To fascynująca (jeżeli można tu użyć tego słowa) i mało znana historia. Skromnie przemyka gdzieś tam w literaturze, nazwę to – wspomnieniowej i we wtórnej w formie; w opracowaniach. Poza tym nic szczególnego… Dzisiaj już raczej nie dowiemy się czy w ekran kinowy z pojawiającym się Hitlerem rzucono starym butem, kamieniem czy „tylko” pomidorem? A jaki napis pojawił się na słupie ogłoszeniowym przed ratuszem i był powodem rozwścieczenia Niemców i aresztowania gimnazjalistów? Tego też nie wiemy. Stąd cztery relacje i próba naświetlenia tej sprawy w pełni.
Relacja I
Dystrykt Radom. Powiat Końskie
W dniu 12 XII 1940, w charakterze odwetu za zelżenie Fuhrera w napisie umieszczonym na słupie ogłoszeniowym przed ratuszem w Końskich, oddział służby bezpieczeństwa w Kielcach aresztował b. uczniów najwyższej klasy zamkniętego wiosną 1940 r. gimnazjum. Poza tym nic szczególnego.
W: Dziennik Hansa Franka, t. I. str. 314.
Relacja II
Od chwili otworzenia kina w czasie okupacji, często działy się tam różne nie przemyślane hece. Wśród uczniów naszego gimnazjum stałymi wielbicielami kina, przed wojną i w czasie okupacji, byli ci sami kinomani. Do dziś utkwili mi w pamięci: Heniek Leszczyński, Tolek Barnowski, starszy Sielski, Sylwek Laurman i Tadeusz Jakóbiec. Często przebierali się dla niepoznaki. Jedno z „historycznych” wydarzeń było zapamiętane przez mieszkańców sąsiadujących z posesją kina, ponieważ spowodowało późnym wieczorem duże zamieszanie, bowiem przeszukiwano najbliższe posesje, a nawet mieszkania.
Nie przypominam sobie, by w konsekwencji kogoś aresztowano, czy był represjonowany…
Wydarzenie, któremu nadano nieprawdziwą, legendarną treść miało miejsce na przełomie września i października 1940 roku i nie było przyczyną naszego późniejszego, grudniowego aresztowania.
Z opowiadania Tadeusza Jakóbca uczestnika tych wydarzeń wynikało, że był wtedy w kinie, kiedy na ekranie ukazała się osoba Hitlera. Na ekran posypały się pomidory. Dużo hałasu i pożywka dla plotki, która robi krzywdę człowiekowi, który nie będzie się bronić, bo nie żyje. Dodać trzeba, że porządkiem w kinie i przed nim zajmowała się tzw. policja granatowa. Niemcy pojawiali się tylko na seanse wyświetlane dla nich.
Wracając do naszego aresztowania muszę stwierdzić, że było to 12 grudnia 1940 r. o bardzo wczesnych godzinach rannych. Ja byłem aresztowany przed wyjściem do pracy, około szóstej rano.
Tego dnia aresztowano nas 19 uczniów z gimnazjum (18 z czwartej klasy i jeden z liceum), dalszych dwóch dowieziono kilka dni później, o czym wspomniałem już wyżej.
Śledztwo rozpoczęło się zaraz na drugi dzień, 13 grudnia chyba w piątek, a wzywani byliśmy w kolejności alfabetycznej. Po badaniu nie wracaliśmy do naszej wspólnej celi.
Powrót do dawnej celi nastąpił tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. W czasie śledztwa, gestapowcy wykazywali bardzo szerokie zainteresowania, co wskazywało, że poszukują ludzi związanych z tajnymi organizacjami, ruchem niepodległościowym, czy wydawaniem i kolportowaniem nielegalnych gazetek [1].
Najbardziej byli bici Rysiek Rurarz, Tadeusz Jakóbiec i ja, z tym, że ja, Tadeusz Jakóbiec i Gienek Barnowski trafiliśmy do szpitala więziennego, na skutek obrażeń doznanych w czasie śledztwa. Prawą rękę „leczyłem” w Auschwitz jeszcze przez około cztery miesiące, a blizna na prawej ręce między łokciem i dłonią, do dziś przypomina to zdarzenie.
Dnia 5 kwietnia 194Ir. szesnastu kolegów zostało zwolnionych do domu, a nas pięciu potraktowano jako zakładników i deportowano do KL Auschwitz. Dla porządku należy dodać, że poza Tadeuszem Jakóbcem żaden z nas czterech nie chodził w czasie okupacji do kina.
Mirosław Firkowski ps. Sławek, Przez trzy kacety, Łódź 2006
Przypisy:
- Kapral Zygmunt Janiszewski, przedwojenny kwatermistrz Wojska Polskiego, zorganizował na początku okupacji magazyny mundurów, bielizny i rynsztunku żołnierskiego, ukrytych przez rozbite oddziały. Aby zmniejszyć ryzyko, sorty przechowywano w jaskiniach nieopodal wsi Piekło i Niebo w powiecie koneckim. W 1944 r. mundury te nosili partyzanci z 25 Pułku Piechoty Armii Krajowej.
Janiszewski po kampanii wrześniowej był leśniczym w dobrach hrabiny Tarnowskiej. To on dał pracę bohaterowi naszej opowieści – Mirosławowi Firkowskiemu, jednemu z czwartoklasistów Gimnazjum im. św. Stanisława Kostki w Końskich. Gimnazjaliści opróżniali z mundurów różne skrytki, znosili je ze strychów, stodół, obór i gromadzili w miejscach wskazanych przez kwatermistrza. Hitlerowcy jednak czuwali. W grudniu 1940 r. aresztowali 21 chłopców z ostatniej klasy gimnazjum. W czasie śledztwa w kieleckim więzieniu, oprawcy pobili Firkowskiego do nieprzytomności, powodując m.in. złamania kości.
Po kilku miesiącach pobytu w więziennym szpitalu, 4 kwietniu 1941 r. wywieźli go do KL Auschwitz…
W: Włodzimierz Kupisz, Auschwitz za mundury 25 pułku, artykuł w prasie łódzkiej z dnia 27-28.01.1996.
Relacja III
Natomiast demonstracja, która wydarzyła się 12 grudnia 1940 r. w koneckim kinie, pociągnęła za sobą następstwa tragiczne. Zaczęło się od pójścia do kina kilku kolegów z klasy IV koneckiego gimnazjum Już w czasie wyświetlania kroniki, zawierającej fragment przemówienia Hitlera, jeden z nich – Tadeusz Jakóbiec, rzucił w ekran starym butem, po czym padły jakieś okrzyki „przeciw III Rzeszy i jej Führerowi”. Wydarzenie przeszłoby może bez następstw, gdyby nie obecność na sali niemieckiego Ślązaka Stanisława Czecha, uważanego za współpracownika gestapo, który natychmiast przerwał projekcję filmu, zamknął drzwi kinowej sali i wezwał gestapo, które aresztowało na sali kilku podejrzanych uczniów i wzięto ich na śledztwo, a po stwierdzeniu, że są z jednej klasy, aresztowano pozostałych kolegów z tej klasy i wysłano ich na dalsze śledztwo do Kielc, po którym kilku wysłano do obozów (gdzie zginęli: inicjator demonstracji Tadeusz Jakóbiec i jego klasowi koledzy – Ryszard Godlewski i Józef Kowalski), a resztę zwolniono. Nie zostali jednak zapomniani. Aresztowano ich podczas „masówki” 20.08.1942 r. Część „czwartaków” z tej grupy nie przeżyła pobytu w obozach. Desperacki gest Tadka Jakóbca miał swoje podstawy. Jego ojciec Jan, przedwojenny kierownik szkoły powszechnej nr 3, zmobilizowany w 1939 r. w stopniu kapitana rezerwy, nie powrócił z kampanii wrześniowej, natomiast matka Emilia – urodzona w Bielsku, przyjęła volkslistę i wpisała na nią nieletnią córkę Irenę. Można sobie wyobrazić frustrację Tadka z powodu dwuznacznej sytuacji, w jakiej się znalazł jako Polak, jeżeli dla podkreślenia polskości targnął się na tę samobójczą demonstrację. Dopełnieniem rodzinnej tragedii była śmierć Ireny Jakóbiec, która zginęła 4.09.1943 r. w wagonie „nur für Deutsche” pociągu, zaatakowanego na stacji Wólka Plebańska przez II Zgrupowanie „Ponury” ppor. „Robota”. Ojciec rodziny nie dożył tej chwili: zginął wcześniej w Katyniu.
Koneckie kino „Czary” było czynne również w latach okupacji. Normalnie do kina się nie chodziło, bo „tylko świnie siedzą w kinie” – jak głosiło ówczesne porzekadło, streszczające odnośne zalecenie władz Polskiego Państwa Podziemnego; lecz zdarzało się komuś w drodze wyjątku pójść na ten czy inny film, by zobaczyć jak wygląda wojna w kronikach wojennych.
Dwunastego grudnia 1940 roku miał miejsce tym kinie incydent, którego skutki zaciążyły na losach gimnazjalistów z klas czwartych. Chłopak z tej klasy – Tadek Jakóbiec – sfrustrowany sytuacją rodzinną (jego ojciec, powołany w1939 r. na wojnę, zaginął na wschodzie a matka, przyjęła „folkslistę”) rzucił starym butem w ekranową twarz Hitlera; zauważył to kierownik kina Stanisław Czech – jednoręki folksdojcz, który przerwał seans, zamknął drzwi kina i wezwał gestapo, które aresztowało Tadka. Pech chciał, że bodaj tego samego dnia „zelżono Fuhrera na słupie ogłoszeniowym przed ratuszem w Końskich” (Dz. H. Franka, t. I. str. 314) i gestapo aresztowało represyjnie 16 kolegów klasowych Jakóbca. Wywieziono ich do Kielc, aby wydusić z nich jakieś zeznania, sądząc, że ich „wrogość do III Rzeszy i Fuhrera” nie ogranicza się do sztubackich wygłupów. Podczas śledztwa w Kielcach, starano się odkryć ich poważniejsze „zbrodnie”, m.in. związki z oddziałem mjra „Hubala”. Ten „temat badań” potwierdza aresztowany tego dnia jeden z uczniów podejrzanej ki. IV, kol. Zbigniew Stanisławski:
„Pytano o związki z oddziałem „Hubala” – kto i kiedy miał kontakty z tym oddziałem. To był jedyny temat śledztwa; widocznie chciano rozpracować siatkę organizacji podziemnej. O żadnym kinie czy o rzucaniu butem w ekran nie było mowy”.
21 kwietnia 1941 r. Zbyszka i część jego kolegów zwolniono. Pozostałych: Tadka Jakóbca, Mirka Firkowskiego i kilku innych wywieziono do Auschwitz, który przeżyło zaledwie trzech.
O wypuszczonych „na wolność” gestapo nie zapomniało. Zostali aresztowani powtórnie 20 VIII 43 r. i trafili do kacetu, obok wielu innych absolwentów, licealistów i gimnazjalistów koneckiego Gimnazjum i Liceum, aresztowanych tego samego dnia.
Podstaw do podejrzewania uczniów czwartej gimnazjalnej o „zbrodnie” mogły dostarczyć gestapo wcześniejsze wydarzenia, w których brali udział koneccy uczniowie. W dniu 3 IX 1939 r., trzymając straż przy barykadzie na Bawarii z bronią i w mundurkach PW, strzelali do przelatujących niemieckich samolotów; zimą 1940 roku sześciu z nich poszło do Oddziału majora „Hubala” stacjonującego w Gałkach. Poszli tam wcale nie konspiracyjnie, lecz tak, jak szło się niegdyś do powstania: „Bywaj dziewczę zdrowe, Ojczyzna mnie woła – idę za kraj walczyć, wśród rodaków koła”. A na kwaterze w tej wsi spotykali się z nimi różni żołnierze „Hubala”: m.in. również późniejsi konfidenci gestapo z Radoszyc: Leszek Kaczorowski „Zagłoba” i Jurek Szkodziński „Sokół”.
Relacja IV
W lutym 1940 roku przyjechałem z Radomia do Końskich na parę dni. Któregoś dnia wchodząc do kuchni zauważyłem dość dziwną postać: mężczyzna, barczysty, blondyn o jasnych oczach, bez ręki, w tyrolskim kapelusiku na głowie, w krótkich skórzanych porteczkach i białych wełnianych pończochach do kolan.
Przedstawił mi się – Stanisław Czech. Mówił płynnie po Polsku, aczkolwiek gwarą śląską.
– To pan Polak? – spytałem.
– Nie, panie – jestem Niemiec, moja matka była Polką – odrzekł.
Myślałem, że jest Niemcem „koniunkturalnym” i dość swobodnie począłem z nim rozmawiać. Gdy jednak zacząłem wyrażać swoje odczucia na praktyki radomskich gestapowców nazywając ich krwiożerczymi bestiami – to wówczas Matka moja będąca przy rozmowie znacząco poczęła na mnie mrugać. Czech popatrzył na mnie bystro i powiedział:
– Panie, niech pan tak nie mówi, bo upominam pana, że gestapo bez winy nikogo nie zaaresztuje. A winni – trudno – muszą iść na stryczek. My wiemy co Polacy myślą i robią za naszymin plecami.
Wyzbyłem się złudzeń co do imienia i nazwiska i mowy polskiej pana Czecha. Oczywiście zmieniłem temat rozmowy.
Stanisław Czech pochodził ze Śląska, mieszkał w Opolu, a w czasie wojny będąc w Końskich mieszkał kilka miesięcy w naszej willi. Pracował w Starostwie, lecz nie miał określonego stanowiska. Jak później się dowiedziałem był gestapowcem. Kręcił się na targach, podsłuchiwał rozmowy, śledził włościan wiozących potajemnie masło, słoninę i nabiał. Oczywiście produkty te rekwirował dla siebie, po czym wysyłał lub zawoził do Opola. Był to jednak zły człowiek i wielu ludzi osadził w Oświęcimiu.
Pewnego razu, młodzi chłopcy, będąc w kinie gdzie wyświetlany był obraz z Hitlerem, poczęli gwizdać, któryś z nich rzucił kamieniem na ekran – wówczas obecny Czech, a powszechnie nazywany „Łapa” wezwał żandarmów i zaaresztował kilkunastu młodych chłopców. Poszli oni wszyscy do Oświęcimia…
Po osiedleniu się w Końskich w 1941 roku widziałem jak „Łapa” idąc ulicą kopnął malutkie dziecko, któremu zagrodziło drogę. Niedostateczna była by sylwetka Stanisława Czecha, gdyby pominąć jego pijaństwo i łapownictwo.
Dziwna rzecz, o ile w 1940, 41 roku Niemcy nie uprawiali łapownictwa – to już od 1942 roku łapownictwo stało się nagminne i to w postaci „tłustych” podarków, a więc np. pieczonej gęsi, słoniny, kaczki itp.