
Późną jesienią 1943 r. służba wywiadowcza Armii Krajowej obwodu Końskie przekazała swemu kierownictwu informację, że w obozie jenieckim w Baryczy na przedmieściu Końskich pojawiła się grupa Norwegów. Wiadomość tę potwierdziła służba informacyjno-wywiadowcza koneckiego garnizonu Gwardii Ludowej, z którą utrzymywano koleżeńskie więzi. Grupa liczyła pięćdziesięciu Norwegów; około dwudziestu nosiło mundury, pozostali byli ubrani po cywilnemu lub też do wojskowych spodni i butów nosili cywilne marynarki. Umieszczono ich w baraku, który do tej pory zamieszkiwali niemieccy strażnicy. Barak strzeżony był przez własowców i żołnierzy Wehrmachtu, dowódcą straży był SS-standartenjunker (chorąży).
Norwegowie byli całkowicie odizolowani od reszty obozu i od jeńców radzieckich, ale z okien baraku mogli w ciągu dnia obserwować tamtą część obozu — widzieli wycieńczonych jeńców radzieckich, nad którymi pastwili się hitlerowcy, widzieli trupy zalegające każdego dnia plac obozowy.

W ciągu miesiąca st. wachm. Marian Łyżwa („Żbik”) ze zgrupowania partyzanckiego AK por. „Robota” zdołał przy pomocy siatki informacyjnej ustalić stosowany przez Niemców wobec Norwegów reżim obozowy.
Tak więc w końcu listopada Norwegowie nie wychodzili do pracy, przebywali w baraku, otrzymywali skromne, ale pozwalające utrzymać się przy życiu porcje. Rano wydawano im kawę zbożową, po 15 dkg chleba, na obiad zupę — najczęściej ziemniaczaną, czasem rozrzedzoną kaszę, rzadko skrawki mięsa, na kolację kawę zbożową bez chleba i cukru.
Raz dziennie wyprowadzano Norwegów na spacer. Ci jednak, zobojętniali, nie chodzili, lecz darowane im pół godziny przesiadywali na ziemi, kamieniach lub ściętych pniach drzewa.
Służba informacyjna obwodu AK miała kontakty wewnątrz obozu w Baryczy, które co pewien czas odnawiano. W załodze obozu znajdował się młody Ukrainiec Wasyl, który kilkakrotnie już świadczył usługi służbie wywiadowczej. I tym razem, podczas spotkania ze „Żbikiem”, podjął się on nawiązania kontaktu między Norwegami i partyzantami. Ustalono przy tym, że jeśli akcja odbicia Norwegów się uda, Wasyl przejdzie do oddziału partyzanckiego.

Ukrainiec postarał się, by przydzielono go do służby wartowniczej przy Norwegach, i w ciągu następnych dni zdołał zorientować się najogólniej w sytuacji.
Norwegowie zostali przewiezieni do Polski bezpośrednio z Norwegii; niektórzy byli wcześniej uwięzieni, innych zabrano wprost z domów. Wszyscy byli oficerami armii lądowej lub marynarki, część z nich przed napaścią Niemiec na Norwegię odbywała wojskową służbę czynną. Kiedy wsadzono ich na statek, byli przekonani, że zostaną wywiezieni na jedną z wysp norweskich, nie mogli zrozumieć, dlaczego umieszczono ich w obozie na ziemiach polskich.
Wasylowi wskazano kilka domów w Górnym Młynie i Czerwonym Moście, gdzie u rodzin związanych z Armią Krajową i Gwardią Ludową co dwa, trzy dni miał podejmować porcje tłuszczu, sera, tytoniu, zapałki, by przekazywać Norwegom. Ci jednak początkowo traktowali strażnika nieufnie, niektórzy odmawiali darów. Ale Wasyl zostawiał dary, niczego nie żądał, nie wyjaśniał i odchodził. Po dwóch tygodniach jeden z Norwegów spytał Wasyla łamaną niemczyzną, kto jest ofiarodawcą. Zgodnie z poleceniem „Żbika” Wasyl odpowiedział, że ludność polska. Po kilku dniach na polecenie „Żbika” Wasyl powiadomił Norwegów, że polski oddział partyzancki chce im przyjść z pomocą.
Nieufni ciągle Norwegowie po pewnym czasie zaczęli przejawiać zainteresowanie propozycją. Wkrótce Wasyl przedstawił im plan „Żbika”. Otrzymają broń, przemyconą do obozu, i w ustalonym dniu i godzinie — po otwarciu im bramy przez Wasyla — uderzą na posterunki i przebiją się do lasu. Partyzanci w tym czasie zapewnią im osłonę ogniową i w razie konieczności podejmą walkę z załogą obozową.


Wasyl dostarczył Norwegom kilka pistoletów krótkich i jeden pistolet automatyczny. Ponieważ przenoszenie broni przez jednego człowieka było szczególnie niebezpieczne, Wasyl spróbował skaptować jednego ze strażników-własowców. Niestety, bez rezultatu, a Wasyl podejrzewał nawet swego kolegę o zdradę. Istotnie, Wasyl został aresztowany w momencie, kiedy obejmował służbę przy baraku norweskim. Niemcy rozbroili również dwóch innych własowców. W czasie rewizji przy Wasylu znaleziono angielską amunicję do pistoletu maszynowego i kilkaset papierosów zagranicznych dla Norwegów. Przeprowadzono go do siedziby gestapo, a dwóch własowców przeniesiono do służby w Skarżysku-Kamiennej. „Żbikowi” nie udało się ustalić, czy aresztowanie Wasyla było przypadkowe, czy rzeczywiście było wynikiem zdrady.
Konspiratorzy naradzali się nad sposobami przyjścia z pomocą Norwegom. Zestawiono siły własne i Niemców. Wnioski były niezbyt pomyślne. Wobec kilku grup dywersyjnych w mieście i kilku w pobliskich osadach oraz oddziału partyzanckiego Niemcy dysponowali około czterema setkami żołnierzy Wehrmachtu w mieście, uzbrojonymi w ciężką broń, w tym również w działa polowe, oraz załogą obozową, również wyposażoną w ciężką broń. Ponadto obóz leżał na terenie korzystnym do obrony. Atak na obóz był poważnym ryzykiem i mógł przysporzyć partyzantom znacznych strat.
W tej sytuacji dowódca oddziału specjalnego BCh Józef Madej („Jerzy”) zrezygnował z otwartej walki o uwolnienie Norwegów. Liczono się z tym, że po ujawnieniu zamierzonej akcji wywiozą jeńców norweskich z Końskich, prawdopodobnie na teren mniej nasycony oddziałami partyzanckimi. Postanowiono ponownie nawiązać kontakt z Norwegami, by zorientować się w zamierzeniach niemieckich, a w wypadku wywożenia jeńców norweskich — zlikwidować konwój i odbić ich.
W dwa dni potem dowiedziano się, że strażnik Wasyl został poddany torturom, w obecności szefa koneckiego gestapo Weissa, że nie wytrzymał tortur i zeznał wszystko, co było mu wiadome w sprawie. Ujawnienie jej nie pociągnęło za sobą ofiar, ponieważ Łyżwa w rozmowie z Wasylem przedstawił się jako partyzant z leśnego oddziału, nie wspominając o powiązaniach z organizacją w mieście Końskie.

Wasyl został rozstrzelany, Niemcy zaś postarali się nie tylko o dokładną izolację jeńców norweskich, ale zaostrzyli czujność w stosunku do własnych ludzi. Dozorcy strzegący baraku norweskiego byli dokładnie obserwowani, do miasta mogli wychodzić tylko we dwóch i wracać musieli przed zapadnięciem zmroku. Przed wejściem do baraku ustawiono za workiem piasku cekaem, wycofano ze straży własowców, a na ich miejsce przyszli żołnierze Wehrmachtu, uzbrojeni w broń maszynową.
Na nic się jednak Niemcom zdały te środki ostrożności. Wkrótce „Żbik” nawiązał kontakt ze strażnikiem Niemcem, który za wysokie stosunkowo wynagrodzenie zobowiązał się dostarczać mu informacji o Norwegach. Na poczet wynagrodzenia wręczono Niemcowi kilkadziesiąt dolarów.

Tydzień później strażnik zawiadomił „Żbika”, że ma dla niego pilną wiadomość. Jeszcze tego samego dnia „Żbik” poznał straszliwą prawdę.
Wieczorem 6 stycznia 1944 r. do obozu przybyła dziesięcioosobowa grupa esesmanów, której przewodził oficer w stopniu SS-obersturmfuhrera. Przybyli mieli naradę z komendantem obozu, po czym zostali zakwaterowani w pomieszczeniach dla służby wartowniczej.
Następnego dnia około godz. 6.30 udali się do baraku norweskiego. Jeńców skrępowano sznurem po dwóch i pod konwojem poprowadzono za druty obozowe w miejsce, gdzie grzebano zmarłych jeńców radzieckich [Barycz]. Były tam już przygotowane trzy doły. Teren był obstawiony przez wartowników z obozu i kilku żandarmów z miejscowego posterunku.
Norwegów podprowadzano nad brzeg dołów i strzelano z pistoletów maszynowych. Padających nie dobijano, prawdopodobnie niektórzy byli jeszcze żywi. Po Norwegach przyszła kolej na grupę jeńców radzieckich, którzy kopali groby. Rozstrzelano ich z broni maszynowej i ręcznej. Spoczęli we wspólnej z Norwegami mogile.
Służbie wywiadowczej AK i GL nie udało się ustalić ani personaliów, ani żadnych innych danych odnośnie do zawodu, wykształcenia jeńców czy miejsca ich zamieszkania w Norwegii.
Nie ustalono również przyczyny, dla której hitlerowcy przewieźli Norwegów do obozu dla żołnierzy radzieckich i tak szybko zgładzili.
Jacek E. Wilczur ps. „Kazik”, „Lwowiak”, żołnierz zgrupowania „Robota”, bat. I/2 pp leg. AK
[w: Jacek E. Wilczur, Sosny były świadkami, Warszawa 1982]