Buty (z cyklu etiudy pedagogiczne)

Pod takim właśnie tytułem J. J. Szczepański napisał przed wielu laty opowiadanie – drukował je Tygodnik Powszechny – które wywołało burzliwe dyskusje, ponieważ otwarcie postawiło problem relacji między ceną butów, a ceną ludzkiego życia i to w kontekście akowskiej partyzantki. Poniższe wspomnienie też dotyka butów.

Któregoś wrześniowego dnia 1944 r. otrzymałem rozkaz poprowadzenia patrolu rekwizycyjnego. Tu kilka słów wyjaśnienia.
Jesienią tego jak i poprzedniego roku komendy naszych obwodów i podobwodów nękane były żądaniami, prośbami, błaganiami o zimową odzież dla leśnych chłopców. Brali nie wybrzydzając wszystko, co można było nosić na grzbiecie: bluzy, kurtki, płaszcze – o kożuchach się nie marzyło – swetry, na „niewymownych” skończywszy. Szczególnie pożądane były buty. Dobre, mocne buty, buty na śnieg, błoto, wodę. Wiadomo przecież. Zamoczysz nogi, a potem zapalenie płuc. Antybiotyków zaś żadnych wtedy nie mieliśmy. Dano mi do dyspozycji trzech podkomendnych, z których jeden, „Szpak”, miał już doświadczenie w takich rekwizycjach. Moja misja nie była ani trudna, ani niebezpieczna. We dnie jak we dnie, ale w nocy zwłaszcza na wsiach i w lasach byliśmy już wyłącznymi panami. Nasze zadanie polegało na tym, aby zebrać co się dało z przyodziewku i przekazać do podobwodu. Często jednak wyłaniał się przy tym problem. Bywało, że dowódca takiego patrolu wdawał się w okazjonalną popijawę, a gdy w domu było jakieś dziewczę, nadto „amoroso” się do niej przystawiał. Mieliśmy kilka skarg z tego powodu, bo taki chłopak, gdy sobie przewiesi „stena” przez ramią to już cały świat do niego należy. W tym względzie moja osoba dawała gwarancje dobrego sprawowania.
Jako „teren operacyjny” wyznaczono mi dość ludną wieś Zakrzów – bitych chyba ze 20 km, ale szło o to, aby nas tam nikt nigdy, ani przed tym, ani po tym nie widział i nie znał.
Podwoda już podstawiona. Wyjeżdżamy późnym zmierzchem. Noc ciepła, księżycowa, jak w arii Stefana:
Cisza dokoła. Noc jasna. Czyste niebo.
Księżyc płynie wysoko po przestrzeni bez chmur.

Po drodze, w Jeżowie, czy w Skroninie otrzymuję adresy, gdzie w Zakrzowie jest coś „do wzięcia”. Niewiele tego.
Czy w ogóle skórka warta wyprawy? Warta! Bo w jednym domu są do zarekwirowania buty i to jakie? Buty – oficerki. To opłaci nam nieprzespaną noc i tłuczenie tyłków po opoczyńskich wertepach.
Przed północą jesteśmy na miejscu. Przystępujemy do dzieła. Buty zostawiamy na koniec.
Rutynowo bierzemy sołtysa – będzie naszym przewodnikiem. Wiejskie psy czują obcych i szczekają, jak opętane. Pukamy do okna. Wychodzi zaspany gospodarz. W oczach nieme pytanie: czy to prawdziwi partyzanci, może zwykłe bandziory? Ale niebawem napięcie spada, bo ja grzecznie i „kulturno”:
– Dobry wieczór panu!
– Dobry wieczór!
– Przepraszam, że budzimy po nocy, ale wiemy, że u pana jest – zaglądam do kartki – przefarbowany mundur wojskowy, przerobiony płaszcz wojskowy,
pas wojskowy, koalicyjla [sic! – zapewne; koalicyjka − rodzaj paska noszonego na skos w poprzek piersi i troczonego do pasa głównego], hełm – (niepotrzebne skreślić).
– Ano jest.
– No więc my to zabierzemy – za pokwitowaniem – dla naszych kolegów w lesie.
Gospodarz wraca do izby, wraz z żoną przetrząsają skrzynie i szafy i niebawem te ubogie „spolia” czyli łupy są już na naszym wozie.
– Dziękujemy! I życzymy dobrej nocy.
– Bóg zapłać! A może panowie chociaż garnuszek mleka ….

Jak dotąd nasza zdobycz wojenna przedstawia się mniej, niż skromnie. Teraz idziemy po te buty. Gospodarstwo na skraju wsi. W podwórzu rozłożysta grusza. Pukamy do okna. Wychodzi, gospodyni.
– Dobry wieczór! Przepraszam że… pani syn ma oficerskie buty. Zarek
wirujemy je, bo tam nasi chłopcy w lesie nie mają co na nogi włożyć, a do wojnie nasz rząd (wierzyłem w to świecie) – uczciwie zapłaci.
Kobiecina na to, że syn poza domem, że żadnych butów nie ma, że oni biedni i tak dalej na tę nutę. Każemy budzić synala, jak jemu tam, Jaśka. W drzwiach staje blady wyrostek Ja do niego z patriotyczną przemową. Twarz chłopaka zacina się w lodowatym uporze.
– Tak! Ma buty, ale ich nie da. Nie da nikomu. Chcemy, to możemy szu
kać. I tak nie znajdziemy.
Na to ja znów tłumaczę, jak Polak Polakowi. Groch o ścianę. Pewno je drań schował gdzieś w zapolu. Nie będziemy przecież przetrząsać całej stodoły. Nie skutkuje marchewka, poskutkuje kij.
– Chłopcze! Ubieraj się! Pojedziesz z nami! Myślę: przestraszy się, że 
go gdzieś w lesie ukatrupimy i wyda nam te cholerne buty.
Matka pada mi do nóg. A ten ci bestia niewzruszony. Na to „Szpak” podchodzi do mnie.
– Co się z nim cackać, panie podchorąży! Powiesić sk… i koniec!
Mnie też dopada gniew, więc do „Szpaka”:
– Przynoś lejce!
A do Jaśka: – Włożą ci te twoje buty do trumny!
Kobiecina w płacz, sołtys mnie mityguje, a Jaśkowi perswaduje:
– Jasiu! Daj panom buty! Buty – rzecz nabyta. Kupisz nowe.
A Jaśko: Nie dam! Takich butów to już nie dostanę!
No i cała groza prysnęła, jak bańka mydlana. Bo ja w śmiech. Przypomniałem sobie bowiem scenę z boju pod Marcinkowicami (Józef Piłsudski, Moje pierwsze boje), gdy kontuzjowanemu w kostkę odłamkiem szrapnelu Wieczorkiewiczowi usiłują ściągnąć but. Noga spuchnięta, boli jak diabli, but nie schodzi. Obecny przy tym Komendant:
– Dajcie spokój takiemu ściąganiu! Rozciąć cholewę i but sam spadnie
z nogi. Po co się męczyć!
Na to Wieczorkiewicz: – Nie, nie, Komendancie! Nie psuć buta. Takich dobrych butów już nigdzie nie dostanę.
Takie legionowe obrazki rozbrajają mnie zawsze. Od razu jestem „hippies” i „non violence” [bez przemocy].
Tak to Scaevola – Wieczorkiewicz uratował przed rekwizycją Jaśkowe oficerki (Gen. bryg. Wacław Scaevola-Wieczorkiewicz zmarł w Genewie w 1969). Mógł znów w nich paradować i imponować dziewczętom. Daj mu Boże!

Wracaliśmy z tej rekwizycji z nosami na kwintę. Bez butów. „Szpak” miał do mnie pretensje.
– Ja wiedziałem, panie podchorąży, że to wieszanie, to strachy na Lachy, ale trzeba mu było przynajmniej założyć stryk na szyję. Dla postrachu.

Złożywszy meldunek z tej wyprawy prosiłem komendanta podobwodu, aby mnie już na takie rekwizycje nie wysyłał.
Bo najpierw dla postrachu pokazuje się stryczek. Potem stryczek zakłada się na szyję.
W końcu…

W kilka lat po wojnie znalazłem w kieleckiej gazecie krótką notatką, że we wsi Zakrzów młody chłopak zamordował dziewczynę, z którą był już „po słowie”, a która w ostatniej chwili nie chciała z nim iść do ołtarza.
Zrobiło mi się nieswojo. Czyżby to był Jasio, który miał najpiękniej
sze oficerki w całej wsi?

Władysław Barański

Władysław Wincenty Barański
Ur. 5.04.1922 w Bedlnie k. Końskich – zm. 8.07.2014.
Foto. internet.

Władysław Wincenty Barański „Zych”
Ur. 5.04.1922 w Bedlnie k. Końskich. Ukończył gimnazjum w Końskich (1939), 1945-1947 student Wyższej Szkoły Gospodarstwa Wiejskiego w Łodzi, dyplomowany nauczyciel szkół średnich (1949).

  • 1942-1945 żołnierz AK na Kielecczyźnie (ps. Zych), od 1944 ppor., odpowiedzialny za przyjmowanie zrzutów lotniczych w podobwodzie San. 1945-47 członek PSL i Związku Młodzieży Wiejskiej Wici, prezes Bratniej Pomocy w WSGW w Łodzi. W 1947, po sfałszowanych przez władzę komunistyczną wyborach do Sejmu, aresztowany na 3 tyg.; relegowany z uczelni w ramach represji wobec działaczy PSL. 1949-81 nauczyciel fizyki w szkołach w Zgierzu i Łodzi (1968-78 w VII i XII LO w Łodzi). 1978-81 uczestnik ROPCiO, współpracownik KSS KOR, Józefa Śreniowskiego i Benedykta Czumy, kolporter, współpracownik i publicysta, pism niezależnych: RobotnikOpinia; w 1979 sygnatariusz Karty Praw Robotniczych. 1978-1985 wielokrotnie zatrzymywany na 48 godz. przed rocznicami narodowymi.
  • W 1981 współpracownik i publicysta dwutygodnika: Solidarność z Gdańskiem, wydawanego przez łódzkie środowisko KSS KOR (m.in. Tomasza Filipczaka, Witolda Sułkowskiego, Wojciecha Słodkowskiego); w kwietniu 1981 inicjator i pierwszy prezes Społecznego Komitetu Pamięci Józefa Piłsudskiego, ze Stanisławem Kowalczykiem i Andrzejem Ostoja-Owsianym organizator odsłonięcia 15.11.1981 tablicy przy ul. Wschodniej 19 w Łodzi, gdzie w l. 1899/1900 Piłsudski redagował i drukował: Robotnika.
  • 13.12.1981 internowany w Ośr. Odosobnienia w Łęczycy, następnie w Darłówku, zwolniony 18.05.1982. 1982-88 współpracownik MKK, uczestnik spotkań Duszpasterstwa Środowisk Twórczych przy kościele oo. jezuitów i Duszpasterstwa Ludzi Pracy przy kościele św. Teresy w Łodzi. 1982-89 autor w podziemnym „Biuletynie Łódzkim”, w 2. połowie l. 80. prowadził w  stałą rubrykę: Nad Łódką i Bałutką. 1985-89 wydawca i redaktor pisma: Zew, autor artykułów nt. marsz. J. Piłsudskiego. W 1987 założyciel Klubów Politycznych Oleandry. 30.12.1988 współzałożyciel i działacz Komitetu Organizacyjnego „S” Pracowników Oświaty i Wychowania Ziemi Łódzkiej. W 1989 przewodniczący KO „S” w Zgierzu.
  • W 1989 współzałożyciel i dyr. I Społecznego LO im. Richarda Tise’a w Łodzi. Od 1990 redaktor i autor pisma: Rozmaryn Legionowy, autor w warszawskiej: Oświacie i Woli. W 1996 inicjator umieszczenia tablicy poświęconej J. Piłsudskiemu i Kazimierzowi Sosnkowskiemu w miejscu ich internowania w Magdeburgu. Założyciel Komitetu im. Aleksandra Sulkiewicza do odnowienia cmentarzy legionowych nad Stochodem i Styrem; otoczył opieką cmentarze w Jeziornej I i II, Kostiuchnówce, Maniewiczach i inne, angażując mieszkańców tych okolic oraz harcerzy Chorągwi Łódzkiej ZHP.
  • Autor książki: Józef Piłsudski romantyczny i tragiczny, Zgierz 1999.

Tak sobie niespiesznie korespondowaliśmy… 
Pewnego dnia otrzymałem od autora książkę – świadectwo jego wielkiej erudycji. 
Książka w zbiorach KW.

Biogram w: Stowarzyszenie Wolnego Słowa