Podporucznik Stanisław Sekuła (1903 Kuczki powiat radomski – 1940 Katyń) |
Nie raz myślę, o zbrodni dokonanej na żołnierzach polskich w Katyniu. Najczęściej po obejrzanym programie telewizyjnym, lekcji w szkole czy przeczytanej publikacji na ten temat. Nigdy nie zdawałam sobie jednak sprawy jak olbrzymi był to ładunek tragedii, bezsilności, rozpaczy i lęku.
Ciężkie chwile przeżywali nie tylko ci, którzy ginęli od zdradzieckiego strzału od tyłu, oni na pewno woleliby zginąć na polu walki. Tragedie rozgrywały się również w rodzinach pomordowanych. Z początku nikt nie znał losu swych bliskich. Później znienawidzony okupant oznajmił że odnaleziono wiele zbiorowych mogił z polskimi oficerami, a potem była tylko cisza. Druzgocąca cisza… Nie można było o tym rozmawiać. Chociaż większość wiedziała już, gdzie zginęli ich mężowie, synowie, ojcowie, to nie wolno było im o tym mówić, a dzieci uczono regułki – ojciec zaginął podczas działań wojennych.
Przyszedł czas kiedy decyduję się, że chcę poznać więcej faktów, zdobyć informacje, ale nie takie książkowe czy telewizyjne – takie prawdziwe, z rozmów z ludźmi. Idealnie byłoby posłuchać relacji na ten temat od osób bezpośrednio zaangażowanych – od członków rodziny. Poprzez moich rodziców i znajomych docieram do Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Baryczy, do pani Basi Janczak – nauczycielki, która od lat interesuje się historią Katynia i wraz z młodzieżą z tamtejszej placówki pielęgnuje pamięć o pomordowanych oficerach.
Już po krótkiej rozmowie wiem, że dobrze trafiłam. W gablocie na szkolnym korytarzu widzę zdjęcia, wiele kopii dokumentów dotyczących zamordowanych w Katyniu oficerów. Pani Basia pokazuje mi „Dąb Katyński” – to pierwszy z wielu posadzonych później w okolicach Końskich. Obok kamień z pamiątkową tabliczką i brzozowy krzyż. Dąb własnoręcznie posadziła córka jednego z oficerów zamordowanych w Katyniu pani Barbara Sekuła-Kotas. Oglądam zdjęcia z uroczystości zorganizowanej przez uczniów OSW w Baryczy. Przyglądam się twarzy pogodnej starszej pani trzymającej zielone drzewko. Wtedy rodzi się pomysł aby spotkać się z nią, porozmawiać i uzyskać informacje z „pierwszej ręki”.
Proszę nauczycielkę o numer telefonu i ewentualną pomoc w zorganizowaniu spotkania. Telefonuję. Serce uderza szybciej z emocji. W słuchawce słyszę miły głos, a ja trajkotam tak szybko, że pani Barbara nic nie rozumie. Powoli. Wreszcie udaje mi się wytłumaczyć w jakiej sprawie dzwonię. Umawiamy się na spotkanie. Jestem trochę spięta, ale już po chwili rozmowy emocje opadają, a opowieść pani Barbary pochłania mnie bez reszty.
Jak mam żyć Panie?
Gdy każdy dzień jest konaniem,
Trzymam w ręku pierścień – obrączkę, mojej rodziny pamiątkę.
Daj mi siłę , daj mi wiarę, bym ze Wschodu wrócił Boże,
Bym mógł jeszcze trochę pożyć…
Te słowa skreślone ołówkiem na kawałku brudnego i zmiętego papieru przykuły mój wzrok podczas gdy opowieść o tamtym czasie nagrywa się na dyktafon.
Mój ojciec Stanisław Sekuła urodził się w 1903 roku we wsi Kuczki powiat radomski. Po ukończeniu Szkoły Podstawowej w Zakrzewie rozpoczął naukę w Państwowym Seminarium Nauczycielskim Męskim w Radomiu. Wydarzenia wojenne w 1920 r. uniemożliwiły normalny tok nauki. W dniu 6.08.1920 r. wstąpił jako ochotnik do III Pułku Piechoty Legionów. Po bitwie warszawskiej wraz z oddziałem brał udział w walkach pod Łukowem, Siedlcami i Małkinią. W Białymstoku został przydzielony do 4 Pułku Strzelców Podhalańskich. Uczestniczył w bitwie pod Sokółką i w walkach nad Niemnem w okolicach Grodna. Służył niedługo, bo tylko do 23.11.1920 r. Został ranny, stracił pół serdecznego palca u lewej ręki. Po opatrzeniu został zwolniony ze służby z tą datą. Za swą postawę odznaczony został medalem pamiątkowym za wojnę 1918-1921 – rozkazem z 12.03.1931 r. Wrócił do nauki i w czerwcu 1926 r. ukończył Seminarium Nauczycielskie w Radomiu. Czternastego października 1926 r. został powołany do służby wojskowej, którą odbył w Szkole Podoficerskiej w Zegrzu. Po zakończeniu służby podjął pracę nauczyciela w Pilczycy w powiecie koneckim. W 1929 r. ożenił się z Zofią Gąsiorowską, również nauczycielką. Już w następnym roku rodzice przenieśli się do Sworzyc. Ojciec został kierownikiem Szkoły Podstawowej w Sworzycach, a mama która dotychczas dojeżdżała do pracy do Kielc, objęła etat nauczycielki języka polskiego w tej samej szkole. W 1932 r. wydany został rozkaz aby wszystkich, którzy służyli jako ochotnicy w 1920 r. skierować do „przyspieszonej” podchorążówki w Biedrusku. Dnia 1.09.1932 Ojciec wrócił jako podporucznik rezerwy z wcieleniem do 72 p.p. w Radomiu im. płk. Dionizego Czachowskiego. W tym pułku podczas wakacji odbywał coroczne ćwiczenia wojskowe. W 1935 r. ukończył wstępny kurs instruktorów modelarstwa lotniczego organizowany przez Ligę Obrony Powietrznej. Rok później ukończył wyższy kurs modelarstwa lotniczego, a w 1937 kurs Instruktorów Ligii Morskiej i Kolonialnej w Końskich.
Całym sercem zaangażowany był w pracę z młodzieżą. Nie tylko przy normalnej codziennej pracy w szkole. Pracował społecznie organizując szkolenia oraz koła zainteresowań dla dzieci i młodzieży. Chłopcy z koła modelarskiego uczestniczyli z dobrymi wynikami w wielu zawodach na szczeblach okręgowych i ogólnopolskich. W Brześciu nad Bugiem podczas zawodów krajowych sekcja ojca zajęła 6 miejsce w klasie modeli latających. Mama – polonistka pomagała ojcu w społecznikowskiej działalności. Organizowała całe cykle wieczornic poświęconych literaturze, kulturze i sztuce. Recytowano wtedy wiersze, czytano fragmenty klasyki. Sama pisała też wiersze i sztuki teatralne dla dzieci, które były wystawiane w okolicznych miejscowościach. W domu było nas troje. Ja byłam najmłodsza, przyszłam na świat w 1937 r. Najstarsza była siostra – Maria ur. w 1930 r., a brat Przemysław ur. w 1931 r. Tak naszą rodzinkę zastała wojna. Ojciec już w sierpniu 1939 r. zgodnie z rozkazem mobilizacyjnym z 72 Radomskim Pułkiem Piechoty poszedł na front i walczył z Niemcami nad Wartą, pod Widawą i w obronie Milanówka. Niejasne są późniejsze losy ojca. Mama wspominała, że już po wojnie dostała informacje od znajomych, którzy widzieli go jak przekraczał Bug jesienią 1939 r. Ktoś inny opowiedział jak w lesie niedaleko Włodzimierza Wołyńskiego werbował grupki naszych żołnierzy do akcji łączności. Ostatni widział go Władysław Jędrasik pochodzący z Bedlna naczelnik stacji kolejowej w Kiwercach. Opowiedział mamie, że ojciec przyjechał z trzema innymi oficerami bryczką na stację. Pan Jędrasik go poznał. Rozmawiali o sytuacji w której znalazła się Polska. Ojciec opowiedział panu Władysławowi, że cofają się od wschodu, bo tam wyłapują wojsko i oficerów. Jak trafił do niewoli radzieckiej? Tego niestety nie wiemy. Był w obozie w Kozielsku. Dostaliśmy stamtąd dwa listy. Jeden z nich datowany na listopad 1939 r., a drugiej daty mama niestety nie zapamiętała. Oba listy doszły w styczniu 1940 r. Mama opowiadała jak przy czytaniu wiadomości od taty zapadała cisza, a po policzkach Przemka i Marysi płynęły łzy. Tylko mama z trudem powstrzymywała silne wzruszenie.
Te dwa listy były jak święte relikwie. Niestety niedługo się nimi cieszyliśmy. Gestapo poszukiwało polskich oficerów. Wysyłano specjalne patrole poszukujące naszych żołnierzy. Do nas, do domu trafił niejaki Kreisschuler Mittman, Niemiec szukający mojego ojca. To właśnie on w 1940 roku zabrał oba listy, włączając je do akt sprawy i ślad po nich zaginął.
Nie mogłam pamiętać taty i tamtych wydarzeń, miałam przecież dopiero dwa lata. W naszym domu jednak pamięć o ojcu przetrwała. Mama cały czas opowiadała nam jaki był, czego dokonał, jakim był dobrym człowiekiem. Pamięć o ojcu żołnierzu, który zginął z rąk Sowietów nosiłam w sercu, wiedziałam bowiem, że prawdy o Jego śmierci nie wolno wypowiadać głośno. Mama wpajała nam maksymę – jeśli ktoś obcy spyta o tatę macie mówić: „ojciec zaginął podczas działań wojennych”. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo wiedzieliśmy gdzie tak naprawdę zginął nasz tata. Wyszło to na jaw podczas okupacji w 1943 roku, ale wiedzieliśmy doskonale, że wersja o zaginięciu musi obowiązywać – tylko jak długo? Okazało się, że aż do roku 1989. Wtedy też, po raz pierwszy można było głośno mówić o Katyniu, o zamordowanych tam oficerach. Dostaliśmy także pierwsze informacje o losach Stanisława Sekuły. W rozkazie wywiezienia z Kozielska nazwisko mojego ojca znajduje się pod datą 20 kwietnia 1940 r. i numerem 040/32. Podczas ekshumacji zbiorowych mogił w lesie Katyńskim w roku 1943 r. zwłoki mojego ojca zostały zidentyfikowane i zarejestrowane pod numerem AM1999.
Byłam tam. W 1990 roku pojechałam do Smoleńska, a później do Katynia i Kozielska. Był tam wtedy tylko krzyż i kamień, upamiętniający zmarłych. Była też msza z apelem poległych. Były to dla mnie niesamowite przeżycia i wielkie wzruszenie.
Pierwsza od lewej Barbara Sekuła-Kotas, w środku Barbara Janczak.
Widzę łzy w oczach mojej rozmówczyni. Kończymy rozmowę. Pakuję notatki i dyktafon. Pani Barbara pokazuje mi sporo zdjęć. Są fotografie z wojska, ze szkoły, z rodzinnego domu i klubu modelarskiego. Oglądam również kolorowe odbitki z zasadzenia „Dębu Katyńskiego” w Baryczy. Jedna z fotografii wywołuje zadumę u pani Barbary. To zdjęcie jest najdroższe i jedyne z ojcem – malutka dziewczynka w białym ubranku siedzi na kolanach taty, a obok stoi mama.
MOJEMU OJCU
Jaka myśl gdy klęczałeś
przeszyła Ci czaszkę
Jaki obraz przed oczy
gdy chłód lufy w tył głowy.
A uczucia, gniew, bezsilność, żal
rozpacz w jednym błysku sekundy.
Nie ma świadków?
A niebo?
Przenikliwe i groźne.
Drzewa długo szumiały,
By wykrzyczeć tę zbrodnię…
Alicja Patey-Grabowska
uczennica II Liceum
im. Marii Currie Skłodowskiej w Końskich
(profil historia – język polski)
Więcej fotografii oraz dokumenty
prezentuję w Galerii.
Fotografie i dokumenty udostępniła
pani Barbara Sekuła-Kotas.