8 maja 1945 r. – kapitulacja Niemiec. Na hasło: konspiracja niepodległościowa po II wojnie światowej w naszym regionie, myślimy: Konspiracyjne Wojsko Polskie. Ta prawda przebiła się już do świadomości powszechnej z „Warszycem”, czyli kpt./gen. bryg. Zbigniewem Sojczyńskim (1910-1947) na czele. Przyjmuje się, że rozpoczął on działalność zbrojną w drugiej połowie maja 1945 r.
Jednak wcześniej miały miejsce wystąpienia zbrojne, które zapewne wpłynęły na decyzje kpt. „Warszyca”. Wiążą się one z osobą słynnego dowódcy partyzanckiego z okolic Ręczna, ppor./gen. bryg. „Burzy” Stanisława Karlińskiego (ur. 1921) z 25. Pułku Piechoty Armii Krajowej.
Komendant „Burza” ze swoim oddziałem w końcowym okresie okupacji niemieckiej czynnie uczestniczył w wyzwalaniu terenów nadpilicznych. Potem oddział rozformował i pozostawił nieliczną grupę osłonową. Po nieudanych rozmowach z władzami sowieckimi i polskimi, namawiany do współpracy, został zmuszony do dalszej konspiracji. Nasilające się aresztowania żołnierzy AK, wywózka na Sybir, zabójstwa i represje budziły sprzeciw niedawnych partyzantów. Wg „Burzy”: wszyscy widzieli ratunek w ucieczce do lasu – do partyzantki. W okresie lutego-kwietnia 1945 r. ponownie sformowany oddział partyzancki „Burzy” kilkakrotnie ściął się w potyczkach z Armią Czerwoną. Napływ partyzantów zasugerował odtworzenie 25. Pułku Piechoty AK, teraz jako Samoobrony Armii Krajowej i Narodu. Nasilając działalność zbrojną, napadał kolejne Posterunki Milicji Obywatelskiej w Ręcznie, Przedborzu, Sulejowie i Łęcznie. W ścisłym powiązaniu z „Burzą”, po wschodniej stronie Pilicy odtworzył oddział partyzancki sierż. Tadeusz Bartosiak „Tadeusz” (1919-1947), były zastępca „Burzy”. „Tadeusz” rozbił posterunki w Skotnikach, Skórkowicach i Czermnie. Realizowano przeważnie taki sam scenariusz: niszczenie akt, zabór broni i uprowadzenie milicjantów. Byli oni w rzeczywistości żołnierzami AK z okupacji, albo wręcz byłymi podwładnymi „Burzy”, zatem „uprowadzenie” było tylko przykrywką powrotu do lasu.
Reakcją władz z Piotrkowa Trybunalskiego był najazd UB-owców 2 maja 1945 na gospodarstwo rodziny „Burzy”. Aresztowano jego żonę i teściową, razem z niemowlakami jego i rodzeństwa. Zrabowano dobytek i inwentarz, a zagrodę spalono.
Gdy nie powiodło się schwytanie „Burzy”, kilka dni później podjęto próbę likwidacji jego oddziału. Rozrastający się, ok. 100-osobowy oddział przebywał wówczas w partyzanckim mateczniku pod Przedborzem, na terenie lasu zwanego „Sikawka”, tuż obok wsi Taras. Po rozstrzelanym 22 VIII 1944 r. na Majowej Górze przez przedborską żandarmerię gajowym, żołnierzu AK Tomaszu Smoku (1888-1944), teraz gajówkę w Tarasie objął jego syn Władysław (1913-1995), również żołnierz AK, ps. „Wawel”.
Takie pokrótce tło stało się kanwą wydarzeń, które poniżej przedstawimy w kilku ujęciach.
Ze wspomnień kpr./płk. MO Mariana Kurpa
Niedziela 8 maja, piękna słoneczna pogoda. Wcześnie rano alarm bojowy na podwórku Komendy Powiatowej Milicji Obywatelskiej w Końskich. Stanęło 18 milicjantów na czele z komendantem powiatowym ppor. Eugeniuszem Dziwirzem. Ja, kpr. Marian Kurp byłem rkm-stą z amunicyjnymi: kpr. Piotrem Rurarzem i kpr. Władysławem Młynarczykiem. Każdy z nich miał po 3 załadowane dyski amunicji. Jedziemy w okolice Przedborza na likwidację bandy. O jej sile i uzbrojeniu nic nie wiadomo. W Przedborzu dalsze informacje miał przekazać ppor. Moniek Braun, tamtejszy referent gminny Urzędu Bezpieczeństwa.
Samochód prowadził kpr. Antoni Ciszek. W Przedborzu dołączył ppor. Moniek Braun. Nie miał szerszych informacji, jak ta, że banda kwateruje w gajówce w lesie za wsią Taras. Jechaliśmy ok. 4-5 km z zachowaniem ostrożności. Przewodnikiem był Braun. Wysiedliśmy szybko z samochodu na skraju wsi i brzegiem lasu z zachowaniem ostrożności, posuwaliśmy się w kierunku gajówki. Kpr. Ciszek z jednym milicjantem zostali na ubezpieczeniu samochodu.
W pobliżu gajówki, ok. 100 m od zabudowań, zająłem stanowisko dla rkm-u. Miałem bardzo dobrą widoczność i szerokie pole ostrzału. Jednak nie wszyscy milicjanci zdążyli zająć stanowiska, gdy z gajówki otwarto do nas zmasowany ogień z broni maszynowej i ręcznej. Wybuchły 2 granaty, walka była nierówna.
Strzelałem z rkm-u długimi seriami w kierunku zabudowań. Przeciwnik ustalił moje stanowisko i skierował ogień w tym kierunku. Co chwila musiałem więc zmieniać stanowisko. W pewnym momencie zorientowałem się, że zostałem sam i jestem okrążony przez członków bandy. Zacząłem wycofywać się. Byłem po cywilnemu i to ułatwiło mi wycofywanie, bo ubiór zmylił bandytów.
W trakcie wycofywania zauważyłem, jak milicjant plut. Edward Krzysztoporski walczy wręcz z bandytą okładając się pistoletami. Milicjant zwyciężył i wycofał się z tej walki.
Na skraju lasu kilku bandytów ostrzeliwało wycofującego się milicjanta Bednarza. Odkryty teren pól nie ułatwiał ucieczki. Wycofywałem się skokami przez pola. Rozmiękła ziemia powodowała, że nogi grzęzły w błocie po kolana. Pociski świstały nad głową. Nie strzelałem, bo nie miałem amunicji. Było to bardzo wyczerpujące i męczące. Biegnący przede mną Kazimierz Bednarz upadł i nie podnosił się. Okazało się, że jest ranny w nogę. Podniosłem go i razem dobrnęliśmy do samochodu, już jako ostatni. Było nas tam tylko 9-ciu. Komendant Dziwirz polecił odjechać w kierunku Przedborza. Na samochodzie założyłem opatrunek Bednarzowi – miał przestrzelona piętę. Został przewieziony do szpitala w Przedborzu, a następnie do Radomska, gdzie tego dnia amputowano mu nogę.
Z Przedborza komendant powiatowy usiłował dodzwonić się do Końskich, ale łączność została przerwana. Połączył się wobec tego z Komendą Powiatową MO w Radomsku i zażądał pomocy.
Na Posterunku MO w Przedborzu uzupełniłem amunicję i wyczekując na nadejście pomocy, zająłem stanowisko ogniowe na skrzyżowaniu Przedbórz-Końskie-Skotniki. W międzyczasie przywieziono do szpitala w Przedborzu drugiego rannego milicjanta Władysława Kowalczyka.
Ludność okolicznych wiosek szła do kościoła i wracała, przyglądając nam się uważnie. Na twarzach widać było przygnębienie. Po południu pierwsi przyjechali samochodami ciężarowymi z pomocą milicjanci z Radomska. Na jednym z samochodów byli uzbrojeni robotnicy z Zakładów im. Komuny Paryskiej i Fabryki Maszyn w Radomsku. Po raz pierwszy spotkałem w akcji uzbrojony oddział robotników, udzielający pomocy milicji w walce z uzbrojonym podziemiem.
Po niedługim czasie nadjechały posiłki z Batalionu Operacyjnego Komendy Wojewódzkiej MO w Łodzi. Ponowiony pościg nie przyniósł żadnego rezultatu, gdyż nie udało się nawiązać kontaktu z bandą, która przeprawiła się przez Pilicę w lasy piotrkowskie.
Wyniki tej akcji były dla nas niekorzystne. Prowadzone działania były bez widocznego rozeznania. W efekcie walki ośmiu funkcjonariuszy dostało się w ręce bandy. Po kilku dniach milicjanci zostali przez bandę uwolnieni i powrócili bez broni do komendy. Natomiast ppor. Moniek Braun został bestialsko zamordowany – powieszony. Po stronie bandy zginęło czterech ludzi w tym zastępca dowódcy i dwóch innych zostało ciężko rannych. Jak w krótkim czasie ustalono, była to banda „Burzy” Stanisława Karlińskiego i liczyła ponad 100 ludzi. Była dobrze wyszkolona i uzbrojona w broń maszynową i automatyczną.
Dane dotyczące poniesionych strat przez bandę ustaliłem w bezpośredniej rozmowie z „Burzą” w 1957 r. (oprac. WZ)
Wersja literacka
Cytuję fragment książki Piotra Aleksandra Kukuły „A oni ginęli dalej…” Łódź 1969, który pokazuje pożądany przez ówczesną władzę obraz wydarzeń. Oto „banda” napadła i zastraszyła niewinne miasteczko i „oni” spieszący na pomoc napadniętym, gotowi do walki ze „złem”. Głosem ludu jest ów oddział uzbrojonych robotników z „Komuny Paryskiej”. W czarno-białym opisie sytuacji, nie ma miejsca na przedstawienie prawdziwych dążeń narodu ani zepchniętych do ponownej konspiracji żołnierzy b. AK, największej przecież polskiej organizacji zbrojnej w II wojnie światowej.
P.A. Kukuła oficer MO, był uczestnikiem opisywanych wydarzeń. Z niejasnych, chyba nie tylko literackich powodów, zmienił nazwiska przedstawianych osób. Sierż. Borewicz, prototyp bohatera telewizyjnego serialu, dowodził plutonem operacyjnym KP MO w Radomsku.
Ósmego maja komendant powiatowy zarządził dla plutonu alarm i wydał Borewiczowi odpowiednie rozkazy. Borewicz spieszył się.
Samochód mknął jak z wiatrem w zawody. Migały słupy telefoniczne, drzewa, domy mijanych wiosek. Na wprost sina wstęga szosy, wokoło morze żytniej zieleni, poprzecinane pasmami lasów i łąk. Idący szosą przystawali, patrząc ciekawie na siedzących w aucie uzbrojonych ludzi. Twarze milicjantów smagał ciepły majowy wiatr, omiatając skierowane w bok karabiny i automaty. Siedzący w szoferce Borewicz spoglądał na zegarek i liczył kilometry. Z doświadczenia wiedział, że od pośpiechu może zależeć dużo, nieraz nawet życie wielu ludzi. Tym razem jechał poza granice swego powiatu. Pluton operacyjny śpieszył na pomoc milicji powiatu koneckiego. Borewicz wiedział tylko tyle, że miasto Przedbórz opanował dobrze uzbrojony trzystuosobowy oddział i że milicja konecka znalazła się w nierównej walce. Mijane znaki drogowe wskazywały już na bliskość Przedborza. Kierowca zwolnił jazdę, wymijając pochylone słupy telefoniczne, splątane druty. „Jak podczas działań wojennych” – pomyślał Borewicz i przypomniały mu się zapamiętane obrazy z frontu. Przed samym miastem drogę zagrodziły wyrosłe jak spod ziemi żołnierskie pepesze. Kierowca zahamował, Borewicz wysiadł z szoferki. Gdzieś z boku wyszedł podporucznik Wojska Polskiego, a za nim porucznik Szumski (por. Andrzej Szubar, komendant powiatowy MO w Radomsku – WZ), który przyjechał kilka minut przed plutonem.
– To moi ludzie. Czekam na nich – powiedział, uwalniając tym samym Borewicza od legitymowania się.
Miasteczko wyglądało jak podczas oblężenia. Na drogach wylotowych czaiły się cekaemy, snuły wojskowe patrole. (…) Przedbórz w powiecie koneckim był widocznie miejscem szczególnego zainteresowania zbrojnych oddziałów podziemia. Chyba żadna inna miejscowość w województwie łódzkim nie była przedmiotem tak częstych ataków. Tutaj kilkakrotnie trzeba było wydzierać władzę z rąk podziemia i zaczynać wszystko od początku (wytłuszczenie –WZ).
Borewicz z plutonem zatrzymał się przed posterunkiem. Porucznik Szumski wyjaśnił, że stanowią rezerwę i mają czekać na rozkazy.
– Jak wygląda sytuacja? – spytał Borewicz.- Milicja konecka zaatakowała napastników. Słabsza liczebnie, oberwała.
– A po przybyciu wojska?
– Wojsko poszło do przodu. Kocioł ma zamknąć kompania operacyjna z Wojewódzkiej (Komendy MO – WZ) od strony Końskich.
– Czyli, że pluton ma czekać?
– Bezwzględnie – podkreślił porucznik Szumski, oddalając się.
Borewicz nie lubił czekać. Wolał być zawsze w pierwszej linii, w styczności z nieprzyjacielem. Czuł się wtedy pewniejszy, bo przynajmniej wiedział, jaka jest faktyczna sytuacja.
Było już dobrze po południu. Znudzony Borewicz przechadzał się przed posterunkiem. Nagle uwagę jego przykuła wjeżdżająca od strony Radomska ciężarówka. Na wozie siedziało kilkudziesięciu uzbrojonych cywilów. Zaciekawiony przystanął. Mimo woli spojrzał na boczny napis na samochodzie. „Zakłady Metalurgii” – odczytał zdziwiony, przyglądając się uważnie zsiadającym z wozu ludziom.
Z radomskich (tak w tekście – WZ) zakładów? – nie dowierzał sam sobie i ruszył w ich stronę. Naprzeciw szli ku niemu robotnicy. Z posterunku wysypali się milicjanci z plutonu i zmieszali się z robotnikami.
– Co was tu sprowadza? – pytał uradowany ze spotkania Borewicz.
– Jak to co? – robotnicy otoczyli go kołem – Przyszła wiadomość, że nasza milicję zaatakowały bandy. Chwyciliśmy za broń i przyjechaliśmy na pomoc.
Borewicz był wzruszony.
– Przy takim poparciu, na pewno pobijemy bandy!
– Możecie na nas liczyć! – potrząsali różnorodną bronią robotnicy.
Zastygłe dotąd w bezruchu miasteczko nabrało życia. Ludność widząc swobodnie chodzących cywilów, zaczęła wychodzić na ulice. Powoli mijało napięcie ubiegłej nocy.
Wkrótce powrócił porucznik Szumski i po uzgodnieniu sytuacji z dowódcą jednostki wojskowej, podziękował robotnikom i odesłał ich do Radomska. Odjeżdżali niechętnie.
Pluton pozostał jeszcze, czekając na wynik operacji wojska, milicji i bezpieczeństwa. Rozstrzygnięcie okazało się korzystne. Przeciwnik pod uderzeniem zwartych oddziałów wycofał się głęboko w lasy.
Borewicz z plutonem powrócił do Radomska.
Przedborska i konecka milicja
Kilka dni po wyzwoleniu Przedborza w styczniu 1945 r. sowiecki komendant miasta polecił naczelnikowi Straży Pożarnej utworzenie Posterunku Milicji Obywatelskiej. Jan Teda (1898-1980) będący w konspiracji AK pod pseudonimem „Uskok” komendantem Straży Ochrony Powstania był z tego powodu należycie przygotowanym do objęcia tej funkcji. Dotychczasowi strażacy, także AK-owcy, jak jeden mąż założyli biało-czerwone opaski i podjęli służbę. Pod wpływem wymogów stawianych przez powiatowe władze bezpieczeństwa i milicyjne, stopniowo wielu odchodziło ze służby.
Gdy 8 maja otrzymali rozkaz wzięcia udziału w likwidacji „bandy „Burzy”, komendantem Posterunku MO w Przedborzu był już przysłany z Końskich członek Polskiej Partii Robotniczej Bolesław Struzik (1911-?).
Kilku przedborskich milicjantów, m.in. Bogdan Zawisza ps. „Czarny” skorzystało z pierwszej okazji i przeszło na stronę partyzantów. W ich aktach personalnych pod tą datą kryje się …zwolnienie ze służby na własną prośbę. Podczas walki partyzanci wzięli także do niewoli kilkunastu milicjantów z Końskich. „Burza” wspominał, że po rozbrojeniu i lekcji patriotyzmu wszyscy oni zostali później zwolnieni.
Co było później?
Rozpoczęły się aresztowania w Przedborzu i okolicy. Wobec niepowodzenia a wręcz odniesionej klęski, władza ludowa musiała znaleźć winnych; przecież to nie ona – w ich mniemaniu – spowodowała ucieczkę ludzi do lasu. Winnym całej sprawie uznano… gajowego Władysława Smoka, który przeszedł ciężkie śledztwo w kazamatach koneckiego PUBP.
17 VI 1945 r. „Burza” rozbił obóz dla Niemców w Szczekanicy pod Piotrkowem Tryb. i uwolnił osadzonych tam żołnierzy AK oraz swoją rodzinę. W tej akcji zginęło 4 funkcjonariuszy UB i 1 milicjant.
8 VII 1945 r. stoczył całodzienną bitwę z Armią Czerwoną pod Majkowicami, w której zginęło najprawdopodobniej 120 żołnierzy sowieckich, a wielu odniosło rany. Siedmiu z nich przez kilka lat spoczywało na przedborskim cmentarzu parafialnym. Zginęło też około 20 partyzantów. Bitwa ta uważana jest za największą walkę polskiej konspiracji niepodległościowej z ACz.
Z końcem lipca 1945 r. „Burza” rozwiązał 300-osobowy oddział i z częścią partyzantów wyjechał na Ziemie Odzyskane.
„Tadeusz” ujawnił swój oddział 30 VII 1945 r. w PUBP w Końskich. Zaręczony się z konecczanką, żołnierzem NSZ/AK ps. „Feluś” – Stefanią Firkowską (1925-1946), chciał ułożyć im legalne cywilne – normalne – życie. Jednak UB nie dało mu długo zachłystywać się wolnością. Zagrożony aresztowaniem znów schronił się w lesie i już w KWP kontynuował walkę jako dowódca oddziału partyzanckiego „Wilk”. Poległ w walce na przedmieściu Przedborza, na stoku Majowej Góry 10 I 1947 r. Miejsca pochówku ciał Stefanii i Tadeusza pozostają nieznane.