w wodzie. Pomierzyłem taśmą wszystkie widoczne elementy i naszkicowałem wygląd tych części. Wokół unosił się bagienny opar zbutwiałych części roślin, a komary cięły niemiłosiernie po odkrytych częściach ciała.To co wystawało z bagna nie przypominało na razie nic znanego, jedynie grubości blach (w niektórych miejscach około 10 cm) wskazywały, że może to być pojazd pancerny.
Wróciłem do swoich zajęć jednocześnie obmyślając co z tym fantem zrobić. Minęło jeszcze kilka tygodni zanim podjąłem decyzję o powiadomieniu specjalistów z zakresu niemieckiej broni pancernej. Powiadomiłem p. Andrzeja Lange, ówczesnego dyrektora Muzeum Orła Białego w Skarżysku-Kamiennej, który poprosił mnie o pełną dyskrecję w tej sprawie, obawiając się że pojazd mógłby zostać wywieziony. Poprosił o wskazanie miejsca i zapewnił, że zostanę powiadomiony o wynikach badań nad wrakiem.
Minął jakiś czas, w którym Muzeum Orła Białego uzyskało wszystkie potrzebne zezwolenia, w tym obsługę saperską. Był telefon od p. Andrzeja. Zostałem zaproszony na moment wydobycia pojazdu, który okazał się samobieżną haubicą 105 mm ( Sturmhaubitze STUH 42), tak naprawdę okazało się, że jest to tylko wanna w dodatku wysadzona. Nie mniej jednak jest to rzadki okaz, i być może uda się odzyskać wiele części od miejscowej ludności, oraz to co zostało odrzucone podczas eksplozji.
Kwiecień 2000 roku. Jest około 8 rano. Przy moście w Skrzyszowie mnóstwo samochodów i ludzi ubranych w maskujące uniformy. Czułem się trochę nieswojo, ponieważ znałem tylko kilka osób z tej ekipy – dyrektora Muzeum Orła Białego i ekipę Tomka Kołodzieja, ze Skarżyska-Kamiennej. Pojazd został obkopany wkoło. Kilka drzew zostało usuniętych, ktoś przymocował linę do pojazdu. Jakieś 200 metrów dalej, na prywatnej posesji stał samochód z Zakładu Transportu Energetycznego z Radomia i chwilę później operator włączył bęben nawijający linę.
– Odsunąć się! Proszę schować się za drzewa – to ludzie z ekipy zabezpieczającej porządkowali teren. Pierwsza próba i trrrrrraach!!!! – lina obsunęła się po jednym z boków STUHA. Druga próba. Powoli odklejają się resztki pojazdu od bagna. Pojazd sunie po ziemi w stronę wyciągarki. Po drodze nabiera na siebie rośliny tworząc szeroką ścieżkę. Okazało się, że sporo części jest jeszcze w „dołku”. Pokazała się też uzbrojona amunicja 105mm. Nikt już nie został w tym miejscu oprócz saperów. STUH został zabrany do skarżyskiego muzeum, gdzie stoi wśród innych niemieckich pojazdów. W ciągu tych wszystkich lat uzupełniono sporo braków w pojeździe, ale i tak jeszcze sporo brakuje.
Jestem szczęśliwy , że udało mi się po wielu latach trafić na „prawdziwy trop pancernego pojazdu”, oraz to, że mogłem wziąć udział w wydobyciu STUHA i poznałem wielu świetnych ludzi – „zapaleńców odkrywania historii”.