Jan Kiepura, Korporacja Grunwaldia, Maria Kiepura

Końskie. Ulica Jana Kiepury

Jana Kiepurę poznałem na jakimś wykładzie w Uniwersytecie Warszawskim w 1922 roku. Krępy, zadzierżysty, skromnie ubrany chłopak zawzięcie notował wszystko w grubym zeszycie, co powiedział profesor. Zwróciłem mu uwagę, że wszystkie wykłady są w skryptach, które można nabyć w „Bratniaku”.
– Nie stać mnie na kupno skryptów – odpowiedział.
– Mogę wam kolego pożyczyć, bo mam komplet skryptów.
– Ano dobra, to do was przyjdę dziś przed wieczorem.

I przyszedł. Okazało się z jego wypowiedzi, że pochodzi z Sosnowca, że ojciec jego ma tam piekarnię i chciałby by syn po nim w przyszłości poprowadził ten interes. Janek zaś odmówił, bo za wszelką cenę chciałby dostać się do Warszawy i tam uczyć się śpiewu. Wbrew woli ojca po maturze wyjechał do Warszawy i zapisał się na wydział prawny. Powodowany ambicją nie chciał prosić ojca o pieniądze i utrzymywał się z doraźnych zarobków, bądź to ze statystowania w teatrach, bądź korepetycji czy sporadycznych dochodów ze śpiewania piosenek na zabawach w Związku Tramwajarzy czy Związku Kolejarzy.

Po kilku miesiącach ojciec widząc jego upór, zaczął mu przesyłać niewielkie kwoty, które podreperowały jego skromny warszawski budżet. Mieszkał wówczas w małym pokoiku z jakimś młodym urzędnikiem pracującym w banku na ulicy Chmielnej 12. Pokój Janka był bardzo skromnie umeblowany. Stały dwa staroświeckie, rozłożyste, małżeńskie łoża, stół, dwa krzesła, ciemna szafa i umywalnia.Natomiast podziw wzbudzała jedna ściana, na której wisiało może 1o0, może 12 obrazków o tematyce dawnej architektury, rysowanych a właściwie malowanych rozwodnionym tuszem przez prof. Stanisława Noakowskiego. Sublokatorem Janka (nazwiska nie pamiętam), urzędnik bankowy, co miesiąc kupował u Tiszlera na ulicy Świętokrzyskiej, jeden szkic Noakowskiego, oprawiał go i zawieszał na ścianie. Były to bardzo piękne szkice, ale Jasia zupełnie nie zainteresowały. Janek zabrał potrzebne mu skrypty i już odtąd siadywaliśmy obok siebie na wykładach. Był on średniego wzrostu, krępy, ale bardzo silny. W przerwach między wykładami na profesorskiej katedrze „kładł na rękę” prawie każdego kolegę, który się zgłosił do tych zawodów.

Członkowie Korporacji Grunwaldia i Korporacji Lechicja. Autor artykułu Henryk Seweryn Zawadzki - (trzeci od prawej - w pierwszym rzędzie) Warszawa 8.03.1925 rokNa kilka miesięcy przed egzaminami postanowiliśmy uczyć się razem i wzajemnie się przepytywać. Mieszkałem u moich krewnych na ulicy Królewskiej pod numerem 3, na pierwszym piętrze i dzieliłem pokój z moim kuzynem Januszem Kahlem, studentem architektury. Pokój był duży i Kiepura mógł do nas przychodzić na wspólne repetycje. Bardzo mu przypadł do serca mój kuzyn Janusz Kahl, bo miał on miły baryton i też bardzo lubił śpiewać. Często więc po „wykuwaniu” skryptów Janek zostawał w sąsiednim salonie, razem z Januszem wyśpiewywali różne pieśni i arie. Czasem akompaniowała im na pianinie matka Janusza: Irena z Dobrowolskich Kahlowa. Pewnego razu przyszedł do do ciotki w odwiedziny wuj Karol Dobrowolski, który mając znakomity słuch i przygotowanie muzyczne, usłyszawszy poprzez pokój śpiewu Kiepury, zerwał się od stołu, przyszedł do salonu, dał ręką znać Jankowi by śpiewał dalej. Oczarowany jego silnym, czystym głosem, zaczął go rozpytywać czy się uczy śpiewu, u kogo itd. Ponieważ wuj był fanem teatrów miejskich w Warszawie, więc znał dobrze wszystkich artystów śpiewaków. Zaproponował więc pójście z nim do prof. Wacława Brzezińskiego i prof Leliwy. Przesłuchanie wypadło znakomicie, choć fachowcy stwierdzili, że o ile materiał głosowy jest fenomenalny, to to wyszkolenia już zupełnie brak. Profesor Brzeziński podjął się bezpłatnie dawać lekcje śpiewu Kiepurze.

Zdarzyło się, że Janek kiedyś nie przyszedł do mnie na „kucie” skryptów, ani na wykłady i to przez kilka dni, więc wybrałem się do niego. Okazało się, że miał grypę i dość wysoką gorączkę. U niego zastałem mojego bardzo dobrego kolegę Wacka Sobola człowieka znanej akademickiej Korporacji Grunwaldia. Otóż Wacek pochodził też z Sosnowca, znał Kiepurę z gimnazjum państwowego w Sosnowcu i nawet razem brali udział w Powstaniu Śląskim i w kampanii 1920 roku. Tam też namówiwszy Janka do wstąpienia do naszej Korporacji Grunwaldia. Jeżeli chodzi o udział Jana w życiu konspiracyjnym to niewielki mieliśmy z niego pożytek bo na zebrania konieczne nie przychodził regularnie, miał zawsze zaległości w składkach (choć składkę miał obniżoną); unikał komersów, gdyż piwa nie pił w obawie o swój głos. Nie interesowała go również społeczna praca korporacyjna. Drugiego grudnia bowiem z naszymi założeniami ideowymi popieraliśmy działania polonijne a Mazurach i Warmii. Zbieraliśmy książki i czasopisma dla Mazurów, które przemycano przez kordon graniczny. Nawet dwóch innych kolegów brało udział w uroczystym poświęceniu Muzeum Regionalnego w Działdowie. Nawet nawiązaliśmy kontakt z działaczką panią Biedrawiną-Sukertową, ale te sprawy Jasia nie interesowały.

Daty dokładnie nie pamiętam, ale Kiepura przez Wacka Sobola, czy Stefana Gintera zaprosił Korporację Grunwaldia na swój koncert w Cyrku. Chcąc się dowiedzieć szczegółów jako prezes Grunwaldii, zaszedłem na dwa dni przed koncertem do Bristolu, gdzie Kiepura zajmował apartament. Zaraz na wstępie zaczął się tłumaczyć, że zupełnie nie ma czasu na branie udziału w zebraniach i komersach korporacji. W czasie rozmowy wszedł jego impresario, którego mi Janek przedstawił. Nazwiska dziś nie pamiętam (podobno nazywał się Ozensztein). Później mówił mi Kiepura, że to Rumun z pochodzenia, władający kilkoma językami, mający szerokie znajomości w świecie aktorskim i przy tym bardzo sprytny i operatywny. Zaraz zaproponowali mi wyjazd do Cyrku obejrzeć „plac boju”. Siedliśmy do czarnego samochodu Janka, zdaje się Studebaker. W cyrku impresario zapalił wszystkie światła i oprowadzając Kiepurę informował go, gdzie będą umieszczeni klakierzy, gdzie zaś chłopcy z kwiatami, gdzie bileterzy, porządkowi itp. Wskazywał też lożę, gdzie będą siedzieć artyści, aktorzy, przedstawiciele rządu… Zaimponował mi ten impresario tak drobiazgowymi i dokładnymi przygotowaniami koncertu. Na koniec dostaliśmy od impresaria tylko cztery bilety ale wielu grunwaldczyków zdołało kupić bilety i wszyscy przybyliśmy w „bandach i deklach” korporacyjnych i oczywiście z kwiatami.

Lokal Cyrku ogromny, o okrągłym kształcie z amfiteatralnymi miejscami siedzącymi był wypełniony do ostatniego miejsca. Bardzo wielu ludzi stało w przejściach, korytarzach wejściowych i na zewnątrz, na ulicy. Pośrodku było dość wysokie podium, na którym śpiewał mistrz Kiepura. Gdy w dniu koncertu Kiepura ukazał się w Cyrku zerwał się huragan oklasków, a idącego do podium zasypywano kwiatami. Kiepura we fraku ładnie wyglądał i widać było, że był wzruszony. Trudno dziś opisywać przebieg koncertu. Na ten temat pisały wszystkie warszawskie dzienniki. Były też obszerne sprawozdania w zagranicznej prasie. Był to niekłamany rzeczywisty tryumf. Jaś nie oszczędzał się, bisował wiele razy. Entuzjazm publiczności był ogromny, brawom nie było końca. Późno, bardzo późno zakończył się koncert. Janek z trudem przecisnął się przez tłumy ludzi do swego samochodu, gdzie stanął w czarnej pelerynie z białym szalem i zaczął śpiewać. Zebrany i stłoczony tłum wypchnął samochód na Krakowskie Przedmieście i tak dalej pchał ten pojazd do samego Bristolu, a Janek stał i śpiewał. Rzucone w niego kwiaty chwytał i odrzucał w stronę pań. Była to potężna niezapomniana manifestacja.

Rano, tak jak prosił mnie Kiepura poszedłem do Bristolu. Kończył śniadanie, był jeszcze nieubrany, w szlafroku i zamierzał się golić. Był bardzo zadowolony z koncertu w Cyrku i z tych owacji, mających już charakter manifestacji. Zacierał ręce i pytał: co ludzie mówią!? Jak oceniają mój występ? Gdy był namydlony i gdy już zaczął się golić przyszedł „picolo” i powiedział, że jakaś starsza pani koniecznie chce się widzieć z mistrzem.
– Kto to jest? Zapytał.
– Mówi ta pani, że nie wzięła biletu [wizytówki], ale nazywa się Ochowiczowa.
– Powiedz, że jestem w trakcie golenia.
– Ona mówi, to nie szkodzi, bo ona tylko na parę minut chce porozmawiać z mistrzem w bardzo ważnej sprawie.

Była to istotnie pani Konradowa Olechowiczowa, wielka społeczniczka i żona naczelnego redaktora Kuriera Warszawskiego. A Jaś już niejednokrotnie korzystał z życzliwej reklamy tego poczytnego dziennika. Starł ręcznikiem resztki mydła z twarzy i wyszedł w szlafroku do pierwszego pokoju. po kilku minutach rozmowy nagle drzwi się otworzyły i Kiepura wyciągnął spod stołu skórzaną walizkę i z nią wrócił do pani Olechowiczowej. Przez uchylone drzwi słyszałem dalszą rozmowę. Kiepura mówił:
– Proszę niech pani spojrzy w tej walizie mam już setki listów od wielu osób i z wielu miejscowości, wszyscy proszą abym przyjechał i poświęcił koncert na jakiś społeczny cel. Ja sam mam wielkie wydatki i z czegoś muszę żyć! Ja nie jestem instytucją filantropijną! Niestety muszę odmówić pani prośbie i koncertu nie dam, choć cel jest wzniosły i godny poparcia. Ja mogę raz w roku w Warszawie dać koncert na wszystkie cele dobroczynne.

Rozmowa się skończyła. Pani Olechowiczowa wielce niezadowolona opuściła Bristol. Janek i mnie pokazał tą walizę, w której przechowywał korespondencję i różne dokumenty związane z jego zawodem oraz wycinki prasowe. Wszystko posegregowane i w odpowiednich przegródkach. Z biegiem czasu skutkiem wzrastającej popularności oraz sławy śpiewaczej, a co za tym idzie i ogromnej fortunie – Jaś Kiepura coraz częściej zaczął dawać koncerty na cele nie tylko dobroczynne, ale przede wszystkim patriotyczne – zwłaszcza w 1939 roku.

Fenomenalny głos, niebywale szybko postępująca kariera śpiewacza, nieustające sukcesy, stały się przyczyną przerwania, a następnie porzucenia studiów prawniczych. Jaś osiągnął tylko „półdyplom” prawa. Do następnych egzaminów nie przystąpił. Również przestał przychodzić na zbiórki i komersy Grunwaldii, płacić składki i nawet odpisywać na nasze pisma. Musieliśmy więc i to za czasów mojej prezesury skreślić Jana Kiepurę z listy Korporacji Grunwaldia.

Wiele sympatii stracił Janek skutkiem swej obojętności wobec Grunwaldii. Źle przyjęli koledzy odmowę zaśpiewania na Mszy Świętej żałobnej na cześć poległego [tekst nieczytelny] Levitton w wypadkach majowych w 1926 roku. Mówiono, że nie chciał się narazić rządowi sanacyjnemu. W 1926 lub 1927 roku przypadkowo na międzynarodowych wyścigach hippicznych spotkałem Janka Kiepurę, który jak mnie zobaczył podczas przerwy doszedł i bardzo serdecznie się ze mną przywitał. Na moje pytanie czy dostał list o skreśleniu go z listy Korporacji Grunwaldia odpowiedział:
– Ależ tak dostałem! Dobrze zrobiliście, bo ja absolutnie nie mam czasu na te korporacyjne spotkania.

Zaprosił mnie do swojej loży (obok loży rządowej), ale odmówiłem i już nigdy z Jasiem Kiepurą się nie spotkałem. W czasie okupacji po śmierci moich rodziców, przenieśliśmy się z Radomia do Końskich. Tu dowiedziałem się, że matka Jana Kiepury Maria Kiepurowa, z pochodzenia Żydówka, w obawie przed prześladowaniami hitlerowskimi przeniosła się do Końskich, do swej kuzynki Kucowej. W Końskich umarła i została pochowana na cmentarzu na Browarach, a mogiłą jej opiekował się pan Styburski, właściciel gospodarstwa na Browarach. Ponoć raz przyjechała odwiedzić grób żona Jasia Kiepury Marta Eggert.

Henryk Seweryn Zawadzki

Matka Kiepury
Końskie. Marmurowa tablica na grobie Marii Kiepury[…] Matka sławnego tenora ostatnie miesiące swego życia spędziła w Końskich i została pochowana na tutejszym cmentarzu. Do Końskich przybyła z Krakowa, do mieszkającej wtedy w naszym mieście stryjecznej siostry Jana Kiepury, Heleny Kiepurowej-Kuc. Zmarła w dniu 28.11.1943 roku. Ubogą, wojenną mogiłę, położoną przy jednej z głównych alei koneckiego cmentarza zastąpił już po śmierci Jana Kiepury skromny grobowiec ufundowany przez jego żonę Martę Eggert. Umieszczona na nim marmurowa tablica zawiera napis: Śp. Maria Kiepura, ukochana matka Jana i Władysława Kiepurów. 15.V.1885 +28.XI.1943. Przed laty, w czasie swego pobytu w Polsce, odwiedził grób młodszy brat Jana Kiepury – Władysław.

Andrzej Fajkosz [w: Przekrój, 28.09.1986 r.]