Wschodzące słońce budziło ze snu mroźny poranek 6 kwietnia 1940 roku. Nastawała trzecia sobota astronomicznej wiosny. Poświata promieni nagrzewała ziemię i powietrze. Starodawnym obyczajem gospodynie w Miedzierzy wynosiły wietrzyć pościel rozpościeraną na plotach. Jak zawsze w sobotę zamierzały prać bieliznę, szorować garnki, a na zakończenie dnia zmywać do białości drewniane podłogi. Z powodu sobotnich porządków mężczyźni musieli opuszczać mieszkania. Na nich czekały podobne zajęcia w pomieszczeniach inwentarskich. Zabierali się do wyrzucania obornika, cięcia sieczki i rąbania drew na „świąteczny dzień.
Z mieszkania rodziny Smugów najwcześniej tego dnia wyniesiono pierzyny na żerdzie ogrodzenia. Córki jeszcze układały pierzyny i poduchy, kiedy pod bramą przystanął młody. Stachera.
– Wyniosłyście wszystkie – powiedział – a może nawet nie zdążycie ich sprzątnąć. Wzdłuż szosy pełno Niemców najechało!
Ostrożnie zza węgła stodoły kobiety lustrowały drogę przecinającą w poprzek uprawne pola. Widać było obcych żołnierzy rozstawionych na poboczach. Jak na komendę zeszli nieco w pole, odkładali broń, zdejmowali płaszcze, dobywali łopat i drążyli okopy.
Mężczyźni z większym zakłopotaniem przyjęli widok Niemców „ryjących” kryjówki w ziemi. W tej sytuacji zrezygnowano z całości sobotnich zajęć. Doradzono gospodyniom, aby przedniedzielne prace ograniczyły tylko do wypieku chleba na całotygodniowy zapas.
Pod młyn zbożowy Piotra Warchoła w Kawęczynie zajechało tej soboty zaledwie kilka furmanek z ziarnem do przemiału. Przyjechali gospodarze z Przyłóg, Cisownika i Matyniowa. Powinni się jeszcze pojawić ludzie z Kłucka, Kosowa i Jacentowa. Ale Niemcy stamtąd już nikogo przez ustawiony kordon nie przepuszczali. Słoneczna sobota dla ludzi z Miedzierzy mijała w niepewności. W lasach od północnej strony przez cały dzień strzelano jak na polowaniu. Kto strzelał i do kogo, w Miedzierzy dowiedzą się po paru dniach, kiedy rodziny z Małachowa i Sielpi Małej przywiozą furmankami na miedzierski cmentarz zwłoki ponad dwudziestu tragicznie i przedwcześnie zmarłych mężczyzn, często ojców z kilkuletnimi synami. Przez wieś przejdą wdowie i sieroce kondukty.
Nadeszła noc i zamiast odpoczynku, wszyscy postanowili czuwać nad własnym bezpieczeństwem. Każdy w myślach rozważał własne, życiowe postępowanie szukając ewentualnej odpowiedzi na dręczące pytanie. Czym można było narazić się Niemcom? Przemyślenia dostarczały powodów do pewności. Zresztą ktoś autorytatywnie zapewniał, że Niemcy są praworządni i sprawiedliwi. Więc dlaczego się ich bać?
W niedzielę od rana strzelano gdzieś na południu, potem nad Adamowem wyrosły w górę słupy dymu. W południe ściana, dymu uniosła się nad Królewcem. Młody Maleszak z Matyniowa biegł przez pola do pożaru w Adamowie. Snajper zastrze lił chłopaka i nikt więcej nie kwapił się z pomocą ratować tamtych ludzi i ich dobytek. Domyślano się, że w Adamo wie i Królewcu giną ludzie, ich krewni i kuzyni. Nikt nie przypuszczał, że ponad stu chłopców, mężczyzn i starców będzie bez powodu rozstrze lanych. Komu mogła wówczas mieścić się w głowie myśl o takim barbarzyństwie?
Po chłodnej nocy poniedziałkowy ranek wyczekiwał na słoneczne ciepło. Wtedy do Miedzierzy weszli Niemcy, dotąd stojący wokół wsi. Do kolumny chłopów pędzonej od Wólki Smolanej zbierali mężczyzn po zagrodach i dołączali w coraz większe zbiorowisko. Prawie dwustu wyprowadzono w otwarte pole na Jaźwinach nad piotrkowską szosą.
Józefa Smugę żandarm zastał przy spożywaniu śniadania. Nachalnie wypędzał chłopa z własnego domu. Żona chciała jeszcze podać ciepłą kapotę, córka wciskała ojcu do kieszeni pajdę razowca.
– Nie będzie mu to potrzebne – warknął żandarm.
Wprowadzono aresztowanych na wysoką skarpę przydrożną i ustawiono w szeregu plecami do wsi. Padła komenda i szereg siadł na mokrej ziemi. Na prawym skrzydle szeregu miejsce do siedzenia dla wielu przypadło pod starym krzyżem wotywnym. Znak kultowy wystawił w dawnych czasach dziadek Józefa Smugi, jako dowód wdzięczności za ustąpienie epidemii tyfusu i szczęśliwe przetrwanie jego rodziny.
Kobiety w otoczeniu dzieci z trwogą wpatrywały się w to sądne miejsce. Ktoś jeszcze łudził się naiwną pociechą.
– Podstawią samochody i wywiozą chłopów do Reichu na roboty.
A tam w polu oficerowie wywołali sołtysa Sadowskiego. Zaświadczył o każdym z siedzących, że jest mu znany i mieszka w obrębie sołectwa. Po oddaleniu się oficerów, wartownicy wymieniali zdania na temat czekających ich zajęć.
– Będzie z nimi ze dwie godziny roboty – mówił żandarm do kolegi.
Złowieszcze słowa zrozumiał siedzący wśród chłopów na skarpie Michał Gola. Wiele lat przepracował na „saksach”, znał język najeźdźców. Dotychczasowy lęk starszego człowieka przemienił się teraz w histerię. W domu pozostawił dziewięcioro dzieci. Gdy uprzytomnił sobie ich sieroctwa, rozpłakał się i panicznie błagał o litość.
Zaprowadzono Golę do grupki oficerów. Najstarszego rangą błagał o życie, o ułaskawienie. Przywołany sołtys potwierdził jego wielodzietność. Zwolniono chłopa do domu.Teraz pozostali zrozumieli, jaki charakter ma mieć żandarmska „robota” u stóp wizerunku krzyża.
Po paru godzinach łącznik od głównodowodzącego akcją pacyfikacyjną, SS-Obergruippenfuhrera Krugera rezydującego czasowo w Mniowie doręczył dowódcy odcinka operacyjnego w obrębie Miedzierzy rozkaz uwolnienia aresztowanych chłopów. Po uwalniającej komendzie setki nóg biegły w stronę wsi przez pola w rozsypce nieufnych niemieckiemu rozkazowi. Od strony zagród przez zagony wybiegły na spotkanie spazmatycznie łkające kobiety i dzieci.
Na długo w Miedzierzy zapamiętano okoliczności przygotowywania przez Niemców makabrycznej egzekucji zbiorowej. Po wyzwoleniu jeszcze intensywniej przypominano sobie ten dzień. Powstała myśl, a potem inicjatywa, którą przejął spontanicznie Józef Smuga, upamiętnienia miejsca niedoszłej tragedii. Zaproponował pod pomnik miejsce na własnym polu, za kościołem na Jaźwinach, w miejscu starego drewnianego krzyża. Zredagowana treść pomnikowego epitafium akceptowaną przez pozostałych ocalonych.
„Pod ramionami krzyża w 1940 r. zebrani na śmierć przez Niemców i cudem Bożym z tych rąk ocaleni, postawili tę figurę w 1946 r…”