Olimpijczycy w Końskich 1935. Jan Rejecki

Jan Rejecki w mundurze podchorążego lotnictwa (www.muzeumkatynskie.pl)
Czekaliśmy jeszcze długo i daremnie na brata Jana, podporucznika – pilota 3 pułku lotn. z Poznania (latał we Wrześniu w składzie 33 esk. obserwacyjnej z podporucznikiem Tomaszewskim.) Dopiero w r. 1994 dowiedziałam się z książki Jerzego Pawlaka pt. „Ostatnie lądowanie”, że brat wydostał się z okrążenia nad Bzurą i doleciał w rej. Lublina, gdzie wylądował po wyczerpaniu paliwa. Obaj z kolegą zostali aresztowani przez NKWD w rejonie Kowla. Podporucznikowi Tomaszewskiemu udało się zbiec, a brata osadzono w Kozielsku. Spotkało go to, co wszystkich innych, do których nie uśmiechnął się szczęśliwy los.
Halina Rejecka – Rybczyńska, Końskie, maturzystka, czł. ZWZ/AK „Halina”, list do Jana Zbigniewa Wroniszewskiego.

Bodaj rok przed olimpiadą w 1936 roku; w Końskich wybuchła informacyjna bomba! Na okrągłych słupach ogłoszeniowych pojawiły się mianowicie barwne afisze oznajmiające przyjazd do „usportowionego” miasta, jak napisano, plejady gwiazd królowej sportu.
– Lekkoatleci w Końskich? – nie dowierzano.
Ta niewiara wynikała stąd, że na konecki występ mieli przyjechać m.in. mistrzyni olimpijska w biegu na 100 m z Los Angeles: Stanisława Walasiewiczówna, dyskobolka Jadwiga Wajsówna, oszczepnik Eugeniusz Lokajski [Eugeniusz Lokajski, oszczepnik, absolwent AWF wykonał w czasie Powstania War
szawskiego, walcząc jednocześnie, ogromną serię zdjęć, które po wojnie wielokrotnie wy
stawiano w galeriach, wykonano z nich album o tematyce powstańczej. Zginął jak więk
szość dzielnych żołnierzy, na barykadach broniącej się Warszawy w ostatnich dniach po
wstania] i oszczepniczka Maria Kwaśniewska, sprinter Bernard Zasłona (10,6 na 100 m) [Oficer przedwojennej policji, sprinter Zasłona walczył w kampanii wrześniowej, potem 
w zmotoryzowanej kawalerii gen. Stanisława Maczka na Zachodzie. Od 1945 roku za
mieszkał w Manchesterze z wieloma kompanami z wojska. Po wojnie nie startował. Wraz 
z Marią Kwaśniewską, Bohdanem Tomaszewskim, Tomaszem Hopferem z Zasłoną spotkaliśmy się w Edynburgu podczas meczu lekkoatletycznego Wielka Brytania – Polska. Na kolacji po meczu (bankiecie) Zasłona zabrał głos. Kiedy kończył wystąpienie, płacząc powiedział: „moim pragnieniem jest, kiedy umrę, spocząć w grobie na ukochanej polskiej ziemi”. Był rok 1976. Zasłona wtedy nie miał nadziei na powrót; tak sądził przewojenny oficer policji…] mistrz Polski w biegu na 5 km Józef Noji (słynny befsztyk w Berlinie) i inni. [Przed występem w biegu na 5000 m w Berlinie, mistrz Polski Noji, który był w wyśmienitej formie, zjadł befsztyk na obiad, którego – jak się okazało – żołądek nie strawił. Noji w czasie biegu nie zdzierżył i wycofał się z walki. A szkoda, bo mogło być dobrze. Po tym biegu prasa, nie tylko nasza, opisywała słynne wydarzenie z befsztykiem].

Jerzy Sokołowski, Karol Hoffmann, Jan Rejecki, Kaszubski przeglądają tygodnik sportowy
Raz Dwa Trzy, 1937. NAC sygnatura: 1-S-909-2.

– W głowie się nie mieści – mówiliśmy i dalej niedowierzaliśmy, że Koń
skie dostąpi zaszczytu oglądania tak znakomitych lekkoatletów.
A oni przyjechali. Ni mniej ni więcej stawili się w zapowiedzianym składzie gotowi do startu i zaprezentowania olimpijskiej formy. Oczywiście przyjechali tu z własnej woli; zanim do tego doszło, dowiedzieliśmy się, że zostali zaproszeni przez grono profesorskie gimnazjum i osobiście jednego z nauczycieli wychowania fizycznego: Pałaca lub Mikruta.
Końskie to nie Łódź czy Kraków, miasto nie miało swojej prasy ani jej namiastki, nie było tu dziennikarzy, choćby współpracownika jakiejś znanej gazety, którzy mogli narobić prasowego hałasu wokół takiej rewelacji: startu gwiazd w małym mieście, i to w przededniu igrzysk olimpijskich!
Już widzieliśmy tytuły w gazetach: Super-asy w mini mieście chcą bić rekordy, lub: Czy Lokajski rzuci oszczepem poza płot stadionu?
Wielkie spekulacje stały się zbyteczne, kiedy koneccy kibice dowiedzieli się, że lekkoatleci wcale nie zamierzają ustanawiać rekordów i że do Końskich przyjechali, ponieważ wcześniej się dowiedzieli o utalentowanych młodych lekkoatletach – gimnazjalistach osiągających bardzo dobre wyniki w sprintach, w biegu na 400 m, w sztafecie 4 x 100 m, w skoku w dal, w pchnięciu kulą itd. Zdecydowanie więc mogli zmusić olimpijczyków we wspólnym starcie do niemałego wysiłku, a sobie stworzyć szanse na ustanawianie życiowych rekordów.
W samym dniu zawodów stadion i jego okolice wyglądały świątecznie. Postarali się o to organizatorzy mitingu, wiele serca w to, by godnie przyjąć olimpijczyków, włożył konecki starosta, St. Mydlarz. Notabene mieszkał on wraz z rodziną na terenie – wraz z budynkami – sąsiadującym z lokalnym stadionem.

Od lewej: Farny, Witold Gerutto, Tadeusz Hanke. Klęczą: Jan Rejecki, Józef Dyka, Hartman, 1937.
NAC sygnatura: 1-S-920.

Atmosfera o atomowym ładunku panowała szczególnie w samym gimnazjum, gdzie pracował sztab zawodów z selekcjonerami, którzy typowali reprezentantów szkoły. Nie było to łatwe zadanie, ale okazało się, że w gimnazjalnym zespole wielu zawodników mogło powalczyć i dobrze się zaprezentować na tle olimpijskich gwiazd. Wszyscy wierzyli w Jasia Arczyńskiego [Jan Arczyński sprinter, Jan Rejecki skoczek w dal, którzy startowali z olimpijczykami, zginęli na frontach drugiej wojny światowej. Kpr. podch. Arczyński bił się w piechocie, Rejecki był oficerem lotnictwa]. Biegał na krótkich dystansach. Średni wzrost, muskularny, mocne nogi umięśnione zwłaszcza w górnych partiach (mięśnie dwugłowe i czwórgłowe uda).
Już na długo przed zawodami Janek przeszedł ostry trening i dochodził do formy. Jej szczyt wypadł akurat w okresie przyjazdu gwiazd i ich występu na stadionie w Końskich.
– Ile Arczyński może „zrobić” na 100 m? – zapytywali kibice.
W lokalnych występach biegał dystans w 11,0 sek., czasami poniżej, jeśli trafił na dobre warunki atmosferyczne, z lekkim wietrzykiem w plecy (idealny wiatr -1,9 m/sek).
– Przeciwnik będzie świetny, więc pociągnie Janka i rekord może być – ktoś słusznie rozważał.
– Będzie, będzie, mistrzowie również pokuszą się o dobre wyniki, bo bywa, że właśnie luźny sparing, to znaczy start bez psychicznych obciążeń, umożliwia zawodnikom osiąganie tego czego najmniej się spodziewają – twierdzili eksperci sportu.
I rzeczywiście, poziom zawodów przeszedł najśmielsze oczekiwania, wspaniale zaprezentowały się obie sztafety 4 x 100 m, Arczyński poprawił rekord na „setkę” w biegu indywidualnym, a dyrektor Lambert gdyby mógł, zatańczyłby lambadę.
A propos, a propos, tańczono po zawodach, bo dzień był letni, ciepły, długi, a estrada stała tuż, bo w samym rogu stadionu, graniczącym z domostwem starostów.
Bawili się zawodnicy, tańczyli z nimi uczniowie i uczennice, którzy lubili sport i nie opuszczali żadnej okazji, jeśli coś z jego repertuaru było do pokazania. Olimpijczyków gościły władze powiatowe i miejskie, Końskie zrobiło niezły show i częściowo przyczyniło się do tego, że polska reprezentacja w Berlinie nie była kopciuszkiem; Wajsówna była druga w rzucie dyskiem, Maria Kwaśniewska przywiozła z jaskini zła, jak się potem okazało, brązowy
 medal w rzucie oszczepem, a niedawno, bo 11 listopada 1998 roku z rąk pre
zydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego otrzymała Krzyż Komandorski
 Orderu Odrodzenia Polski z Gwiazdą.
– Za wszystko, co Pani uczyniła dla Polski – powiedział prezydent, wręczając jej to wspaniałe państwowe odznaczenie.
Z Marysią (mimo zaawansowanych lat, tak do niej mówimy) razem jeździliśmy po świecie i razem bywaliśmy na prześwietnych imprezach lekkoatletycznych. Marysia należy do kobiet, które nigdy nie mają smutku na twarzy. Żyje radością innych, potrafi znaleźć się tam, gdzie człowiek potrzebuje kogoś życzliwego, radosnego, młodzieńczego duchem. Powiemy, że Marysia w takiej chwili była przy Ewie Kłobukowskiej, która w swojej bogatej karierze sportowej przeżywała prawdziwy dramat odpowiedzenia sobie na pytanie czy warto żyć?
Ale to już zupełnie inna, nie związana z Końskimi, historia.
Konecka młodzież, która przeżyła fakt „otarcia” się o olimpijczyków, ich wizytę zapamiętała na trwałe. W jednej z klas „trójki”, pamiętamy to, polonistka podyktowała temat klasówki, który w tytule brzmiał: „Jak przeżyłeś obecność olimpijczyków w mieście?”
Były piątki…

Młoda Myśl, czasopismo młodzieży Liceum i Gimnazjum Państwowego
m. św. Stanisława Kostki w Końskich, listopad 1938, nr 3.
W kąciku sportowym tabela najlepszych wyników osiągniętych przez uczniów.

Wróćmy jeszcze do rodziny starostów. Pana Mydlarza trudno zapomnieć. Elegancki, jak przystawało na dawnego starostę (ale mógłby być chudszy), łysina, za to twarz wyjęta z klasyki urzędniczej sanacji. Ta poważna fizjonomia budziła respekt u tych, którym przyszło mieć jakikolwiek kontakt ze starostą. Ludzi traktował nadzwyczaj poważnie, nie uchybiając w niczym, z czym doń przychodzili.
Starosta miał kilka córek [Wszystkie panny Mydlarzówny były zaangażowane w walce z najeźdźcą; w domu u Mydlarzów była skrzynka kontaktowa. W Marysi kochał się nasz kolega z drukami Ferdyna, Tadzik Ludwiczak; ładnie śpiewał i grał dobrze na gitarze, umilał Marysi wspólne randki. Za przynależność do „przestępczej organizacji” został aresztowany i wysłany do Oświęcimia; członek AK], i Jasia, naszego rówieśnika, płowowłosego chłopca, który się trząsł na widok kolegów, marząc o tym by móc być między nimi, i tam, gdzie oni będą, przeżywać to, co pokombinują, z ryzykownymi eskapadami włącznie. Rwał się do tych ostatnich. Ba, ale czuwały siostrzyczki! Wietrząc ryzyko, na jakie braciszek mógłby się narazić, przebywając z niesfornymi kumplami, wybijały mu z głowy pomysły (dobrze, iż nie młotkiem) i chęci urywania się.

Mieczysław Bilski
[W: Mieczysław Bilski,
Skąd ten ród. Koneckie koneksje, cz. I: Końskie.
Ziemie, domy rodziny, Warszawa 1999, s. 26-30]

Jan Rejecki. Był lekkoatletą i pilotem, 
został zamordowany w Katyniu

76 lat temu wraz tysiącami polskich żołnierzy został zamordowany w Katyniu Jan Rejecki, jeden z najlepszych lekkoatletów Kielecczyzny okresu międzywojennego. Urodził się 20 sierpnia 1912 roku w Końskich, gdzie jako uczeń Państwowego Gimnazjum im. św. Stanisława Kostki rozpoczynał karierę sportową. W maju 1934 roku skoczył w dal 6,85 m, co dało mu piąte miejsce w tabeli polskich skoczków. Na tych samych zawodach w Końskich, w których reprezentował Gimnazjalny KS, uzyskał także 13,04 m w trójskoku (dziesiąty wynik w kraju) i rzucił 49,55 m oszczepem.
Jako gimnazjalista ukończył także kurs w Szkole Szybowcowej w Polichnie k. Chęcin, zdobywając dyplom pilota szybowcowego. Już po maturze w 1934 roku odbył szkolenie wojskowe w Łodzi, a później na ochotnika zgłosił się do Szkoły Podchorążych Rezerwy Lotnictwa w Dęblinie, którą ukończył w stopniu kaprala podchorążego rezerwy pilota. 1 stycznia 1937 roku był już oficerem – został mianowany na podporucznika pilota.
W tym czasie studiował również wychowanie fizyczne na Uniwersytecie Poznańskim i z powodzeniem startował w zawodach. W 1937 roku w barwach AZS Poznań zdobył mistrzostwo Polski w skoku w dal z miejsca i wicemistrzostwo z klubową sztafetą 6×50 m w hali. W mistrzostwach na stadionie zajmował czwarte miejsce w 10-boju i piąte w biegu na 110 m przez płotki.
1 lipca 1939 roku, już po ukończeniu studiów, rozpoczął pracę jako referent WF w 3 Pułku Lotniczym w Poznaniu-Ławicy. Pod koniec sierpnia został zmobilizowany do tego pułku. We wrześniu brał udział w bitwie nad Bzurą, latał w składzie 33 Eskadry Obserwacyjnej, pilotując samoloty RWD-14 „Czapla” należące do Armii „Poznań”. W czasie wycofywania się polskiego wojska w stronę granicy z Węgrami został aresztowany przez NKWD i osadzony w obozie w Kozielsku. Wywieziono go stamtąd 16 kwietnia 1940 roku. Trzy lata później zwłoki Jana Rejeckiego zidentyfikowano podczas ekshumacji zbiorowych mogił w Katyniu.
Jego symboliczny grób znajduje się na cmentarzu w Końskich. W 2007 roku został pośmiertnie awansowany na porucznika Wojska Polskiego.
Cześć Jego pamięci!

Janusz Kędracki
[W: CK LEKKOATLETYKA.
Biogram porucznika Jana Rejeckiego opracowano
m.in. na podstawie książki Marka Jończyka pt.
„Zbrodnia Katyńska na mieszkańcach Kielecczyzny.
W 70. rocznicę ludobójstwa”, Kielce 2010]