W dniu 5 września, we wtorek, w godzinach popołudniowych 2 Dywizja Lekka Wehrmachtu, dowodzona przez generała Georga Stumma, a wchodząca w skład XV Korpusu Armii – przez Włoszczowę, Łopuszno, Grzymałków zdążała w kierunku Mniowa.
Ludzie, stojący na drodze przed domami usłyszeli od strony Kolonii nierówny warkot motocykla. Motocyklista w polskim mundurze, w skórzanej czapce z metalowym orzełkiem, w ochronnych okularach i zamszowych rękawicach, jechał powoli, bacznie obserwując drogę. Uważnie popatrzył na szkołę, na plac szkolny, na Pustkę, na szosę Kielce-Końskie
- (O tym ciekawym spotkaniu w dniu 5 września Władysława Sobolewskiego z mieszkańcami Mniowa opowiedział rai przed kilku laty mój szkolny kolega klasowy, Stanisław Sadza s. Józefa z Mniowa).
Zatrzymał motocykl przed kuźnią Stanisława Opary i nie zsiadając, uważnie popatrzył na drogę, na domy, wreszcie na ludzi. Do motocyklisty podszedł śmiało Edward Rudny, gdyż postać motocyklisty-żołnierza wydała mu się znajoma, a mundur polski nie budził ani lęku, ani złych skojarzeń. Ostrożnie podchodzili pod kuźnię mężczyźni, chłopcy, a nawet kobiety. Wszyscy byli ciekawi, jak daleko od Mniowa są Niemcy.
– Dzień dobry, panie Edwardzie! – wesoło krzyknął kierowca motocykla. Zgasił motor, przyjaźnie pokiwał ręką do Rudnego i podchodzących, coraz śmielej, ludzi.
– Co tam z Niemcami, panie Sobolewski? – zapytał Rudny.
Znał Władysława Sobolewskiego prawie od dwóch lat; znali go wszyscy mieszkańcy Mniowa. Sprowadził się tu z Częstochowskiego. Wraz z żoną i kilkuletnim synkiem najpierw zamieszkał u Tekli Piech, naprzeciw serbinowskiej drogi, następnie wynajął u Katarzyny Leder, naprzeciw domu piekarza Antoniego Żmińskiego, dwie izdebki; w jednej zamieszkał z rodziną, w drugiej otworzył warsztat naprawy rowerów. Był to mistrz „złota rączka”. Przy izdebce dobudował piec do utrwalania lakieru na gorąco. Każdy najbardziej odrapany i podrdzewiały rower wychodził z pieca mistrza Sobolewskiego jak nowy: miał trwały kolor i jaskrawe wzory, które się nie ścierały! Jakby mało mu było tej roboty, jeździł po odpustach i targach i prowadził gry hazardowe: grę w naparstki, w trzy karty, w domino i jeszcze w jakiś oszukańczy bilard, w którym metalowa kulka wpadała w „wygrane” lub „przegrane” w zależności od woli mistrza.
- – Panie Rudny! – powiedział po chwili Sobolewski – za pół godziny w Mniowie będą Niemcy. Po czym zapuścił motor i pojechał w górkę; kolo figurki skręcił w stronę Serbinowa (Niektórzy Mniowianie, w tym i mój rozmówca sugerowali mi, że Sobolewski był niemieckim szpiegiem; specjalnie zainstalował się w Mniowie, jeździł po okolicy, po odpustach i jarmarkach, aby badać nastroje polityczne wśród Polaków, prowadzić wywiad wojskowy. W sierpniu 1939 r. został powołany do wojska i był motocyklistą – łącznikiem prawdopodobnie w 3 Dywizji Piechoty. Miał jakoby donosić niemieckiemu wywiadowi o wszelkich ruchach Wojska Polskiego. I w dniu 5 września przybył do Mniowa jako niemiecki zwiadowca. Ale to wszystko co powyżej przytoczyłem to czysta bajeczka i nieprawda. Nie był Sobolewski nigdy na usługach Niemców! Był łącznikiem, wyprzedzał Niemców, pojechał w stronę Krasnej, aby zawiadomić tam dowództwo 3 DP o zbliżających się jednostkach pancernych Wehrmachtu. I z pewnością wraz ze swoją jednostką przekroczył Wisłę (bo szczęściarzem to on był!). A że po kampanii wrześniowej nie powrócił do Mniowa? Znalazł sobie bogatsze strony i wygodniejsze mieszkanie.
Około godziny szesnastej Niemcy wjechali do Mniowa. Najpierw od strony Kolonii pojawiły się trzy wozy zwiadowcze. Ustawiły się na placu szkolnym. Po dziesięciu minutach było już kilkadziesiąt samochodów wypełnionych żołnierzami i sprzętem wojskowym. Po godzinie nadjechały czołgi, transportery opancerzone z działami, haubicami. Niewielkie armaty doczepione były do samochodów ciężarowych. Czołgi, transportery, samochody, armaty szczelnie wypełniły prawie całą Pustkę.
Dowództwo zajęło szkołę, oficerowie zakwaterowali się w ładniejszych domach (w naszym domu kwaterowało dwóch oficerów). Żołnierze rozbili namioty na Pustce, na polach za stodołami, na polu przy dębach Józefa Królika. Gęsto rozstawiono warty, okopano karabiny maszynowe i działka, skierowane w stronę Smugi i cmentarza.
Niemcy wysłali natychmiast z Mniowa trzy pancerne wozy zwiadowcze w kierunku Krasnej. Wykorzystując wywiad wojskowy i samoloty rozpoznawcze, stwierdzili, że na rzece Krasnej i w przyległych wsiach: w Krasnej i Komorowie przygotowują się do obrony polskie oddziały. Były to niepełne (po rozbiciu głównych sił 3 DP w rejonie Kłobucka) kompanie i bataliony wchodzące w skład zreorganizowanej 3 Dywizji Piechoty Grupy Operacyjnej, dowodzonej przez generała brygady Stanisława Skwarczyńskiego.
W rejonie: Komorów, Krasna, rzeka Krasna aż po wieś Gustawów zajęły pozycje bojowe: 7 Pułk Piechoty Legionowej z Chełma Lubelskiego pod dowództwem ppłk. Władysława Muzyka, I batalion tegoż pułku pod dowództwem mjra Ryszarda Grabińskiego,II batalion pod dowództwem mjra Karandyszewskiego. Pierwszy batalion wspierała jedna bateria artylerii, przydzielona z 3 pułku Artylerii Lekkiej, dowodzona przez por. Władysława Miernika. Każdej kompanii przydzielono po jednym plutonie ciężkich karabinów maszynowych i po jednym działku przeciwpancernym. Oddziały polskie przybyły do Krasnej w dniu 4 września, w poniedziałek, z okolicy Szydłowca i niezwłocznie zajęły stanowiska bojowe. Żołnierze okopywali się, i przy spontanicznej pomocy miejscowej ludności kopali rowy strzeleckie i zapory przeciwczołgowe, przegradzające wszystkie drogi w kierunku Krasnej. Ponieważ spodziewano się głównego natarcia Niemców od strony Mniowa, przegrodzono drogę Mniów-Krasna potężną zaporą przeciwczołgową, której nie dawało się wyminąć, gdyż po jednej stronie drogi był duży staw, po drugiej głębokie mokradła.
Jeszcze w przeddzień wkroczenia Niemców do Mniowa niemiecki samolot zwiadowczy penetrował teren wzdłuż osi Włoszczowa-Krasna; zrzucił po dwie niewielkie bomby w miejscowości Stanowiska koło Smykowa oraz obok szkoły w Mniowie, na pole Józefa Podlewskiego. Następnie oddalił się w stronę Krasnej, i tu artyleria przeciwlotnicza oddała w jego kierunku kilka, niecelnych zresztą, strzałów; wyciszając motory, odleciał w stronę Włoszczowy.
W dniu 5 września polscy artylerzyści ustawili trzy działka przeciwpancerne i prawej strony zbudowanej zapory przeciwczołgowej, przed domem i zabudowaniami Józefa Wojny, które okopali i wycelowali w kierunku mniowskiej drogi.
Trzy niemieckie pancerne wozy zwiadowcze, wysłane z Mniowa w dniu 5 września w godzinach popołudniowych na rozpoznanie polskich sił rozlokowanych w Krasnej, w odległości około 600 metrów od skrzyżowania drogi Krasna-Komorów zostały ostrzelane przez polskich artylerzystów. Jeden z wozów zwiadowczych został trafiony i, nie zapalając się, stoczył do rowu; dwa pozostałe zabrały załogę z trafionego wozu i pośpiesznie wycofały się do Mniowa.
Zarówno Marian Porwit, jak i inni historycy opisujący kampanię wrześniową podają, że w dniu 5 września wyruszyły od strony Mniowa w kierunku Krasnej trzy czołgi niemieckie. To nie były czołgi, lecz pancerne wozy zwiadowcze na podwójnych, gumowych kołach, wyposażone w ciężkie karabiny maszynowe, a może i w działka przeciwpancerne? Jechały bardzo ostrożnie poboczem drogi, z wyciszonymi silnikami (Marian Porwit, pułkownik WP, pisarz wojskowy. Książka: Komentarze do historii polskich działań obronnych 1939 r. – cz. I-III 1969-78). Widziałem je, jadące od Mniowa w kierunku Krasnej, gdyż nasza cała rodzina uciekła przed Niemcami na Gajówkę do ciotki Anny Banak. Gajówka, leżąca przy podrzędnej drodze Mniów – Krasna, wydawała się być o wiele bezpieczniejszym miejscem niż Mniów, leżący przy ważnej i ruchliwej drodze Kielce – Końskie.
Te trzy wozy pancerne z kształtu podobne do trumien, koloru ciemnej zieleni, oznaczone równoramiennymi białymi krzyżami mocno wbiły się w moją pamięć. Były one dla mnie, jedenastoletniego chłopca, pierwszymi zwiastunami niemieckiej agresji. Widziałem i dobrze zapamiętałem, że po upływie godziny, od strony Krasnej powracały tylko dwa wozy pancerne. Takie rzeczy się pamięta.
Gdy tylko Niemcy wkroczyli do Mniowa i zajęli kwatery, od razu zastosowali wobec jego mieszkańców okupacyjny terror, nazywany z czasem „zbiorową odpowiedzialnością”. Według znanego chyba tylko Niemcom, klucza, aresztowano w Mniowie dziesięciu mężczyzn. Byli to: ksiądz proboszcz Władysław Gruszczyński, wójt Andrzej Tomala, urzędnik Antoni Królik, kierownik szkoły Jan Gołębski, organista Stefan Laskowski, sołtys
Władysław Tobera, gajowy Wawrzyniec Drogosz, piekarz Antoni Żmiński, oraz gospodarze: Antoni Wilczak i Franciszek Kowalski.
Aresztowanych zamknięto w szkolnej szopie. Równocześnie rozklejono we wsi plakaty w języku niemieckim i polskim, informujące mieszkańców, że „w razie zakłócenia spokoju niemieckim siłom zbrojnym kwaterującym we wsi – zakładnicy zostaną natychmiast publicznie rozstrzelani”. Ogłoszono godzinę policyjną od zmierzchu do świtu, za naruszenie której groziła kara zastrzelenia bez ostrzeżenia. Na szczęście nikt „nie zakłócił spokoju” niemieckim panom – żołnierzom, nikt nie naruszył godziny policyjnej, więc następnego dnia o zmroku, już po zwycięskiej bitwie w Krasnej – zakładników zwolniono ( W Mniowie w nocy z S/6 września 1939 r. nie obyło się bez sporadycznych strzałów: to ostrzeli
wały się wzajemnie niemieckie patrole i warty, które we wszystkim, co się ruszało widzieli polskie
go dywersanta. Jednak wzajemnie przyznali się do zaistniałych pomyłek i było sehr gut! Ale już za kilka miesięcy, każdy strzał oddany pomyłkowo przez niemieckiego żołnierza – przypisze się hubalowym ludojadom, a wówczas zakładnikami będzie ludność prawie całej Kielecczyzny).
Był to zaledwie przedsmak okupacyjnego piekła, jakie nam przygotowywano z przysłowiową, niemiecką skrupulatnością. Ja, to znaczy autor opisujący te smutne, okupacyjne dzieje, powinienem był wówczas siedzieć w ławie szkolnej jako uczeń VI klasy, w widnej, nowej mniowskiej szkole. Ale w mojej szkole kwaterowali niemieccy żołnierze.
O świcie, w dniu 6 września 1939 r. jadące jako pierwsze na bój w Krasnej niemieckie wozy pancerne, tuż za Serbinowem (Mówi Marian Kruk z Serbinowa: kilkudziesięciu niemieckich żołnierzy odłączyło od głównej ko
lumny wojska, ciągnącego w stronę Krasnej. Okopali się przed Podchybami, a ciężkie karabiny ma
szynowe skierowali w stronę, skąd mógł nastąpić polski kontratak. Przy „okazji” zastrzelili dwóch
chłopców z Podchybów: Piotra Chanca i Józefa Bajora, którzy paśli bydło, a równocześnie przyglą
dali się niemieckim żołnierzom),
zjeżdżając z pierwszej górki, w lesie na lewo od drogi zauważyły trzech polskich żołnierzy, którzy jakby wybudzeni ze snu zaczęli biec w stronę sosnowego lasu.
Niemcy ostrzelali ich z karabinów maszynowych; kilku wyskoczyło z wozów pancernych. Biegnąc rzucali granaty. Dwóch żołnierzy poniosło śmierć na miejscu; oficer, ciężko ranny w brzuch, jeszcze żył (Prowadząc skrupulatne poszukiwania! dziś, już z całą pewnością możemy powiedzieć, że zarów
no śmiertelnie postrzelony oficer, Jan Nowakowski, jak i towarzyszący mu dwaj żołnierze, niestety
jeszcze do dziś NN, którzy ponieśli śmierć na polanie za Serbinowem, od kilku dni maszerowali spod Kłobucka, aby dołączyć do swojego 7 pułku piechoty z Chełma Lubelskiego, który podjął
obronę Krasnej).
Dopadli do nich żołdacy niemieccy. Kłuli ich bagnetami, obdzierali z płaszczy, zrywali im naramienniki, odrywali guziki od mundurów, zabierali pasy, manierki, menażki, plecaki, ładownice, drobne rzeczy osobiste. Pozrywali im z szyi znaki rozpoznawcze, które zazwyczaj obok medalika czy krzyżyka nosił prawie każdy żołnierz i oficer w czasie wojny.
To trofea wojenne, zdobycz, pamiątka zwycięskiej walki! Trzeba je pokazać dowódcy, pochwalić się przed kolegami, którzy jeszcze nie walczyli z bezbronnymi, polskimi żołnierzami.
Oficer żył jeszcze. Leżał półprzytomny na leśnej polanie, blady, zlany zimnym potem, który mieszał się z krwią obficie wypływającą z podziurawionych jelit, może i ze śledziony, z przebitego żołądka? O czym myślał? To będzie jego osobista tajemnica, którą poniesie na inny lepszy niż ten, tu pod Serbinowem – świat.
Niemiecki sanitariusz nie udzielił mu pierwszej pomocy medycznej, nie zabrała rannego niemiecka karetka Czerwonego Krzyża. Dopiero w kilka godzin później, gdy niemieccy żołnierze, upojeni sławą zwycięstwa odniesionego w Krasnej, wracali do Mniowa, powiadomili sołtysa z Serbinowa, Antoniego Mocarskiego, o zabitych dwóch żołnierzach i rannym oficerze. Nakazano przewieźć ich chłopskimi furmankami do Mniowa; nakaz wypełniono.
Nieprzytomnego, umierającego oficera zaniesiono na plebanię i położono na łóżku proboszcza, który w tym czasie był jeszcze, wraz z innymi, zakładnikiem wojennym w szkolnej szopie. Przywołany na plebanię mniowski felczer, Alfred Flakiewicz, opatrzył poszarpany brzuch. Dwóch zabitych i obdartych z mundurów żołnierzy złożono na słomie w ogrodzie p. Czesława Kotasa. Pani Irena nakryła ciała białym prześcieradłem.
Proboszcz Władysław Gruszczyński po zwolnieniu ze szkolnej szopy, w dniu 6 września późnym wieczorem, namaścił Olejami świętymi dogorywającego na plebanii oficera, który zmarł lalka godzin później. W poszarpanym mundurze nie znaleziono żadnych dokumentów, z których można by się dowiedzieć, jak się nazywał, skąd pochodził, w jakiej służył jednostce? Na skrwawionym naramienniku doszukano się śladów trzech gwiazdek i to ówczesne dystynkcje kapitana (Gdy w maju 1993 r. wydałem książkę: Okupacyjne wspomnienia z terenu gminy Mniów – nie wie
działem, że w niespełna dwa lata później znane mi będzie nazwisko zmarłego na plebanii oficera).
Jednakże już we wrześniu 1939 r. udało się ustalić nazwisko zmarłego oficera. Zarówno Mniowianie, jak i piszący tę książkę, poznali je jednak dopiero w sierpniu 1994 r. Kościelny, Adam Krakowiak, i sąsiad proboszcza, Piotr Zamojski, zdjęli ze zmarłego oficera mundur i bieliznę, aby zająć się umyciem zakrwawionych zwłok. Kucharka, Maria Rzeźniczek, postanowiła wyprać odzież oficera, wysuszyć ją i odprasować. Podczas prania munduru wyczuła pod palcami jakiś twardy przedmiot; spod podszewki wewnętrznej kieszeni wydobyła półkolistą blaszkę, wielkości srebrnej monety 10-złotowej. Oddała ją proboszczowi Gruszczyńskiemu, który rozpoznał, że jest to znak ewidencyjny, jaki otrzymuje każdy żołnierz na czas wojny. Na znaku dość wyraźnie były wysztancowane litery: Jan Nowakowski ur. 1913 r. – Wojciechów” ( Żołnierz w czasie wojny zawieszał na szyi znak rozpoznawczy, nazwany przez żołnierzy „nieśmier
telnikiem”. Znak, w kształcie owalu, o średnicach 5×3,5 cm, był wykonany z blachy, w połowie lek
ko wcięty, aby łatwo dał się przełamać. Na połówkach są jednakowe napisy (które podałem: imię,
nazwisko, rok urodzenia, miejsce zamieszkania). W razie śmierci żołnierza połowa nieśmiertelnika zostaje na szyi żołnierza i z nią jest pochowany, drugą, dla celów ewidencji, zabiera Czerwony
Krzyż. Jednak ludzie – hieny, obdzierający na polu bitwy poległych żołnierzy, zabierają nie tylko mun
dur, płaszcz, bieliznę i buty, ale zrywają i żołnierski nieśmiertelnik. A można by przecież podrzucić
go pod próg plebanii, a ksiądz wiedziałby, co zrobić z tym znakiem. A tak, to na cmentarzach spo
czywają prawie wszyscy żołnierze NN).
Ten jedyny dokument tożsamości wystarczył, aby w dniu 9 września 1939 r. mógł proboszcz sporządzić akt zgonu oficera i wpisać go do parafialnej księgi zgonów; jako świadkowie pod aktem podpisali się: Adam Krakowiak i Piotr Zamojski (Piotr Zamojski ur. 20.01.1907 r., s. Adama i Marianny z d. Lewioda. Adam Krakowiak ur. 29.12.1887 r., s. Jana i Józefy z d. Szcześniak).
Ten drobny epizod bohaterskiej śmierci trzech polskich żołnierzy na skraju lasu za Serbinowem nie zakłócił przemarszu, ciągnącej od strony Mniowa w kierunku Krasnej, dywizji niemieckiej. Zgrzytały po szosie gąsienice kilkunastu czołgów; jechały wozy pancerne i samochody wypełnione uzbrojonymi po zęby żołnierzami. Do samochodów podoczepiano działka przeciwpancerne; w górze słychać było szum silników – to były samoloty rozpoznawcze.
W tym samym dniu i czasie ruszyły do ataku na Krasnę, Gustawów i Lutę nowe jednostki Wehrmachtu, jadące od strony Samsonowa i Odrowążka; ich celem jest oskrzydlenie broniących się w Krasnej żołnierzy i uniemożliwienie im przedarcia się w stronę Wisły.
Polscy artylerzyści celnymi strzałami z działek przeciwpancernych, dobrze zamaskowanych przed domem Józefa Wojny, unieruchomili kilka niemieckich czołgów i wozów pancernych, zjeżdżających z górki Bęben od strony Serbinowa. Jednak, gdy niemieccy żołnierze pociskami zapalającymi z dział czołgowych wzniecili pożar w domu i zabudowaniach gospodarczych Józefa Wojny, polscy artylerzyści zostali zmuszeni do wycofania się wraz z działkami za rzekę Krasną (Po wojnie Józef i Marianna Wojnowie, z pomocą syna Stefana odbudowali dom i zabudowania. Dziś w połowie odbudowanego domu, uwiecznionego przez grafika p. Mariana Chochowskiego, mieszka Stefan z żoną Stanisławą i dziećmi. W drugiej połowie domu mieszka ich syn Bogdan; od kilkunastu lat prowadzi sklep spożywczy).
Nie zdołało to jednak zatrzymać przeważających sił niemieckich. Czołgi i wozy pancerne rozpoczęły morderczy atak na polskie pozycje. Początkowo Niemcy usiłowali zdobyć Krasnę z marszu. To im się nie udało. Wieś płonęła; ogień szybko przenosił się z domu na dom, ze stodoły na stodołę. Ataki niemieckie dzielnie odpierały trzy kompanie I batalionu pod dowództwem mjra Ryszarda Grabińskiego, ppłk. Władysława Mużyka, mjra Karandyszewskiego. Włączyła się do walki artyleria pod dowództwem por. Władysława Miernika. W tej batalii, w walce na śmierć i życie, Krasna dwukrotnie przechodziła z rąk do rąk; trwała około 8 godzin. Żołnierze niemieccy, zarówno po pierwszym jak i po drugim opanowaniu Krasnej, w bestialski sposób dokonywali masowych zabójstw mieszkańców. Dzieci bagnetami wpychano do ognia. Strzelano do matek, które usiłowały własnym ciałem osłaniać dzieci. Wrzucano granaty do piwnic, zamykano ludzi w domach i zabudowaniach, które następnie podpalano za pomocą rakietnic, miotaczy ognia lub granatów. Spłonęła cała wieś.
Do ludzi, uciekających w pole lub na łąki, strzelano z karabinów maszynowych, obrzucano ich granatami, kłuto bagnetami, usiłowano zmiażdżyć ich gąsienicami czołgów.
Oddziały polskie, walczące w Krasnej, mimo bohaterskiego oporu, zostały zmuszone do wycofania się przed ogromną, pancerną siłą wroga. Walka o rubież: Komorów-Krasna-Gustawów-Mokra – została przegrana, ale nie była klęską. Stanowiła epizod toczącej się wojny.
W dniu 6 września, późnym popołudniem, następnie pod osłoną nocy, oddziały polskie dość sprawnie, w szyku bojowym, wycofały się w stronę Skarżyska, Starachowic i Iłży, pozostawiając w okolicy Krasnej tabory z dużą ilością broni i sprzętu wojskowego. Uniemożliwiały one bowiem szybkie przedzieranie się przez lasy i mogły być łatwym celem dla nieprzyjacielskich samolotów.
W dniu 7 września oddziały gen. bryg. Stanisława Skwarczyńskiego stoczyły jeszcze
krwawą bitwę w okolicy Iłży i w samej llży, usiłując zatrzymać oddziały niemieckie, aby nie odcięły 3 Dywizji od Wisły, którą zamierzano przekroczyć. Mimo bohaterstwa żołnierzy i dowódców bitwa została przegrana, a dywizja rozbita i rozproszona. Zaledwie kilkuset żołnierzom udało się przedostać na drugi brzeg.
Żołnierski pogrzeb
Ksiądz proboszcz Władysław Gruszczyński – 7 września odprawił Mszę św., a następnie ubrał się w odświętną sutannę, wziął do ręki nieodłączną trzcinową laskę i poszedł w dół Mniowa, Miał do załatwienia dwie ważne sprawy.
Pierwsza sprawa, jaką proboszcz Gruszczyński miał zamiar załatwić była skomplikowana i nieco niebezpieczna. Udał się mianowicie do szkoły, w której kwaterowało niemieckie dowództwo wojskowe. Tam wymógł na oficerze zezwolenie, aby pogrzeb trzech żołnierzy odbył się zgodnie z katolickim obrządkiem.
Proboszcz Gruszczyński nie bał się Niemców. Znał ich aż nadto dobrze z okresu, gdy rodzice zamieszkali na Górnym Śląsku, jeszcze przed I wojną światową.
Polski ksiądz zaimponował niemieckim oficerom swoją godnością, okazałą postacią, odwagą, i… doskonałą znajomością języka niemieckiego. Ale przez całą okupację proboszcz nie odezwał się więcej do Niemców w ich języku! Nie pozwalał także, aby w kościele nawet na sumę, na Rezurekcję, na Pasterkę, na Nowy Rok dzwoniono we wszystkie trzy dzwony. Okupacja to nie czas radości; jeden dzwon aż nadto wystarczy, aby ludzie zgromadzili się na nabożeństwo.
Gdy w pierwszych dniach okupacji parafianie podczas Ofiarowania rzucali niemieckie fenigi, proboszcz po zakończeniu nabożeństwa, już w zakrystii, wybierał je z tacy i z ogromnym gniewem wyrzucał na podłogę.
Następnie udał się proboszcz do mistrza stolarskiego, Jana Wardzichowskiego, prosząc go, aby zrobił trzy trumny.
Wardzichowski wraz z bratem Stefanem i 13-letnim synem Eugeniuszem w kilka godzin zrealizowali zamówienie. Sosnowe trumny były solidne, zabejcowane, a następnie pociągnięte politurą. Wykonano także wysoki dębowy krzyż.
Trumny powieźli trzema furmankami gospodarze: Franciszek Królik (s. Jana), stary Marcin Adach i Władysław Janiszewski. Do trumien tych ludzie ułożyli na wieczny sen żołnierzy i zmarłego na plebanii oficera; ustawiono je na posadzce pośrodku kościoła; wokół nich kościelny, Adam Krakowiak, wraz z synem Stanisławem postawili kilkanaście lichtarzy z płonącymi świecami. Ksiądz Gruszczyński z organistą Stefanem Laskowskim odśpiewali egzekwie.
Tymi samymi furami powieziono trumny z żołnierzami na cmentarz. Za nimi cicho, bez śpiewu, postępował kondukt pogrzebowy: ksiądz, organista, ministranci (byłem wśród nich i ja), garstka starszych kobiet i mężczyzn. Młodsi bali się pokazywać uzbrojonym niemieckim patrolom.
Pod murem cmentarnym od strony zachodniej, kościelny wraz z synem wykopali obszerny grób, w którym złożono trumny żołnierzy, z trumną oficera pośrodku. Ksiądz zakończył obrzęd pogrzebowy rzucając na nie garść mniowskiej, cmentarnej ziemi: „Niech Wam ziemia lekką będzie”.
Wkopano głęboko dębowy krzyż. Na nim zawieszono pęknięty od pocisku pancernego, żołnierski hełm – jak pęknięte serce żołnierza!
Po wojnie uczniowie szkoły w Mniowie, której kierownikiem przez kilkanaście lat był nauczyciel Jan Kluź, troskliwie opiekowali wę grobami żołnierskimi na cmentarzu, na którym leżał ten symboliczny pęknięty hełm. Z czasem hełm zardzewiał, potem ktoś go usunął. Do nowego, metalowego krzyża przybito prostokątną, białą tabliczkę z napisem:
„Żołnierze Wojska Polskiego, Polegli na Polu Chwały w 1939 roku. Cześć Ich Pamięci!”.
Pragnąc być rzetelnym kronikarzem okupacyjnych wydarzeń, wybrałem się w dniu 24 października 1993 roku do Krasnej. Odwiedziłem na cmentarzu parafialnym żołnierskie groby z września 1939 roku. Postanowiłem także ostatecznie i, daj Boże, bezbłędnie, wyjaśnić, ilu mieszkańców Komorowa i Krasnej poniosło śmierć w czasie walki, prowadzonej w dniu 6 września 1939 r. Dostępne mi źródła pisane, nie są dokładne w tej ważnej statystyce
- Oto one: Szymon Datner: 55 dni Wehrmachtu w Polsce… op.cit. Datner zarówno w opisie bitwy Krasna – Komorów, jak i w statystyce zamordowanych mieszkańców wymienionych wsi wykorzystał napisaną na jego prośbę obszerną relację kpt. Ireneusza Kaczmarczyka: Bitwa w rejonie Krasna – Komorów dnia 6 września 1939 r. Odpis tej relacji Kaczmarczyk podarował p. Władysławie Dębińskiej z Krasnej. Ja wykorzystałem tę relację, głównie w statystykach zamordowanych w tym dniu mieszkańców Komorowa i Krasnej.
Longin Kaczanowski, Bogusław Paprocki: Miejsca pamięci narodowej… op.cit str. 169-171.
Jacek E. Wilczur: Sosny były świadkami… op.cit.
Ireneusz Kaczmarczyk: Bitwa w rejonie Krasna – Komorów w dniu 6 września 1939 r. (rękopis).
Dokumenty Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich, w Kielcach wynotowane przez autora.
Udałem się, bodaj już po raz trzeci do starej znajomej p. Władysławy Dębińskiej mieszkającą naprzeciw kościoła. Ile ma lat? – nie powiem. Trzyma się dziarsko! Prowadzimy długą, przyjacielską i kronikarską rozmowę.
- Jan Dębiński (zmarł w 1995 r. w sędziwym wieku) był stryjem mojego szkolnego kolegi Tadeusza, z Krasnej, W czasie okupacji obaj z Tadeuszem byliśmy partyzantami (choć odmiennych ideologii), spotykaliśmy się dość często i żyliśmy w przyjaźni. Pani Władysława znała moich rodziców, miała dużo znajomych w Mniowie… i lepiej ode mnie znała prawie wszystkich mniowskich Żydów. Jan Dębiński, mąż p. Władysławy był także moim dobrym znajomym z powojennych lat.
Otwierają się przede mną szafy; z pachnących naftaliną szuflad wyciąga gospodyni napisane przez siebie, w czasie okupacji pamiętniki, pokazuje napisane przez siebie w czasie okupacji pamiętniki, pokazuje metryki, dokumenty, pokazuje notatki, wyciągi z przedwojennych książek – prawdziwe „białe kruki” historii. Szkoda, że p. Władysława nie urodziła się co najmniej 20 lat później. Jakże wspaniałego mielibyśmy profesora najnowszej historii. Mówi piękną polszczyzną, jej zeszyty i notatki są zapisane kaligraficznym i bezbłędnym pismem.
Przez dobre kilka godzin układamy z p. Władysławą listę tych, którzy zginęli w Komorowie i Krasnej w dniu 6 września 1939 roku od niemieckiej kuli, bagnetu, granatu ognia.
Komorów
w dniu 6 września 1939 roku zginęli:
- Bronisława Chrzan lat 39
- Jan Chrzan lat 8
- Władysław Chrzan lat 7
- Stanisław Chrzan lat 5
- Henryk Chrzan lat 4
- Janina Chrzan lat 2,5
- Łukasz Gonciarz lat 70
- Antonina Kaczmarczyk lat 45
- Mirosław Kaczmarczyk lat 2 s. Władysława
- Stanisława Piec lat 29
- Wawrzyniec Skowron lat 70
- Kazimierz Supierz lat 52
- Bronisława Supierz lat 48 ż. Kazimierza
- Maria Supierz lat 21 c. Kazimierza i Bronisławy
- Antoni Supierz lat 14 s. Kazimierza i Bronisławy
- Krystyna Supierz lat 13 c. Kazimierza i Bronisławy
- Edward Supierz lat 3 s. Kazimierza i Bronisławy
- Janina Supierz lat 16 c. Józefa
- Ta lista 18 osób, które w dn. 6 DC 39 poniosły śmierć w Komorowie, jest zgodna z danymi Sz. Datnera, I. Kaczmarczyka oraz potwierdzona przez moją rozmówczynię, p. Wł. Dębińską. Jednak w książce: Miejsca pamięci narodowej… op.cit. – zamieszczono nazwiska: Supierz Władysław lat 3, Franciszek Banach lat 73 oraz Władysław Zakrzewski lat (?). Nie podano w książce nazwisk: Stanisław Chrzan lat 5, Janina Chrzan lat 2,5. Wyżej podaną (w mojej książce) listę uznaliśmy z p. Dębińską za wiarygodną.
Ciężko ranni zostali:
- Mikołaj Chrzan lat 34 mąż Bronisławy
- Stefan Supierz lat 15 s. Kazimierza
- Józef Watała lat 50
Krasna
w dniu 6 września 1939 roku zginęli:
a. Polacy
- Franciszek Banak lat 73
- Jan Borowiec lat 60
- Stanisław Jóźwiak lat 28
- Władysław Sierar lat 65
- Władysław Supierz lat 31
b. Żydzi
- Icchak Bant lat 25
- Motlowa ? lat 60
- Beniamin Pik lat 35 brat Blimy Rutkowskiej
- Jumek Pik lat 8 s. Beniamina
- Szejna Pik lat 6 s. Beniamina
- Josek Pik lat 42 krawiec
- Blimka Pik lat 40 ż. Joska
- Icchak Pik s. Joska
- Estera Pik c. Joska
- Hinda Pik c. Joska
- Ryfka Pik c. Joska
- Herszlik Pik s. Joska
- Blima Rutkowska lat 35 z d. Pik żona Henocha
- Henoch Rutkowski lat 40 szewc
- Żydzi: Henoch Rutkowski, i jego bracia: Mosiek, Abram i Icek, mieszkający w Serbinowie byli synami 68-letniego Dawida Rutkowskiego, zamieszkałego w Chybach. Dawid Rutkowski ożeniony był z najmłodszą siostrą Bajli Żuchowskiej z Mniowa (z d. Goldberg), którą popularnie nazywaliśmy Piekarką. Dawid Rutkowski z Chybów został zamordowany przez oddziały SS i Policji podczas pohubalowskiej pacyfikacji w dn. 7 kwietnia 1940 r., a dom został spalony.
Ciężko ranna została:
- Teresa Supierz lat 8 c. Władysława
Powiedziała mi p. Władysława Dębińska z Krasnej: W czasie walk w dniu 6 września ludzie uciekali w pole; niektórym udało się uciec do lasu. Josek Pik z żoną Blimka i pięciorgiem dzieci uciekli w pole. Nie było to miejsce bezpieczne: rozrywały się tu pociski artyleryjskie, granaty, następnie wjechały czołgi kierujące się w stronę lasu. Może samowolnie, a może za zgodą rodziców pięcioro dzieci Pików podniosło się z bruzdy; poczęły biec w stronę Komorowa. Jednak po kilkunastu sekundach seria z karabinu maszynowego zabiła dzieci. Zginęli także na krasnowskim polu Blimka i Josek.
Żydzi, którzy ponieśli śmierć w czasie walk w dniu 6 września, w następnym dniu zostali pochowani na cmentarzu parafialnym w Krasnej (we wspólnej mogile, bliżej cmentarnej bramy) wraz z kilkunastoma żołnierzami. W następnym zbiorowym grobie pochowano żołnierzy, których odnaleziono w ciągu następnych dwóch dni; ich ciała leżały w mało widocznych miejscach: w lesie, w bagnie, w zaroślach, w rzece.
Dziś, w dniu 24 października 1993 roku idziemy z p. Władysławą Dębińską na cmentarz parafialny w Krasnej. Oglądam piękne i aż drażniące swym przepychem marmurowe i granitowe grobowce. Wysokie, wyeksponowane, pełne złoconych liter, owalnych porcelanowych fotografii.
A ja szukam przecież grobów bohaterskich żołnierzy, którzy tu, w Krasnej w nierównej walce z niemieckim najeźdźcą utracili największy skarb – życie. Wskazano mi dwie żołnierskie kwatery. Niepozorne to groby, nie na miarę tych co tu spoczywają snem wiecznym. Oglądam cementowe, nierówne i wąskie obramówki z przekrzywionymi cementowymi krzyżami, wykonane ręką jakże mało biegłego mistrza. Tylko jedno nazwisko żołnierskie do odczytania: kpr. podchorąży Adolf Rachoń. Pozostali to NN – Nieznanego Nazwiska.
Nie znalazłem na cmentarzu pamiątkowej tablicy z nazwiskami mieszkańców Komorowa i Krasnej, którzy w tym tragicznym dniu 6 września ponieśli męczeńską śmierć. Nie ma także nigdzie tablicy upamiętniającej śmierć czternaściorga Żydów – mieszkańców Krasnej.
„Lecz wy, coście mnie znali w podaniach przekażcie” – pisał Wieszcz Narodowy. Wiec zapisuję w tym rozdziale mojej smutnej książki to co zapamiętałem, co obejrzałem zanotowałem, i co dopowiedzieli mi ludzie.
W Krasnej, przy skrzyżowaniu dróg do Stąporkowa i Gustawowa w dniu 7 września 1986 roku odsłonięto pomnik z białego piaskowca, upamiętniający bohaterską walkę żołnierza polskiego. Na granitowej tablicy wyryto napis:
„W dniu 6 września 1939 roku w miejscowości Krasna – Komorów tocząc nierówny bój z najeźdźcą hitlerowskim poległo 32 żołnierzy Wojska Polskiego, 3 Dywizji Piechoty, 7 Pułku Legionów, oraz zamordowano 25 mieszkańców. Cześć Ich pamięci, Krasna – 1986 r.
- Uściślam dane do tablicy: zamordowano 37 mieszkańców Komorowa i Krasnej. Do liczby 32 żołnierzy polskich należałoby doliczyć trzech żołnierzy z 7 Pułku, którzy polegli za Serbinowem, będących w drodze do swej macierzystej jednostki przygotowującej się do obrony Krasnej.
Ilu zginęło niemieckich żołnierzy z 2 Dywizji Lekkiej Wehrmachtu, dowodzonej przez generała Georga Stumma? – trudno jest ustalić. Karetki Czerwonego Krzyża zarówno rannych jak i zabitych przewoziły do Mniowa, a tam po udzieleniu pomocy lekarskiej, ciężej rannych przewożono do kieleckiego szpitala.
- Mieszkańcy Krasnej (pisze o tym również Ireneusz Kaczmarczyk), naliczyli co najmniej 40 przejazdów karetek Czerwonego Krzyża na trasie Krasna-Mniów.
W czasie okupacji, w 1941 roku będąc na krasnowskim cmentarzu, na eksponowanym miejscu, naprzeciw bramy, doliczyłem się 18. niemieckich, żołnierskich grobów. Oznaczone były niemieckimi krzyżami i tabliczkami, gdzie wypisano: stopień wojskowy, imię i nazwisko, rok urodzenia, datę śmierci. Spoczywał tu, pośród żołnierskich grobów, jak podaje Ireneusz Kaczmarczyk w swej spisanej relacji – także niemiecki wyższy oficer o nazwisku Willy Schmidt-Herco. Zwłoki jego wiosną 1940 roku ekshumowano i przewieziono do Rzeszy.
- Nazwisko wyższego oficera niemieckiego spoczywającego na krasnowskim cmentarzu odczytano mylnie, i winno brzmieć: Herzog lub Hertzog (dużo nazwisk o podobnym brzmieniu mieli Polacy np. Hertzowie: Benedykt, Jan Adolf i Paweł, bynajmniej nie z książęcych rodów). „Herzog lub ,Hcrco” to nie książę, ani generał niemiecki, jak uważają zarówno Sz. Datner i I. Kaczmarczyk; to po prostu nazwisko, coś jakby u nas: Biskup, Sufragan, Książek, Jenerał itp. Zresztą obecny prezydent Niemiec nosi nazwisko: Roman Herzog, a księciem nie jest.
Straty niemieckie w boju o Krasne były co najmniej dwukrotnie wyższe od strat poniesionych przez jednostki polskie. W 1943 roku, po klęsce stalingradzkiej, gdy zbliżał się początek końca Tysiącletniej Rzeszy, zwłoki niemieckich żołnierzy ekshumowano i przewieziono na rodzinne cmentarze w Rzeszy; licznie przybyły wówczas na krasnowski cmentarz rodziny poległych żołnierzy.