Spalenie synagogi. Końskie, 11 września 1939

Linoryt. Końskie, synagoga zbudowana prawdopodobnie w 1684, odnowiona w 1905, spalona przez okupacyjne władze niemieckie we wrześniu 1939 [z opisu synagogi na linorycie].
Artysta grafik Bill Farran, Końskie, synagoga, odbitka 5/25, z cyklu Zagubione skarby: drewniane synagogi wschodniej Europy. W zbiorach Krzysztofa Woźniaka.

Rozgrzane gorącymi promieniami słońca ulice z małymi parterowymi domami były puste, tylko od czasu do czasu jakaś postać w czarnym chałacie przemykała się jak duch i znikała w czeluściach bram. Dzień zbliżał się ku wieczorowi, cienie budynków stawały się coraz dłuższe i słały ciemnymi pasmami na bruku ulic 3 Maja i Piłsudskiego. Dzielnica żydowska wokół synagogi tego dnia sprawiała wrażenie jakby wymarłej. Nie widać było ludzi, którzy ukryci gdzieś w swoich domach z niepokojem spoglądali od czasu do czasu zza przysłoniętych zasłonkami okien. Po ekscesach żołnierzy niemieckich pierwsze dni okupacji napełniły ich głębokim niepokojem i przerażeniem. Najbardziej obawiali się prześladowań starsi ortodoksyjni Żydzi o długich brodach, ze zwisającymi kosmykami pejsów wokół twarzy. Dla nich były to wspomnienia bólu i poniżenia, dlatego wielu z nich nie wychodziło z domów. Świeża była jeszcze pamięć jak przed kilkoma dniami przy studni podpalono im zmoczone brody. Teraz ulica opustoszała, zamarła, jak gdyby ze strachu pozbawiona życia. Wszechobecna pustka ogarnęła wszystko dokoła, całą dzielnicę żydowską, sprawiając wrażenie opuszczonego miasta. Tylko wielka stara synagoga wyróżniała się swoją tajemniczą sylwetką, wyraźnie zarysowana w promieniach zachodzącego słońca na tle błękitnego, bezchmurnego nieba i krzywych dachów niskich parterowych domów.

Końskie, spalona synagoga – „dzień po”. Widać pozostałości kamiennych fragmentów ścian, dymiące pogorzelisko drewnianej konstrukcji, a wcześniej pozostałości basenu mykwy.
Foto. w zbiorach Krzysztofa Woźniaka.

W pobliskiej piekarni przygotowywano się do wypieku chleba na następny dzień, czyli wtorek, kiedy w ciszę ulicy wdarł się nagle terkocący odgłos motoru płosząc leżącego pod murem starego psa, który przestraszony hałasem zerwał się i z podwiniętym ogonem zniknął gdzieś w dziurze drewnianego płotu. Syn piekarza spoglądając przez okno zobaczył jadących na motocyklu Niemców. Zatrzymali się w pobliżu, obok studni, z bronią gotową do strzału, bacznie obserwując żydowskie domy. Po chwili ulicą przejechały też dwa samochody i zatrzymały się po zachodniej stronie synagogi, obok mykwy, przy domu Rozencwajgów. Młody piekarz miał już powrócić do przerwanej pracy, ale zaciekawił go widok Niemców wysiadających z samochodów. Szli dużą grupą do bóżnicy i prawdopodobnie zmusili brodatego szamesa (sługa świątyni) do otwarcia drzwi prowadzących do wnętrza. Przez pewien czas nie było ich widać, po czym zauważył, że przenoszą do środka z samochodów blaszane kanistry. Było już po godzinie osiemnastej, gdy nagle z budynku synagogi zaczął wydobywać się dym, a po nim pojawiły się pierwsze płomienie, które pełzły po ścianach i objęły gontowy dach. Ogień rozprzestrzeniał się bardzo szybko i wkrótce cała modrzewiowa synagoga stanęła w płomieniach. Olbrzymi słup dymu i ognia wzbił się wysoko w kierunku południowo-wschodnim nad miastem. Pod wpływem wysokiej temperatury i zawirowań powietrza, w górę wylatywały płonące kawałki drewna. Wokół słychać było przerażające odgłosy niesamowitych trzasków i pękających konstrukcji, które przechodziły chwilami w wybuchy nieokreślonych dźwięków. Ogromna chmura dymu przysłoniła całą dzielnicę żydowską i wydawało się z daleka, że płonie duża część miasta. Przy pożarze nie było miejscowej straży, gdyż wóz strażacki został zarekwirowany przez Niemców kilka dni wcześniej podczas ewakuacji pod Piotrkowem. Ogień objął sąsiadujące z synagogą domy przy ulicy Bóżnicznej: Wiślickiego, Wolfa, Racimora Moszka i Golda Joska. Spłonął też parterowy budynek chederu przy ulicy Piłsudskiego (Warszawska). Ocalały natomiast zabudowania mykwy, sąsiadujące od północy z bóżnicą. W tym czasie syn piekarza wraz ze swym ojcem przerwali pracę, bo żar od palącej się w pobliżu synagogi był tak silny, że nagrzany dach budynku groził zapaleniem. W pośpiechu wraz z innymi ludźmi polewali gox wodą i okrywali mokrymi kocami i szmatami. Walka o uratowanie budynku trwała kilka godzin. Synagoga dopaliła się, a na jej tle żołnierze niemieccy robili sobie pamiątkowe zdjęcia i strzelali w powietrze na wiwat. W pewnym momencie runął ogromny dach wzbijając w górę chmurę iskier. Około godziny dziesiątej wieczorem dopalały się już resztki pogorzeliska, tylko od strony zachodniej sterczał osmalony fragment murowanej ściany. Nazajutrz z synagogi pozostała sterta tlących się jeszcze resztek modrzewiowych belek i widziano przez kilka dni grzebiących w rumowisku starszych Żydów.

Rys. Marian Chochowski

Spalenie synagogi było jakby wstępem do wydarzeń, które miały miejsce następnego dnia. Był 12 września 1939 roku – w Rynku miasta odbywał się pogrzeb czterech żołnierzy niemieckich, poległych w starciu z regularnym oddziałem wojska polskiego. Do kopania grobów na skwerze przed kościołem zmuszono około 50 Żydów z okolicznych domów. W trakcie kopania i po ceremonii pogrzebowej byli bici, co spowodowało ich ucieczkę ze skweru. Do uciekających Żydów Niemcy zaczęli strzelać – zabito 22 osoby. Ślady krwi po zamordowanych rozkazano posypać piaskiem, a ciała leżały zwalone jedne na drugich aż do następnego dnia, kiedy dopiero około południa pozwolono je zabrać i pochować.

Marian Chochowski
[w: Marian Chochowski, Przeminęło w czasie,
Arslibris Końskie 2019
książka do nabycia w Bibliotece Publicznej Miasta i Gminy Końskie]