Stanisław Kostka Ignacy Malanowicz (1877–1942)

Stanisław Malanowicz. Dawny, obszerny salon, na kilka lat przed rokiem 1939 zapełnił się szafami bibliotecznymi. Fotografię udostępniła pani Małgorzata Malanowicz, www.malanowicz.eu

Rodzinę państwa Malanowiczów znałem od dawna, co najmniej od pierwszej wojny światowej – od 1914 roku. Posiadali w Końskich posesję przy ulicy Pocztowej 9, a my Zawadzcy mieliśmy dom z ogrodem przy ulicy Krakowskiej 8, a więc bardzo blisko siebie. Państwo Malanowiczowie byli wówczas w separacji, pani Malanowiczowa [Regina Marcinkowska z d. Hyżycka] z czworgiem dzieci przebywała w Krakowie lub we Lwowie, a pan Malanowicz – w Końskich, gdyż jako inżynier drogowy miał nadzór nad szosami i drogami trzech powiatów: opoczyńskiego, koneckiego i kieleckiego. Opiekę nad dziećmi sprawowała jego żona, a w czasie świąt i wakacji letnich dzieci spędzały wczasy w Końskich, gdzie był obszerny i wygodny dom piętrowy oraz rozległy ogród warzywny i sad.

Z najstarszym synem Stanisławem (ur. 1899 r.) i o dwa lata młodszym Januszem – zaprzyjaźniłem się. Oprócz nich były jeszcze młodsze dzieci: Władysław i Hania. W lecie 1914 roku zbieraliśmy się w ogrodzie dokąd przychodziło jeszcze kilku chłopców z sąsiednich domów. Najmilszą wówczas zabawą było oczywiście wojsko. Mieliśmy drewniane szabelki „własnej roboty”, a zamożniejsi chłopcy – szable w czarnych pochwach. Niektórzy mieli leszczynowe lance z biało-czerwonymi chorągiewkami. Czasem przyglądał się tym zabawom pan inżynier, surowo przestrzegając nas przed deptaniem grządek. Ta zabawa w wojsko nie trwała długo. Staś Malanowicz przywiózł na święta Bożego Narodzenia jakieś instrukcje i książeczki skautowskie i w roku 1915 chodziliśmy już na zbiórki skautowskie.

Stanisław Malanowicz urodził się w 1877 roku w Rakowie Sandomierskim, małym, cichym miasteczku, nad uroczą rzeką Czarną. Wkrótce, bo już w 1878 roku rodzina Malanowiczów przeniosła się do własnego pobliskiego mająteczku Felinów, o niewielkim obszarze 311 mórg, położonym w gminie Wilczyce w powiecie opatowskim. Nie był to majątek, który mógłby dobrobyt większej rodzinie i dlatego inżynier Malanowicz musiał szukać posady.

Przysłowia ludowe często się sprawdzają: natura ciągnie wilka do lasu. Tak było i z panem Stanisławem: prawie przez całe życie, pomimo licznych obowiązków, chętnie odwiedzał ulubione, rodzinne miasteczko. Zostawił tam przyjaciół, kolegów, krewniaków, a nawet nagrobki Malanowiczów na cmentarzu i tablice pamiątkowe w rakowskich kościołach. Miasteczko to miało swoją bogatą i burzliwą przeszłość, zwłaszcza w XVI i XVII wieku. zasłynęło ono nie tylko w Polsce, ale i za granicą ze swobody religijnej oraz działalności polskich arian i braci polskich.

Końskie około 1927 roku. Na progu domu rodzina Stanisława Malanowicza. U góry Stanisław Malanowicz z żoną Zofią [Ziembińska z d. Gładecka]. Poniżej: Maryla Ejgirg, dwaj synowie z pierwszego małżeństwa: Janusz i Stanisław oraz dzieci z drugiego małżeństwa: Jacek, Bohdan, Andrzej. Fotografia z kolekcji KW

W niewielkim Rakowie i okolicy miał pan Stanisław Malanowicz swoją „małą ojczyznę”, którą kochał i często odwiedzał. Przełomowym zaś momentem w jego życiu było nabycie książki ks. Jana Wiśniewskiego Dekanat opatowski, która ukazała się w Radomiu w 1907 roku, a nabyta była przez niego po kilku latach w Końskich. Pomimo istnienia wówczas, nielicznych wprawdzie, opracowań z dziejów polskich arian, to pan Malanowicz dopiero z książki ks. Jana Wiśniewskiego, z niewielkiej monografii o Rakowie dowiedział się o założeniu w 1569 r. przez kasztelana żarnowskiego Jana Sienińskiego miasta Rakowa i siedziby tamże polskich arian. Dalej o rozwoju tego miasta i o sprowadzeniu rzemieślników, o papierni, drukarni i szkole zwanej Akademią.
Opowiadał mi też kiedyś inż. Malanowicz, bez żadnej zarozumiałości, że któryś z jego przodków, będąc prawdopodobnie rzemieślnikiem, przybył w pierwszej połowie XVII wieku z Włoch do znanego już w Europie Rakowa. Ponoć był on kamieniarzem, czy rzeźbiarzem i nazywał się Malon. Wkrótce po osiedleniu się w Rakowie dał początek spolszczonej już rodzinie Malanowiczów. Nic też dziwnego, że Raków o tak bogatej przeszłości, oraz problem ariański zadziwił i zainteresował bliżej pana Malanowicza.

Z moich studenckich lat 1922-26 należałem do warszawskiego oddziału PTK, uczęszczałem często na odczyty, zebrania i wycieczki po Warszawie lu w okolicy, które najczęściej prowadziła pani Danysz Fleszarowa, albo pan Ludwik Sawicki, pani Maria Sawicka, czy też pan T. Jakimowicz. Poza warszawskimi wycieczkami były najczęściej wyprawy archeologiczne. ponieważ pan Stanisław Malanowicz był członkiem tego samego oddziału PTK w warszawie, przeto zawsze po powrocie do Końskich, po świętach czy podczas wakacji, spotykałem się z nim i składałem mu sprawozdania z wypraw krajoznawczych. Planowaliśmy nasze lokalne wycieczki. On też namówił mnie do wydrukowania w tygodniku Ziemia artykułu Wieś Modliszewice w powiecie koneckim (Ziemia, 1926 r., nr 18). Bliższą znajomość z panem Stanisławem zawarłem w 1927 roku, gdyż po skończeniu wydziału prawa na Uniwersytecie warszawskim, przybyłem do rodzinnego domu w Końskich, oczekując na przyjęcie mnie na aplikację sądową, oraz w roku 1928 już w czasie odbywania tejże aplikacji.

Miałem wówczas dużo wolnego czasu, a do pracy tj. do sądu przechodziłem obok posesji pana Malanowicza, który miał w niej swoje biuro drogowe. Często więc tam wstępowałem i korzystałem obficie z zasobów jego biblioteki. Wiedliśmy wówczas bibliofilskie rozmowy na temat różnych wydawnictw krajowych oraz opracowań dotyczących ziemi koneckiej.

Z tych licznych spotkań i rozmów z panem Malanowiczem i jego synami, widać, że był on od najmłodszych lat miłośnikiem książek i później prawdziwym bibliofilem.Po pierwszej wojnie światowej i początku lat dwudziestych zdołał zgromadzić w Końskich interesującą i wartościową bibliotekę. Były to czasy po odzyskaniu niepodległości dość trudne ekonomicznie. Ludzie przede wszystkim wydawali pieniądze na wyżywienie i zaspokojenie najpilniejszych potrzeb. Rzadkie i drogie były wydawnictwa; książka nie miała należytego popytu. Wielu ziemian i posiadaczy nieruchomości ziemskich parcelowało majątki i likwidowało swoje zbiory biblioteczne, stylowe umeblowanie. Wiele osób przenosiło się do większych miast, zamieniając większe mieszkania na mniejsze, lecz tańsze. Można było niedrogo kupić zabytkowe meble, starą porcelanę i szkło. Opowiadał mi pan Malanowicz, że przy okazji podróży służbowych zwiedzał zabytki tej pięknej ziemi oraz zaniedbane miasteczka. W każdym z tych osiedli spotykał mizerne, niepozorne sklepiki, prowadzone przez biednych Żydów, handlujących wszelkim towarem, a więc i książkami. Nie jedna więc dworska biblioteka znalazła się w żydowskim sklepiku, zwalona „stertą” w kącie, dla łatwiejszego wyboru. Sprzedawca z reguły nie orientował się, jaką rzeczywistą wartość przedstawiał ten „towar” – więc cena była zwykle „za bezcen”.

Pan Stanisław był rzeczywistym miłośnikiem książek, więc zanim ją kupił, to obejrzał ją dokładnie sprawdzając, czy nie brakuje stronic i ilustracji. Miał on nadto zwyczaj: każdą książkę zaraz po nabyciu i przywiezieniu jej do domu, podpisywać swoim imieniem i nazwiskiem, umieszczał wzmiankę gdzie książkę kupił, za jaką cenę i o ile było to możliwe nazwisko sprzedawcy. Notatka taka była pisana bardzo drobnym, ale czytelnym pismem, „stalówką”, na ostatniej stronie, z prawej strony o dołu książki. To była jedyna notatka własnościowa. Zadziwiające, że taki zamiłowany bibliofil nie postarał się o exlibris. Przedkładał on książki oprawione, cenił zwłaszcza stare, ozdobne oprawy w półskórek, zaopatrzone w wytłaczane napisy złotymi literami. Nieoprawione zaś książki wnet po nabyciu zanosił do „oprawiacza”, polecając oprawić je w grube, samodziałowe, wiejskie płótno. Tylko wyjątkowe, delikatne, bibliofilskie druki korzystały z wytworniejszych opraw. Biblioteka była w pewnym sensie ukierunkowana, bo zawierała przeważnie historyczne opracowania, zwłaszcza dotyczące kielecczyzny, pamiętniki, przewodniki krajoznawcze, a nawet plakaty. Było tam też trochę dawnych, oprawionych wydań dzieł J. I. Kraszewskiego, H. Sienkiewicza itp., pewnie pochodzących jeszcze z Felinowa.

Któregoś dnia inż Malanowicz okazał mi konecki plakat z 1919 roku, podpisany przez wojskowego lekarza, z wezwaniem do walki z wszami; plakat zakończony był wezwaniem: Niech żyje Polska. Miał też dwa plakaty legionowe, oraz całą tekę fotografii o różnej treści. Szkoda, że pan Stanisław nie uprawiał sam fotografii. Jednak w biurze drogowym był dział fotograficzny, obejmujący przeważnie zabytki, pomniki, mosty i odcinki szos. Tym działem zajmował się technik St. Rakowski i p. Wojtyszek.

Z biegiem czasu pan Stanisław stał się nie tylko bibliofilem, ale i bibliotekarzem. Dawny, obszerny salon, na kilka lat przed rokiem 1939 zapełnił się szafami bibliotecznymi. Były to szafy solidne, dębowe, oszklone, ale niezbyt praktyczne, bo zbyt głębokie – książki mieściły się w dwóch rzędach, co utrudniało ich odszukanie i wydobycie. Co roku przybywała jedna szafa i wówczas nadarzała się okazja wypicia, w niewielkim gronie kielicha węgierskiego wina. Przy sposobności muszę nadmienić, że pani Felicja matka inżyniera, wyrabiała według przepisów „felinowskich” znakomite wino porzeczkowe. Była więc znowu okazja prezentacji i pochwalenia się nowymi, ciekawymi nabytkami, nie tylko książek, ale i numizmatami oraz medalami. Na ogół posiadacze księgozbiorów niezbyt chętnie udostępniali je czytelnikom. Inaczej pan Malanowicz – zawsze chętnie pożyczał książki znajomym, ale za pokwitowaniem z podaniem okresu pożyczenia. Nie pamiętam już, czy pan Stanisław prowadził katalog posiadanych książek; pozostałby przynajmniej materiał do analizy i oceny zbioru.

W końcu 1938 roku w salonie stało już chyba ze sześć pełnych szaf, oraz dwie oszklone gabloty z numizmatami, medalami i starymi dokumentami. Nie były to znaczne zbiory, bo nabywane okazyjnie, lub otrzymywane w drodze wymiany lub darowizny od znajomych. [tu następuje publikowany już fragment o wizycie u szewca Zielińskiego]… O tym odkryciu w warsztacie szewca Zielińskiego powiadomiłem pana Malanowicza i długo nawet radziliśmy nad zabezpieczeniem tych pamiątek. W tym czasie prawie w każdym koneckim cechu zachowały się jakieś pamiątki, przywileje, cynowe naczynia, dzbany, butle, pieczęcie itp. Miejscowi rzemieślnicy bardzo zazdrośnie i niechętnie je okazywali, a nawet o nich mówić nie chcieli.

Wielogodzinnymi tematami moich spotkań z panem Stanisławem były rozmowy o konieczności założenia w Końskich muzeum regionalnego. To było marzenie jego życia.
Trzeba pamiętać, że we wspomnianych latach dwudziestych żyło i mieszkało w Końskich wiele rodzin po szeroko rozbudowanej administracji wielkich niegdyś dóbr Małachowskich zwanych Końskie Wielkie. Zostały też rodziny po dawnych, dziś nieczynnych już rzemieślnikach, jak: siodlarzach, ćwieczkarzach, rurarzach, stelmachach, szabelnikach czy kołodziejach. Każda zaś ze wspomnianych rodzin przechowywała rozmaite pamiątki w postaci listów, konterfektów [portretów, wizerunków], dagerotypów, czy dawnej fotografii, wojskowych nominacji, przywilejów, świadectw szkolnych, odznaczeń itp.

Podczas ostatniego spotkania, przed śmiercią, ubolewał pan Malanowicz – czy i kto zaopiekuje się koneckimi pamiątkami?

Po wielu latach poszukiwań i wędrówek do Rakowa, na podstawie przeczytanej literatury przedmiotu, postanowił pan Malanowicz napisać monografię o dziejach Rakowa i historię arian polskich. Szło mu to bardzo trudno, bo wykształcony technicznie, nie miał doświadczenia nabywanego na seminariach wydziałów historii, czy polonistyki. Dużą zaś pomocą była znakomita znajomość łaciny co ułatwiało mu odszukanie wartościowych dokumentów pisanych po łacinie. Wreszcie miał on znaczny już zebrany materiał. Bardzo drobne pismo, wyraziste niemal kaligraficzne jakie posiadał pan Malanowicz, miało znaczenie w czasach, gdy maszyny do pisania nie były jeszcze w powszechnym użytku. Nie raz przyglądałem się jego przygotowaniom do wyjazdów w teren; zabierał wówczas ze sobą sławny już, oprawiony gruby zeszyt, służący do najważniejszych odpisów, wyciągów i notatek, a nadto buteleczkę atramentu, dobre stalówki, torbę z kanapkami, termos lub butlę z herbatą, mocne buty i parasol.

Z biegiem czasu rozszerzył on kwerendy na archiwa w Sandomierzu, Kielcach, Radomiu, a nawet Krakowie; tam znajomość łaciny bardzo mu się przydała. Lubił ten „zabytkowy” język i z niego korzystał nawet przy modleniu się. Za moich czasów gimnazjalnych widywałem pana inżyniera na niedzielnych nabożeństwach, stojącego w nawie, nie zaś w ławkach, czy stallach, modlącego się z grubej, łacińskiej książki Pisma Świętego.

Wspominając kwerendy po archiwach, zaznaczył, że najwięcej i najcenniejsze informacje odnalazł w Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie. Cieszył się, że syn z pierwszego małżeństwa Władysław Malanowicz, chemik i doktor Sorbony, zainteresował się pracą o Rakowie i obiecał pomoc.

Zmarły w roku 1942 inż. Stanisław Malanowicz, ani jego syn, poległy w maju 1945 roku na okręcie Cap Arcona, oficer Wojska Polskiego, chemik Władysław Malanowicz, nie zaznali przyjemności ujrzenia w druku długoletnich poszukiwań i opracowań ariańskiego Rakowa. Dopiero bowiem w 1968 roku ukazała się praca w książce pod tytułem Ognisko arianizmu, wydana przez PWN w Krakowie pod redakcją Stanisława Cynarskiego. Wydawca tej książki podał że: Wypisy źródłowe Malanowiczów i ocalałe resztki archiwaliów, jedynie w części mogą zastąpić zniszczony przez okupanta zespół ksiąg miasta Rakowa.

We wspomnianej książce ukazały się trzy rozdziały opracowane przez Stanisława i Władysława Malanowiczów, a mianowicie:
– Stanisław Malanowicz Zabudowa miasta Rakowa w XVII i XVIII wieku
– Stanisław Malanowicz Ludność miasta Rakowa w XVII i XVIII wieku
– Stanisław i Władysław Malanowiczowie Rozwój gospodarczy Rakowa w XVII wieku

Z pisma dziś nieżyjącego Janusza Malanowicza z roku 1982 widać, że w sprawie ocalałych notat Malanowiczów rozmawiał z panią profesor A. Gryczową, która określiła „notaty Malanowiczów za bezcenne”. W cytowanym piśmie Janusza Malanowicza, pisze on że, z 12 rozdziałów opracowanych przez Malanowiczów wybrano tylko 4, a mianowicie tylko te, które były oparte na źródłach AGAD. Pozostałe rozdziały zostały wykorzystane przez innych autorów”. Czy ta ostatnia informacja jest ścisła – nie wiem.

W roku 1995 staraniem oddziału PTTK w Końskich ukazała się książka Góry Świętokrzyskie. Szlak im. Stanisława Malanowicza. W tym opracowaniu znajduje się krótki biogram napisany przez pana Andrzeja Fajkosza. Pominąłem w niniejszym szkicu wielkie zasługi inżyniera Stanisława Malanowicza na polu polskiego krajoznawstwa, oraz szeroko zakrojonej działalności społeczno-charytatywnej , gdyż to już uczynił pan Andrzej Fajkosz. Moim zadaniem było uzupełnienie biogramu zawartego we wspomnianej pracy.

Henryk Seweryn Zawadzki

Bibliografia:
1. Praca zbiorowa pod redakcją Stanisława Cynarskiego Raków, Ognisko arianizmu, Państwowe Wydawnictwo Naukowe Kraków, 1968
2. Bohdan Ziemowit Malanowicz, Rodzina Malanowiczów, maszynopis
3. Andrzej Fajkosz Inż. Stanisław Malanowicz (1877-1942) w Góry Świętokrzyskie. Szlak im. S. Malanowicza. Kuźniaki – Sielpia – Końskie – Pogorzałe, PTTK Końskie 1995