Któregoś dnia, w połowie czerwca 1914 r. ojciec powiedział mi, że zwolnił mnie z kilku dni lekcyjnych w gimnazjum koneckim przed wakacjami, gdyż postanowił zabrać mnie ze sobą do Kamieńca Podolskiego. Mieliśmy jechać do wujostwa Adama i Władysławy Himnerów.
Ogarnęła mnie nieopisana radość, podróż bowiem miała trwać prawie 3 dni, a przede wszystkim cieszyłem się na okazję zobaczenia z nim tutejszej twierdzy nad Smotryczem, tak pięknie opisanej przez Sienkiewicza w Panu Wołodyjowskim.
W domu mieliśmy dwa pełne egzemplarze Trylogii, ale jeden kilkutomowy egzemplarz, w pięknej, wytłaczanej, czarnej oprawie ze złoconymi ozdobami – był przeznaczony na wyłączny użytek mojego ojca, który co roku Trylogię czytywał. Matka szybko spakowała moją walizkę i na drugi dzień wyruszyliśmy z ojcem w daleką drogę. Jechaliśmy w wagonie z pluszowymi, ciemno czerwonymi kanapkami i firankami przez Brześć, (słowo nie odczytane), Żmerzynkę itd, aż do stacji (słowo nie odczytane).
W drodze pilnie oglądałem nieznany krajobraz i pamiętam, że drugiego dnia podróży wtoczył się do naszego przedziału jakiś pasażer ogromnej tuszy, we włochatej, grubej, czarnej opończy, spiętej pod szyją dużą złotą klamrą. Z trudem przecisnął się przez drzwi, a opadając z impetem na kanapę – załamał ją.
– Izwinitie.
Wyniósł się do sąsiedniego przedziału. Zostaliśmy znów sami i ja zdrzemnąłem się potem na tej pochylonej kanapie.
Do stacji (słowo nie odczytane) dojechaliśmy wczesnym rankiem i tam zaraz ojca obstąpili woźnice z batami w rękach, każdy zachwalał swoją dorożkę. Wreszcie wybraliśmy jakąś dorożkę, wygodną o czarnych skórzanych siedzeniach, z takąż budą, zaprzężoną w trzy rosłe konie.
Była piękna, upalna pogoda a droga była daleka (ok. 40 wiorst) i prowadziła bardzo szerokim traktem poprzez urodzajne podolskie pola.
Nużąca była ta monotonna płaszczyzna, bez wzniesień, lasów i zabudowań. Gdzieniegdzie była studnia z żurawiem i bardzo długim korytem do pojenia koni. Gdzieniegdzie trafiał się chutor, lub niewielka wioska ze stogiem wokół chałupy do suszenia nawozu krowiego, służącego jako opał. Mieliśmy szczęście, że nie padał deszcz, bo droga była by prawie nie do przebycia. Monotonię tej długiej jazdy powiększało jednostajne dzwonienie dużych dzwonków zawieszonych na szyjach końskich. To były prawdziwe „bałaguły”.
Wreszcie późną nocą dojechaliśmy do Kamieńca Podolskiego.
Zbędne jest opisywanie bardzo serdecznego przyjęcia. Z miejsca zaprzyjaźniłem się z moim bratem ciotecznym; rówieśnikiem Józkiem Himmerem.
On też już na drugi dzień pokazał mi port turecki, wykuty w skale na rzece Smotrycz i zaprowadził mnie do twierdzy – oczywiście pokazał mi studnię Wołodyjowskiego, bastion Ketlinga, basztę, a raczej szczątki baszty wysadzonej przez pana Michała „prochami”, oraz piękną basztę z cyframi wykutymi w kamieniu, króla Stanisława Augusta.
W Kamieńcu była dość liczna i aktywna kolonia polska utrzymująca ze sobą zażyłe stosunki towarzyskie. Pamiętam trochę nazwisk osób bywających u wujostwa, a więc:
dr …, pułkownik Sadowski, por. Dmowski, pp. Duminowie, Wejsflogowie, Rakowscy. W Kamieńcu mieszkali jeszcze pp. Orłowscy, Zakrzewscy i wiele innych rodzin polskich. Panowie grywali codziennie w wista, a ja z Józkiem codziennie bywaliśmy w twierdzy. Przychodzili tam również koledzy Józka więc zabawy w ruinach były urozmaicone. Pamiętam również ciekawe wydarzenie. Otóż pan Dumin, wielki miłośnik przyrody i kwiatów miał dom i ogród na terenach dawnych murów. Kiedyś jakaś grzęda się zapadła i w lochach znalazł p. Dumin kilka omszałych gąsiorków z miodem. Niestety nie mogłem określić smaku tych delicji czy ambrozji, bo po prostu nie byłem poczęstowany.
Pamiętam również częste wyprawy do żydowskiego, małego sklepiku gdzie kupowałem sobie egzotyczne znaczki pocztowe. Sklepik sąsiadował z apteką p. Chonskiego (Polaka).
Ten sielankowy i beztroski pobyt w Kamieńcu zakłóciła wiadomość „jak grom z jasnego nieba” o zamordowaniu arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie.
Zaraz na drugi dzień zebrali się starsi panowie komentując to niezwykłe wydarzenie i snując rozmaite przypuszczenia, nie wyłączając wojny.
Ur. 4.12.1901 w Końskich, syn Jadwigi i Jana Zawadzkich – zm. 8.06.1998 w Toruniu – prawdziwie renesansowy humanista, człowiek wielkiego umysłu, wielkiej wiedzy i rozległych zainteresowań… [patrz krótki biogram opublikowany na stronie w dniu 13.06.2010.]