Charakter mojej pracy polega na częstych wyjazdach w teren oraz na bezpośrednim kontakcie z mieszkańcami miasteczek, osiedli i wiosek. Czasem po wygranym kontrakcie przebywam w takich miejscach przez wiele miesięcy. Poznaję wiele osób, zyskuję wielu przyjaciół a przyjaźnie te trwają długie lata. Oczywiście przy takich okazjach wypytuję miejscowych o historię, zdarzenia, legendy i ciekawostki związane z tym rejonem. Opowieści jest wiele, dużo ciekawych, więcej kolorowych, ale zdarzają się naprawdę perełki. Spisuję prawie wszystkie relacje, ale najbardziej lubię te, opowiedziane przez bezpośrednich uczestników zdarzeń. Zbieram te materiały i przechowuję na wypadek sięgnięcia do nich kiedy zajdzie potrzeba. W większości, świadkowie historycznych relacji spisanych przeze mnie w latach 80. i 90, już odeszli. To co pozostało spisane jest w tym wypadku bardziej cenne.
Moje małe archiwum okazało się przydatne w połowie roku 2012. Koordynator programu „Korzenie” w Fundacji Kronenberga pan Łukasz Wiliński zadzwonił do mnie z pytaniem czy nie podjąłbym się odszukania miejsca pochówku pewnego partyzanta?
Z ważnych wiadomości na temat tego człowieka wiadomo było tylko że nazywał się Leopold Wojciech Kronenberg, zginął w okolicach lasów przysuskich w listopadzie 1944 r. jako żołnierz partyzantki o pseudonimie „Kicki”. Pomimo niewielu szczegółów podanych mi przez pana Wilińskiego, zdecydowałem się, że spróbuję. Z informacji, które otrzymałem od pana Wilińskiego wynikało również, że w miejscu śmierci „Kickiego” i jego przyjaciela „Zeusa” stoją dwa brzozowe krzyże. Informacje takie uzyskał kilkanaście lat temu inny pracownik Fundacji od jednego z weteranów. Krzyże miały stać w okolicach Bokowa i miały być w nie najlepszym stanie. Wówczas nikt się tym nie interesował. Postanowiłem odszukać te brzozowe krzyże.
Zacząłem jak zawsze od sprawdzenia swojego archiwum. Data śmierci i okolice zdarzenia nasunęły przypuszczenia że „Kicki” zginął w „Wielkiej Obławie Kałmuckiej” lub późniejszej operacji „Leśny Kocur”. Obie niemieckie akcje przeprowadzone zostały jedna po drugiej i dotyczyła terenów lasów przysuskich. Podczas tych operacji w miejscu zdarzeń działało kilka jednostek partyzanckich:
72 pp AK Ziemi Radomskiej pod dowództwem majora Wacława Wyzińskiego ps. „Stefan”, 25 pp AK Ziemi Piotrkowskiej pod dowództwem majora Rudolfa Majewskiego ps. „Leśniak”, 3 pp leg. AK pod dowództwem kapitana Antoniego Hedy ps. „Szary”.
Przeglądając składy osobowe tych oddziałów odnalazłem strzelca Wojciecha Kronenberga ps.”Kicki” w 25 pp AK. W międzyczasie próbowałem ustalić coś więcej na temat mojego partyzanta. Przeglądałem strony internetowe, książki i rozpytywałem ludzi zajmujących się zagadnieniami historycznymi regionu. Pan Robert Fidos – wójt Gminy Borkowice, Lech Madej z Ruskiego Brodu, Marian Głuch – regionalista, to ludzie z którymi współpracowałem podczas tej sprawy.
Wojciech Kronenberg to potomek sławnego rodu Kronenbergów, finansistów i wielkich patriotów polskich.
Pradziadek Wojciecha, Leopold Stanisław Kronenberg był pochodzenia żydowskiego, przechrzcił się na wiarę protestancką wyznania ewangelicko-reformowanego w połowie XIX wieku. Był wielkim finansistą i bankierem został wpisany na listę kupców warszawskich. Zakres jego działalności gospodarczej obejmował wiele dziedzin. Doprowadził do inwestowania w Polsce kapitału francuskiego. Założył Bank Handlowy z siedzibą w Warszawie i jako firma kredytował inwestycje w przemyśle i rolnictwie. Otworzył w Warszawie wielką fabrykę tytoniu, zatrudniającą 700 robotników, otworzył Szkołę Handlową, inwestował w transport kolejowy finansując budowę Kolei Nadwiślańskiej.
Był członkiem Komisji Umorzenia Długu Krajowego, Rady Przemysłowej Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych i Duchownych Królestwa Polskiego. Wydawał również Gazetę Codzienną z zatrudnionym redaktorem naczelnym Józefem Ignacym Kraszewskim. Leopold Kronenberg zbudował w latach 1868-71 w Warszawie przy pl. Ewangelickim (obecny pl. Małachowskiego) Pałac Kronenbergów, który spłonął we wrześniu 1939 i został rozebrany w latach sześćdziesiątych XX wieku. Działalność polityczna Leopolda Kronenberga nie kończyła się na obserwacji i przytakiwaniu ówczesnemu okupantowi carskiemu. Był zwolennikiem mediacji, a gdy te zawiodły i wybuchło Powstanie Styczniowe, nie odwrócił się od Polski, finansując działania powstańców. Po upadku powstania zrezygnował z aktywniejszych form działalności politycznej. [w: Wikipedia].
Czy mając takiego przodka w rodzie młody Kronenberg mógł czekać na rozwój wypadków? Nie czekał, wstąpił do organizacji podziemnej, prawdopodobnie do Armii Krajowej. Nie znany jest przebieg służby ani w jaki sposób dostał się do 25 pp AK Ziemi Piotrkowskiej. Pomimo moich usilnych zabiegów, nie udało mi się ustalić za wiele z życia Wojciecha.
Urodził się w 1920 roku. W czasie okupacji ukończył Wyższą Szkołę Agrarną na tajnych kompletach. Przed wojną brał udział w zawodach hippicznych (fotografia z Ciechocinka z 1938 r, nie jest dostępna do publikacji). W partyzantce walczył jako amunicyjny-taśmowy w kompanii ckm p.por. „Bohuna” – Bolesława Turkiewicza. W pamiętnikach Eugeniusza Wawrzyniaka: O Panie skrusz ten miecz znajduje się informacja, że „Kicki” walczył w kompanii nr 2 Wichury. Nie ma to potwierdzenia w innych przekazach. W książce Andrzeja Żora: Kronenberg – Dzieje Fortuny, autor podaje że młody Kronenberg walczył pod pseudonimem „Lotek” – ta informacja również nie ma potwierdzenia w innych publikacjach.
Ojciec Wojciecha, Leopold Jan Kronenberg – rotmistrz rezerwy kawalerii, pracował w konspiracji w Delegaturze Rządu na kraj – Państwowy Korpus Bezpieczeństwa miasta stołecznego Warszawy, Okręg Warszawski Armii Krajowej – Kwatermistrzostwo – Centralny Zapas Koni. Matka, Wanda de Montalto zginęła w pierwszych dniach wojny po zbombardowaniu kamienicy przy ul.Moniuszki 2. Siostra, również Wanda ur.1922 roku została zatrzymana przez oddział powstańców z dokumentami Gestapo Warszawskiego i po wyroku sądu wojennego rozstrzelana. Okoliczności jej zatrzymania i śmierci nie końca są jasne. W pamiętnikach partyzanta Konrada Leśniewskiego st.strz. Orlika „,znalazłem uwagę, iż Wanda pracowała dla kontrwywiadu AK i mogła mieć przy sobie dokumenty z Gestapo. Niestety w warunkach Powstania nie było możliwe ustalenie takich faktów i dziewczyna zginęła z rąk „swoich”. Agnieszka Rybak w artykule z 27.02.2010 w Rzeczpospolitej pt. Trzeźwy bankier, pijany rechot historii, cytuje stwierdzenie Kazimierza Leskiego z książki: Życie niewłaściwie urozmaicone:
– Współpraca Wandy Kronenberg z Niemcami w Warszawie była wtedy tajemnicą poliszynela. AK wydała na dziewczynę wyrok śmierci. Pierwsza próba była nieudana. Wanda zorientowała się co jej grozi i uniknęła zasadzki. Żyła jeszcze kilka miesięcy. Wyrok wykonano w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego. Młoda kobieta pomagająca przy wynoszeniu rannych z budynku komendy straży ogniowej wzbudziła podejrzenie, bo na pytanie z jakiego jest oddziału, wymigiwała się od odpowiedzi. W jej torebce znaleziono legitymację agenta Gestapo na nazwisko Wanda von Kronenberg.
Zastrzelił ją Władysław Abramowicz, dowódca II rejonu Obwodu Śródmieście AK. Autor udowadnia swoją tezę publikując relacje Adama Steinborna, podwójnego agenta, pracującego dla polskiego kontrwywiadu. Nawiązał on kontakt z oficerem SS dr. Ernestem Kahem w celu zdobycia ważnych informacji wywiadowczych dla AK. Podczas jednego ze spotkań, Kah zwrócił się do Steinborna z dziwną prośbą o zabranie z jego mieszkania koperty zawierającej informacje, które nie powinny znaleźć się w nie powołanych rękach. Steinborn przejął i sfotografował te dokumenty. W kopercie znajdowała się korespondencja z wiedeńską hrabiną, oraz meldunki Wandy Kronenberg dla doktora Kaha. W meldunkach Wandy Kronenberg znajdowały się bardzo ogólnikowe informacje na temat zgrupowań partyzanckich, miejscach ukrycia broni, itd. Po sprawdzeniu tych wiadomości przez wywiad AK stwierdzono że nie pokrywały się z rzeczywistością. W kopercie znajdowały się również potwierdzenia korzyści majątkowych jakie uzyskiwał doktor Kah od wiedeńskiej hrabiny. Według Leskiego cała ta historia pachniała prowokacją i była mocno podejrzana. Coś za ładnie wszystko się układało, a współpraca Wandy z Niemcami, nie wiadomo na czym polegała i jaki miała sens. Nigdy nie ustalono szczegółów tej współpracy. Może była to zorganizowana przez Niemców akcja drążenia podziemia Polskiego. Niemcy mieli rozbudowaną siatkę agenturalną w różnych kręgach AK, byli to ludzie świadomi i nieświadomi współpracy z wrogiem. Przez prowokację z Wandą chcieli przekonać się gdzie odezwie się echo całej sprawy. Steinborn dostał polecenie sondowania sprawy Wandy, równocześnie prowadzić dalej grę wywiadowczą z Kahem. W pewnym momencie Steiborn zagrał w otwarte karty z dr. Kahem. Spytał w jakiej roli występuje tutaj Wanda i dlaczego Kah przyjmuje spreparowane przez Podziemie Polskie materiały? Nie udało się uzyskać odpowiedzi na te pytania gdyż dr. Kah został przeniesiony służbowo do Wrocławia. Wszelkie kontakty z dr. Kanem zostały przerwane.
w Warszawie. Fotografia współczesna.
W innej relacji pani Heleny Kowalik w publikacji Dorobkiewicz fortuny i uznania można znaleźć informacje:
Dramatyczny, jak z greckiej tragedii los dotknął 21-letnią Wandę, córkę Leopolda Jana. Podczas okupacji pracowała jako urzędniczka w Gestapo w Alei Szucha, jednocześnie będąc zaprzysiężoną łączniczką AK. W siedzibie Gestapo zobaczył Wandę jeden z więźniów i zapamiętał tę ładną twarz. Gdy ponownie natknął się na Wandę w Powstaniu, był przekonany że ma przed sobą wroga w przebraniu. Bez chwili zastanowienia zastrzelił ją. W relacji autorka nie podaje pseudonimu i nazwiska tego człowieka.
Czy była agentką? Dla kogo tak naprawdę pracowała? Do końca nie wiadomo. W Documents from the State Archive of New Records regarding the Warsaw Ghetto – Wanda określona została jednoznacznie jako agent Gestapo.
A Wojciech? Kiedy wstąpił do AK? Jak dostał się do partyzantki? Nie mam na ten temat żadnych wiadomości. Mogę przypuszczać tylko, że wydostał się z płonącej Warszawy i dotarł do Kampinosu do oddziału por. Adolfa Pilcha ps. „Góra”, „Dolina”. Z Puszczy Kampinoskiej dotarł do Górek Niemojewskich. Mógł również dotrzeć do oddziału z grupą wachmistrza „Wira”, lub podchorążego „Kłosa”, którym udało się przedostać w ten rejon pod koniec października 1944 roku i dołączyć do 25 pp AK.
Wracając do poszukiwań, trafiłem na pamiętnik st. strzelca „Orlika”, Konrada Leśniewskiego (którego przytaczałem wcześniej), w którym to pamiętniku znalazłem kilka słów wzmianki o Wojciechu Kronenbergu – cytat z pamiętnika:
W bitwie, którą opisuję brało też udział trzech jego kolegów żydów. Jeden z nich miał pseudonim „Zeus”, drugi „Znicz” a trzeci „Kicki”. Ten trzeci był wnukiem przechrzty, barona Leopolda Kronenberga, wielkiego polskiego patrioty. Dlaczego o tym piszę? Z ostatniej mojej rozmowy z panem Libermanem, wynika, że wyznaje on pogląd, iż Polacy na Kresach Żydów wspierali, zaś w centralnej Polsce byli źle do nich nastawieni i w czasie wojny zdarzało się, że ich zabijali. Wspomniał mi o przypadkach zabijania Żydów nawet podczas powstania warszawskiego. Odpowiem na to słowami Konrada Leśniewskiego, który twierdzi, że po wojnie dowiedział się, iż siostra Kronenberga „Kickiego”, która rzekomo w czasie wojny miała uciec przez Szwajcarię do USA (tak im mówił sam Wojciech Kronenberg) została złapana podczas powstania warszawskiego z papierami agentki niemieckiej i na podstawie wyroku sądu polowego rozstrzelana. Dla Konrada i jego kolegów była to wieść straszliwa, przygnębiająca. Część chłopaków, jak mówi Konrad, przyjęła ją z niedowierzaniem. A jak tam naprawdę było, po co ona miała te papiery i czy to w ogóle jest prawda – Konrad do dziś nie wie. Pan Konrad Leśniewski, mówi, że gdy po wielu latach odwiedził wieś Nowinki koło Końskich ze zdziwieniem zauważył na cmentarzu katolickim grób Wojciecha Kronenberga i „Zeusa” – Polacy jakoś zorientowali się, że byli oni przyjaciółmi i uznali, że należy pochować ich razem. Zginęli w akcji pod Bokowem. Chociaż Wojciech Kronenberg był wnukiem przechrzty i miał dwie ojczyzny, to jednak bardziej uważał się za Żyda niż Polaka.”
Pan Leśniewski nie do końca wyciągnął słuszne wnioski z zasłyszanych wiadomości. Wojciech nie miał dwóch ojczyzn, nie uważał się bardziej za Żyda niż Polaka. Mylne wnioski mogli wyciągnąć ci, którzy wiedzieli o jego wyznaniu – ewangelicko-reformowanym.
Pewnie ciężko mu było składać przysięgę skonstruowaną dla katolików wyznania rzymsko-katolickiego. Uznawany za innowiercę zaprzyjaźnił się z pchor. „Zeusem” (H. Wojarski), pochodzenia żydowskiego – zginął pod Bokowem 5.11.1944, oraz z kpr. „Zniczem” (nie ustalono nazwiska), pochodzenia żydowskiego – zginął 26.09.1944 r pod Stefanowem.
Wracam do poszukiwań mogiły. Orlik w swoich pamiętnikach pisze o cmentarzu w Nowinkach i zdziwieniu, że partyzanci żydowskiego pochodzenia leżą na katolickim cmentarzu. Otóż sprawdziłem osobiście wszystkie miejsca, wydarzenia, księgi parafialne w Borkowicach, Nadolnej, Ruskim Brodzie. Żadnego śladu. Cmentarz w Nowinkach nigdy nie istniał i nie ma tam żadnej mogiły. Owszem jest pomnik zamordowanych podczas akcji pacyfikacyjnej 27. mieszkańców okolicznych wsi. Ale zostali oni pochowani w Borkowicach i Nadolnej. Ludzie ci zginęli 7.11.1944 r, a więc 2 dni po tragedii Bokowskiej. Pierwsza myśl to taka iż chłopi przewieźli wozem ciała dwóch zabitych partyzantów i pochowali ich w zbiorowej mogile z zamordowanymi w Nowinkach. Niestety to był fałszywy ślad. I znowu wszystko od początku.
Wiedziałem już, że zginął pod Bokowem 5.11.1944 r, według relacji mieszkanki wsi Zychy pani Marianny Pałki:
W gajówce proszę pana leżały ciężej ranne partyzanty, jak Niemce zaczęły strzelać to widziałam jak jedna dziewczyna pomaga rannemu w głowę (opatrunek) uciekać do lasu. Za nimi wlókł się jeszcze jeden też z białą chustą na głowie. Ale nie zdążyły do tego lasu, ino ten z tyłu przewrócił się do przodu, a dziewczyna i ten pierwszy upadły na skraju lasu. Gajówka już się paliła, a oni tam w środku spalone panie żywcem „. Czy mógł to być Kicki i Zeus?
Według innej relacji świadka zdarzenia (z książki Dzieje 25 pp AK):
Niebawem we wsi pozostała tylko kompania „Bohuna”. Trzeba przyznać, że dowódca nie stracił głowy i nadzwyczaj zręcznie wycofał się ze wsi, mimo że jego kompania miała co dźwigać i ostrzeliwując się dotarła do lasu. Przypłaciła to jednak dwoma zabitymi – „Kicki” Wojciech Kronenberg i jeden żołnierz NN. Kilku rannymi jak „Zeus” – Henryk Wojarski, „Piast” J. Marzecki. „Zeus” prawdopodobnie zmarł od ran.
Kolejny fragment relacji – Henryk Woźniak „Bystry” 4 komp. „Groma”:
Po pewnym czasie znowu zapadłem w sen – omdlenie. Gdy odzyskałem przytomność stwierdziłem, że jestem w dość obszernej piwnicy z kilkoma ciężko rannymi kolegami. Nad nami czuwały dwie sanitariuszki „Roma” i moja sympatia „Maryla”, która zmieniła mi opatrunek, a przede wszystkim zmyła zakrzepłą krew. Poczułem się lepiej. Niedługo potem usłyszeliśmy dobiegające wystrzały. Stawały się one coraz bliższe. Wtedy „Maryla” przykucnęła przy mnie i cicho powiedziała :
⁃ Niemcy zaatakowali Boków, zaczynają nas otaczać, musimy stąd natychmiast uciekać.
⁃ A inni? – pytam.
⁃ Ich nie zdążymy już ewakuować, oni nie mogą chodzić, a ty możesz. Zresztą zostaje przy nich „Roma”.
Poszeptała z nią jeszcze i dźwignęła mnie pod ramiona, a potem wytaszczyła przed gajówkę, która usytuowana była w pobliżu lasu za wsią Boków. Tuż przed skrajem lasu, za którym przegrupowywały się nasze plutony, poczułem w łydce piekący ból. Zostałem znowu ranny. „Maryla” jęknęła : – O Boże ! Jeszcze tego brakowało! Wyciągnęła prowizoryczny opatrunek, zatamowała krew i opatrzyła ranę. Ruszyliśmy dalej, czołgając się do swoich.
Prawdopodobnie to uciekającego „Bystrego” i „Marylę” widziała pani Marianna.
Wracam do poszukiwań mogiły. Dotychczasowe badania, wysłuchanie wielu hipotez dotyczących miejsca pochowania „mojego” partyzanta, nie przyniosły rezultatów. Przy okazji służbowej wizyty w Urzędzie Gminy Borkowice, spotkałem się z Wójtem panem Robertem Fidosem. Okazało się że łączy nas wspólna pasja – historia. Przedstawiłem mu obraz sytuacji dotyczący poszukiwań grobu Kronenberga. Podczas dyskusji narodził się pewien pomysł, aby rozszerzyć teren poszukiwań o inne parafie w których znajdują się cmentarze.
Kilka prób spełzło na niczym, sprawdziłem Parafie w Gielniowie, Mroczkowie Gościnnym, Smogorzowie, Gowarczowie i trafiłem … w parafii pod wezwaniem św. Wawrzyńca w Niekłaniu Wielkim.
Jeszcze jedna relacja świadka z Bokowa z 5.11.1944 – Jerzy Marzecki „Piast” 1 kompania ckm „Bohuna”.
Nie zdążyliśmy nawet opuścić swoich stanowisk, gdy od strony lasu z kierunku wschodniego runęła lawina ognia. Nacierały duże niemieckie siły rażąc nas ogniem ukrytych w zaroślach i krzakach karabinów maszynowych, granatników itp. W chwilę potem zobaczyliśmy rozwijającą się tyralierę niemiecką. Dostaliśmy rozkaz otworzenia ognia. Amunicji mieliśmy dość, ale mimo wszystko strzelaliśmy z umiarem. Wkrótce dotarła do nas wiadomość po linii od ppor.”Bohuna”, że prawie cały pułk wycofał się ze wsi do lasu, a z tej strony wsi pozostaliśmy tylko my, z nacierającymi teraz na nas z dwóch stron Niemcami – od strony północnej i południowej. Ppor. „Bohun” podjął szybko dość ryzykowną, ale jedynie możliwą decyzję, żebyśmy skokami wycofywali się ze wsi w kierunku zachodnim do oddalonego o kilkadziesiąt metrów lasu. Przebycie tego odcinka wolnej przestrzeni, skokami z ckm-mami, których waga z podstawą wynosiła 49 kg i jednocześnie utrzymywaniem ognia osłonowego było bardzo trudne, wydawało się wręcz niemożliwe. Przebywając tę drogę mieliśmy wrażenie, że czas stanął, że nigdy nie osiągniemy skraju lasu.W połowie drogi, w czasie wykonywania skoku, padł zabity (jak byliśmy przekonani) mój taśmowy „Kicki” (Wojciech Kronenberg), ja zaś zostałem ranny w głowę, ale jakoś grupa dobrnęła do lasu. Jeszcze było trochę strzelania w kierunku Niemców i dostaliśmy rozkaz do wycofania się z linii na tyły. Zostałem wraz innymi chłopakami opatrzony i następnie ruszyliśmy w drogę do wsi Jan Dziadek (dziś wieś nosi nazwę Modrzewina). Jak się później okazało, choć głęboko byliśmy przekonani, że Wojtek zginął na miejscu; on był tylko ciężko ranny i zginął dobity przez Kałmuków.
Wracając do poszukiwań, zgłosiłem się do proboszcza ks. kan. Józefa Wodzinowskiego
o pomoc w odnalezieniu mogiły, na tutejszym cmentarzu. Niestety nie dane nam było spotkać się osobiście z księdzem (rozmowy telefoniczne), coś ciągle wypadało albo jemu albo mnie.
W końcu listopada 2012 roku, przejeżdżając w okolicy Niekłania postanowiłem zajrzeć na cmentarz i poszukać we własnym zakresie grobu. Nie spodziewałem się że cmentarz w Niekłaniu jest taki duży. Przy wejściu spotkałem trzy starsze panie i spytałem czy wiedzą gdzie znajduje się mogiła partyzancka. Jedna z pań po chwili wahania oznajmiła że mnie zaprowadzi na miejsce. Przy okazji pani opowiedziała o dziejach mogiły. Otóż do końca lat 60. na mogile znajdowały się 2 brzozowe krzyże na których zawieszone były polskie hełmy wz. Salamandra, obok stał krzyż metalowy z przytwierdzoną tabliczką z wypisanymi danymi poległych partyzantów. Potem wymieniono krzyże na dwa metalowe z Chrystusem Ukrzyżowanym i dwoma tabliczkami. A jakieś 20 lat temu z czyjejś (nie wiadomo) inicjatywy postawiono w tym miejscu kamień – tablicę z obecnymi napisami. Ze starych krzyży zostały dwie figury Jezusa. Mogiła 2 żołnierzy wrześniowych posłużyła jako miejsce spoczynku poległych pod Bokowem.
W taki to sposób udało się odnaleźć miejsce spoczynku młodego żołnierza, potomka sławnego rodu Kronenbergów. Przy okazji poszukiwań wyszły na jaw niezwykle ciekawe historie członków jego rodziny, a także mroczna strona życia i śmierci jego siostry Wandy.
Brzozowych krzyży nie zastałem, jest teraz kamienna tablica. Najważniejsze, że ktoś pamięta, co jakiś czas zapala znicz i kładzie kwiaty.
[Fotografie zawarte w: Artur Żor, Kronenberg. Dzieje fortuny, Warszawa 2011,
Heritage of the Kronenbergs]