Z panem Markiem Lesiakiem poznałem się kilka lat temu przy okazji zakupu karpi. Stawy znajdują się w Jeżowie i muszę przyznać, że ryba z jego stawów smakuje mi wyśmienicie. Los zetknął nas znowu w lipcu 2013 roku, podczas wykonywania usług instalacyjnych w domu pana Marka. Na podwórku pod wiatą zauważyłem stare żelazka, koła od wozów, narzędzia i sprzęt używany w dawnych czasach na wsi. Zaczęliśmy rozmawiać na ten temat a dyskusja nasza zahaczała o coraz to dawniejsze czasy i historie związane z Jeżowem. Po pewnym czasie dołączył do nas ojciec pana Marka, Zdzisław Lesiak, dziś 84-letni człowiek. Okazało się że pan Zdzisław ma fenomenalną pamięć i zna wiele ciekawych epizodów związanych z wioską, w szczególności z okresem II Wojny Światowej.
Już pod koniec 1939 roku był świadkiem pobicia kolbą i lufą karabinu niedosłyszącego sąsiada, który nie zrozumiał nakazu oddania zapasów Niemcom. Człowiek ten zmarł po kilku tygodniach. Jednak najbardziej wstrząsające zdarzenie miało miejsce w 1942 roku, tuż przed Świętami Wielkanocnymi.
Kiedy pan Zdzisław opowiadał mi tą historię kilka razy musiał przerywać – łzy wzruszenia, nie pozwalały mu mówić. Relacja pana Zdzisława Lesiaka:
Dzień przed tragedią, do wioski przyjechali Cyganie. Wozy obite płótnem pozostawili pod lasem między Jeżowem, a Gracuchem, nad drogą Sendowską. Przyszli do wioski z dziećmi prosząc o jedzenie, proponując handel wymienny. Rozmawiałem z jednym, pytałem gdzie jadą dalej i czy Niemcy nie zabierają im koni. Chudziutkie to były szkapiny, a ludzie też tak jakoś nędznie i „głodno” wyglądali. Wrócili do taboru i zostali pod lasem na noc. Późnym popołudniem do sołtysa Feliksa Kotasa podjechał samochód z dwoma oficerami SS i eskortą. Potem pojechali do gajowego Wasika (imienia nie pamiętam). Wszystkim wiadomo było, że „lubił się z Niemcami”. Uprzykrzał życie mieszkańcom różnymi sposobami, a to doniósł do żandarmerii na zastawiającego wnyki sąsiada, a to próbował pozyskać ziemię od innego w nielegalny sposób. W pierwszym przypadku sprawa zakończyła się batami dla nieszczęśnika, w drugim przypadku nic nie wskórał. Wasik obiecał SS-manom polowanie na cietrzewie, a że na tokowisko trzeba udać się skoro świt, umówił się z nimi nazajutrz. Na drugi dzień obudziły mnie wystrzały z dubeltówki. Niemcy polowali na cietrzewie w miejscu wskazanym przez gajowego Wasika, który również był na tym polowaniu. Nieopodal czekał z końmi zaprzęgniętymi do bryczki żołnierz. Niemcy wracając zauważyli smużki dymu od strony drogi na Sędów. Zainteresowani spytali Wasika co tam się dzieje. Ponoć opowiedział, że stacjonują tam Cyganie, którzy chodzili wczoraj po wsi. Oficerowie zostawili upolowane ptactwo w bryczce, nakazali żołnierzowi wezwać posiłki, a sami udali się pieszo w stronę taboru Romów. Oczywiście prowadził Wasik. Zanim Niemcy dotarli na miejsce, do wsi przyjechał gazik z kilkoma żołnierzami. Zabrali z domu sołtysa żeby pokazał im drogę do miejsca gdzie byli Cyganie. W tym czasie w obozie obudzonym strzałami na polowaniu, szykowano się do odjazdu w stronę Sobienia. Jedna z kobiet tknięta złym przeczuciem przebrała najmłodszego synka w dziewczęce ubrania. Głośne Halt! Halt! przerwało krzątaninę przy koniach. Nadjechał samochód i reszta żołnierzy wzięła na cel biednych Romów. Wasik przetłumaczył, żeby wszyscy mężczyźni poszli przez pole do domu sołtysa na przesłuchanie, kobiety mają tu zostać. Było sześciu mężczyzn (w tym przebrany pięcioletni lub sześcioletni chłopiec), w eskorcie przez łąki poszło pięciu dorosłych. W domu sołtysa odbyło się okazanie i przesłuchanie tych ludzi. Po krótkiej naradzie SS-mani wydali wyrok śmierci do natychmiastowego wykonania, za stodołą Feliksa Kotasa. Sołtys prosił, żeby tu nie strzelać, że za blisko, nie za jego stodołą. Niemcy zwrócili się do Wasika, aby wskazał lepsze miejsce na egzekucję.
Miałem wtedy 13 lat i rozumiałem już pewne sprawy. Obserwowałem wszystko zza płotu i pilnowałem, żeby nie zauważył mnie żaden z żołnierzy. To co się działo na polu i w domu sołtysa wiem z jego opowiadania.
Nagle otworzyły się drzwi. Wyszli z rękami splecionymi z tyłu głowy, a za nimi SS-mani i eskorta. Widzę jak Wasik pokazał ręką na las. Kolumna ruszyła w stronę niewysokiej górki w pobliskim lesie, na wprost domu Kotasów. Powoli, aby mnie nikt nie zauważył, ruszyłem za nimi do lasu. Roślinność jeszcze nie była rozwinięta po zimie, dlatego wykorzystywałem młodnik sosnowy. W drodze trzeba było przejść przez rów, teraz zalany częściowo wodą. Nagle usłyszałem podniesione głosy, strzały i zapadła cisza. Widziałem, że kawalkada ruszyła dalej. Później dowiedziałem się, że jeden z Cyganów rzucił się do ucieczki tym rowem, wykorzystując moment nieuwagi Niemców przy przekraczaniu tej przeszkody. Strzelili do niego kilka razy ale bez powodzenia, podobno uciekł. Na miejsce dotarło czterech nieszczęśników. Zza grubej białej brzozy widziałem jak żołnierz strzela w tył głowy każdemu z osobna. Dla mnie to był szok, nie mogłem się ruszyć ze strachu czego byłem świadkiem. Widziałem wymiotującego Wasika i śmiejących się z tego powodu SS-manów. Niemcy wrócili do samochodu, a Wasik został na miejscu kaźni. Po niedługim czasie dotarły tu Cyganki. Rzucały się na ciała pomordowanych, a rozpacz tych kobiet była tak straszna, że szlochałem razem z nimi ukryty w młodniku sosnowym. Ale to nie koniec. Wasik jakby dostał szału i zaczął okładać kobiety kijem, odganiając je od zabitych. Po odjeździe Niemców do Końskich, sołtys przyprowadził kilku mężczyzn z łopatami, żeby wykopać grób zabitym. Oprócz sołtysa Feliksa Kotasa, obecni byli Lis Adam, Józef Kania i jeszcze dwóch innych, których nazwisk nie pamiętam. Wasika przy zabitych już nie było. Mężczyźni głośno mówili o przyczynieniu się Wasika do tej tragedii. Miejsce zostało oznaczone brzozowym krzyżem. Cyganki nie pojawiły się, a i na miejscu pod lasem było pusto. Nikt nie widział kiedy kobiety z dziećmi wyniosły się z Jeżowa.
Niedługi czas potem, może kilkanaście miesięcy przyszli partyzanci do gajowego Wasika i przeczytali mu wyrok. Został rozstrzelany za wysługiwanie się Niemcom i prześladowanie mieszkańców wsi Jeżów. Nie wiadomo gdzie został pochowany.
Ponieważ dramatyczna historia zamordowania Romów zainteresowała mnie bardzo, poprosiłem o wskazanie miejsca pochówku. Pan Zdzisław, zaproponował że to miejsce pokaże mi pan Dariusz Kucharski, który pamięta i sprząta mogiłę przed 1 listopada. Teraz wszystko zarosło, samochodem nawet do drogi leśnej się nie dojedzie. Stanęliśmy autem za dawnym klubem wiejskim i poszliśmy przez łąkę do lasu. Wysoka trawa, ledwo widoczna ścieżka doprowadziła nas do rowu przecinającego pola. Czyżby tą samą drogą przechodzili skazańcy? Zroszeni doszliśmy do leśnego duktu. Pan Darek chwilę zastanowił się i wskazał kierunek na północny wschód. Jeszcze kilkaset metrów i zobaczyłem wśród drzew wzniesienie, a nieopodal brzozowy pal z dwoma figurami Chrystusa Ukrzyżowanego.
W latach 50. na to miejsce zaczęli przyjeżdżać Romowie. Przyjeżdżał z nimi ocalały chłopiec, już jako dorosły mężczyzna. Cyganie śpiewali pieśni, piekli nad ogniskiem mięso i popijali trunki, wylewając jeden kieliszek na grób zabitych. Odbywało się tak co roku, aż do 2005 roku. Od tamtej pory żaden z Romów nie pojawił się przy grobie. Mimo tego mieszkańcy pamiętają. Nikt jednak nie powiedział jak nazywali się zabici. Cyganie ie zostawili żadnej tabliczki z imionami i nazwiskami. Do dziś leżą tam czterej bezimienni Cyganie.