Zawsze kiedy pracuję w terenie dłużej niż tydzień, staram się nawiązać kontakt z osobami mającymi informacje na temat wydarzeń z historii w ich najbliższym otoczeniu. Szukam legend, opowiadań i relacji świadków. Tak było w Starym Grzybowie w 2011 roku, podczas robót przy budowie nowego wodociągu. Tym razem starsza pani sama do mnie podeszła i poprosiła o dokładne wyznaczenie trasy nowego wodociągu, który łączył się na jej podwórku ze starą instalacją. Po wyznaczeniu trasy instalacji okazało się, że tylko kilka metrów wykopu przechodzić będzie przez jej podwórko. Widać było, że pani odetchnęła z ulgą, po czym opowiedziała mi taką historię:
Relacja Michała Telera dziadka pani Jadwigi Nowak, przekazana jej przez ojca Jana Telera
Za oknem wiatr gwizdał i przeszywał gałęzie drzew, strącając przy tym okruszki śniegu. Zamieć zdawała się co rusz przybierać na sile. Chuchaliśmy z siostrą w małe okienko w kuchni by zobaczyć cokolwiek na zewnątrz, ale robiło się już ciemno i tylko kontury drzew przebijały przez tumany wznoszącego się śnieżnego pyłu. W izbie było przyjemnie i ciepło, tatuś siedział na ławce paląc fajeczkę, a mama cerowała naszą bieliznę. Brutus – nasz pies leżał w pobliżu pieca, grzejąc stare już kości. Na co dzień jest na dworze, ale tata zabrał go do środka, gdyż na zewnątrz była zawierucha śnieżna. Lubiłem takie chwile, kiedy rodzina była razem. W tym sielskim nastroju, przy odgłosie strzelających gałęzi w piecu, pojawiło się w wychuchanej szparce okna migocące światełko. Raz ginęło, raz się pojawiało, zdawało się iż zbliża się coraz bardziej ku domowi. Brutus podniósł łeb nasłuchując, zdawało się że wyłapuje jakieś obce odgłosy wśród wyjącego wiatru. Zerwał się i podbiegł do drzwi ze złowrogim gulgotem w gardle.
– Ktoś jest na zewnątrz! widziałem światło – powiedziałem do rodziców.
Tatuś podkręcił płomień lampy naftowej, mama przerwała swe robótki, a pies zaczął na dobre ujadać. W tym samym czasie usłyszeliśmy wszyscy łomot i głosy ludzkie:
– Otwórzcie ! Dobrzy ludzie, otwórzcie. My chrześcijanie, mamy rannego.
Tata nakazał gestem ręki schować się za piecem, a sam zwolnił skobel, otwierając drzwi. Powiało chłodem, do izby wszedł mężczyzna z latarenką w ręku, a za nim weszło jeszcze dwóch niosących pod ramionami rannego. Widać było że są zmarznięci i zmęczeni. Twarze czerwone od mrozu, a na kołnierzach kożuszków i futrzanych czapach odłożyła się warstwa śniegu. Przy boku mieli krótkie szable, za pasem pistolety, a przez plecy przewieszone dwururki.
– Proszę się nie bać, jesteśmy od powstańców, nasz oddział stoczył tu niedaleko bitwę. Kozacy rozbili naszą kawalerię i odcięli nas od głównych sił. Nasz dowódca spadł z konia cięty szablą w nogę. Niesiemy go już od wczoraj. Bliżyn zajęty, w Odrowążu duże siły Kozaków, a wszystkie wioski obsadzone dragonami i piechotą. Odpoczniemy trochę, opatrzymy naszego oficera i ruszamy do Końskich, tam jest lekarz i zaprzyjaźniony dom. Czy widzieliście w pobliżu wojsko?
– Ani Rosjan, ani naszych nie widziałem – odparł ojciec.
Mama szybko uprzątnęła ze stołu, tata zapalił drugą lampę, a przybyli ułożyli rannego na podłodze. Z wysokiego buta oficera wylała się krew, nad straszliwą raną sięgającą prawie od pasa do kolana zawiązana była szarfa. Widziałem strasznie bladą twarz, pokrytą kropelkami potu, gorączkował. Miał półprzymknięte oczy i ciężko oddychał. Wojskowi zdjęli kożuchy, usiedli na ławie i jedli podany im gorący barszcz. Byli tak zmęczeni, że zaraz posnęli na siedząco. Potem rodzice zajęli się rannym. Mama porozcinała grube sukienne spodnie rannego, aby przemyć i zaopatrzyć ranę, z której sączyła się krew i ropa. Buta nie udało się zdjąć, a wszelkie próby sprawiały straszny ból. Tata obmył okolice rany i przewiązał bandażami, uzyskanymi z naszych płóciennych koszul. Ranny oficer poprosił słabym głosem o wodę. Ledwie mógł dźwignąć głowę przy piciu, potem usnął.
Nie spaliśmy do rana, gdyż zmęczeni żołnierze chrapali głośno, a ranny majaczył w gorączce. Rodzice czuwali nad oficerem całą noc. Zamieć praktycznie się zakończyła.
Tata wypuścił Brutusa na zewnątrz, aby w razie potrzeby zaalarmował szczekaniem zbliżanie się obcych. Powstańcy wstali i po krótkiej modlitwie napili się po trochu gorącego mleka. Chcieli zaraz ruszać do jakiegoś majątku w pobliżu Końskich aby tam zapewnić swojemu dowódcy opiekę i ochronę. Tatuś stanowczo zabronił ruszania rannego. Rana na nodze przez noc zastygła, a każdy niepotrzebny ruch spowoduje kolejne otwarcie i krwotok, którego może już nie przeżyć. Żołnierze nie chcieli narażać naszej rodziny na kłopoty ze strony carskich żołnierzy. Obiecali jak najszybciej przybyć z lekarzem i zabrać rannego w bezpieczne miejsce. Tata się nie bał, wiedział że przy takiej pogodzie i dość dalekim oddaleniu od miejsca potyczki, nikt nie będzie tutaj szukał powstańców. Wyruszyli leśnymi duktami, przez wysoki śnieg, skierowali się w stronę Końskich. Rodzice byli przekonani, że jeszcze tego samego dnia, a najpóźniej w nocy dotrą sanie po rannego. Tak się jednak nie stało. Tata chodził zdenerwowany po izbie i martwił się czy powstańcy nie wpadli w zasadzkę i po torturach nie wskażą miejsca gdzie przebywa ich dowódca. Stan rannego jakby się nieco poprawił, poprosił o coś do jedzenia. Był jednak tak osłabiony, że po kilku łyżkach zupy, zasnął. Żeby go nie męczyć, został na podłodze na kożuchu. Toaletę i przemywanie rany rodzice robili, wcześniej wysyłając mnie i siostrę do obory. Minęły kolejne dwa dni, a żołnierzy ani śladu. Oficer raz czuł się lepiej, raz gorzej. Po kolejnym wyjściu do obory i wejściu ponownie do izby poczułem nieprzyjemny fetor popsutego mięsa. Będąc cały czas w pomieszczeniu nie czuliśmy tego przykrego zapachu. Tej nocy wzmógł się wiatr i zaczął padać deszcz. Nadchodziła odwilż. Ranny znowu zaczął gorączkować i majaczyć. Tata zaczął przykrywać ranioną nogę oficera swoją starą burką. Rano za namową rodziców wziąłem moją siostrę Zosię i poszliśmy za rzekę do ciotki, do Grzybowa. Tam opowiedziałem wszystko cioci Jadzi, która bardzo się zdenerwowała. Mówiła o głupocie ze strony swojego brata i narażaniu dzieci. Chciała nawet iść z nami z powrotem i nakłonić tatusia, aby się zgłosił do strażnicy i mówił że został zmuszony do zajęcia się rannym. Zostaliśmy u ciotki na noc, co było uzgodnione z rodzicami. Po powrocie do domu, zobaczyłem że oficera nie ma w izbie. Miałem tylko 12 lat, ale zrozumiałem że albo został zabrany, albo umarł. Spytałem tatusia o rannego, zaprowadził mnie do obory gdzie na czystym sianie leżał zmarły. Miał zawiązaną chustę pod brodą i splecione dłonie. Tata opowiedział mi, że umarł w nocy od zgorzeli w nodze.
Ziemia była jeszcze zmarznięta. Choć śnieg topniał w oczach to kilof nie łatwo było wbić w zmarzlinę. W rogu podwórza stał stóg z sianem przykryty gałęziami jedliny. Przenieśliśmy całe siano w inne miejsce a tam gdzie stał stóg, wykopaliśmy głęboki grób i tam złożyliśmy ciało zmarłego. Tata wcześniej przeszukał ubranie i kieszenie zmarłego, aby znaleźć drobiazgi, które można by było później oddać rodzinie. W kieszeniach znalazł kilkanaście srebrnych monet, srebrną dewizkę z łańcuszkiem przy kamizeli, na piersiach krzyżyk, pistolet i krótką rosyjską szablę. Tata obciął też wszystkie guziki od kurty i kamizeli, był na nich jakiś herb. Wszystkie te drobiazgi zostały zapakowane w gliniany gar, oczywiście prócz szabli i pistoletu, które tata ukrył nad strzechą obory. Garnek został ukryty w domu lub blisko domu.Tego niestety nie pamiętam. Nie znaleźliśmy przy zmarłym żadnych informacji na temat jego nazwiska czy też skąd pochodził. Tata żałował iż nie spytał żołnierzy o to, kim się zajmuje.
Minął ponad rok od śmierci oficera, nikt się nie zgłosił, nikt nie zapytał w jego sprawie. Powstanie upadło późną wiosną tego samego roku, kiedy zmarł ranny oficer. Zrobiło się bezpieczniej i spokojniej. Tata postanowił postawić krzyż w miejscu mogiły.
W pewnym momencie mojego życia wyjechałem z domu i pracowałem w majątku ziemskim na Litwie. Tam doszedł mnie list od Zofii, mojej siostry, która prosiła mnie o szybki powrót do domu. Napisała że tatuś jest na łożu śmierci. Wróciłem, jednak nie zdążyłem pożegnać się z tatą. Mama była schorowana, siostra nie była zamężna, postanowiłem zostać i gospodarzyć w rodzinnym domu. Zosia przekazała mi ostatnie słowa taty:
– pamiętajcie o mogile powstańca, niech Michał zrobi nowy krzyż – dębowy.
Zrobiłem tak jak tata sobie życzył i wystrugałem dębowy krzyż. Tym razem był większy od poprzednich. Po latach, kiedy założyłem własną rodzinę i miałem dzieci, przekazałem im tę historię z zaznaczeniem o tym, aby zawsze pamiętać o tym bohaterze, który pochowany jest na naszym podwórku. Obejście zmieniało się z biegiem lat, powstały nowe zabudowania, stare zostały obalone. Podczas rozbiórki spod strzechy nad oborą, wypadło zawiniątko. Znalazłem schowany przez tatę pistolet i szablę zmarłego oficera. Lata wilgoci zrobiły swoje i znaleziska były tak zardzewiałe, że wyrzuciłem je do dołu. Przypomniałem sobie o glinianym garnku w którym były monety i guziki, ale nie wiedziałem gdzie tego szukać. Najpierw mama, później Zosia zmarły. One mogły wiedzieć coś o ukrytych drobiazgach, ja nie byłem z tatą w chwili ukrywania garnka. Odłożyłem temat na inny czas. Przyszedł nowy XX wiek, a z nim wiele zmian u nas w rodzinie. Syn najstarszy zaciągnął się do wojska, córka wyszła za mąż, a przy nas został najmłodszy – Jan. Zawsze przypominałem swoim dzieciom o tradycji zmiany krzyża i zmarłym oficerze. Krzyż był już tak duży, że kobiety z okolicznych domostw zaczęły przychodzić od pewnego roku na „majówki”. Ktoś zaczął przynosić figurkę, kobiety siadały na taborecikach i śpiewały ku czci Matki Boskiej. Nikt nie wiedział o pochowanym tu człowieku. W 1913 roku zmieniłem z Janem kolejny raz krzyż na mogile.
pod wieczór, pod krzyżem ujrzał postać kobiety, klęczącej i gładzącej ręką krzyż…
– To bardzo ciekawe, co było dalej? Czy pani dziadek lub ojciec odnalazł gliniany gar z drobiazgami po powstańcu?
– Ja mojego dziadka nigdy nie poznałam, zmarł zaraz po tym jak dowiedział się o śmierci Kazimierza, swojego syna. Kazik, służył w wojsku carskim, zginął na froncie w 1915 roku, gdzieś pod Łodzią. Babcia poszła za mężem kilka lat później. Na gospodarstwie został mój tatuś. Przypomina mi się jak opowiadał raz, że wracając z „kawalerki” pod wieczór, pod krzyżem ujrzał postać kobiety, klęczącej i gładzącej ręką krzyż. Pomyślał, że to może ktoś z sąsiadów. Tata ożenił się, a ja przyszłam na świat w niedługim czasie. Tata często opowiadał mi o dziadku, o powstańcu i podtrzymywał we mnie pamięć o mogile.Opowiedział również o widzianej kilkakrotnie postaci klęczącej kobiety. Myślał nawet, że rodzina wreszcie odnalazła szczątki swojego przodka. Jednak widział tę postać zawsze z daleka, a kiedy chciał podejść, przy krzyżu nie było już nikogo. Wybuchła wojna. Okupacja trwała do stycznia 1945 roku, pamiętam jak Niemcy brali tatusia jako podwodę z wozem i koniem. Byli wycieńczeni, brudni i przerażeni. Kilka dni później wyszło z pobliskiego lasu kilku żołnierzy, którzy zostali za frontem. Rosjanie rozstrzelali wszystkich przy krzyżu i kazali zakopać zwłoki u sąsiada na podwórku w okopie. Leżą tam do dziś, nie mają nawet krzyża.
Nigdy nie zapomniałam o wymianie krzyża. Dziś, zajmuje się tym mąż mojej wnuczki. Sam własnoręcznie wyciosał ramię krzyża i wymienił je. Garnka nie udało się znaleźć, a przecież dom i obory były całkiem rozebrane. Ja nie pamiętam kiedy było to rozebrane, urodziłam się już w nowym domu. Teraz w gospodarstwie stoi mój domek i nowy mojej wnuczki.
– Czy coś zmieniło się od 1864 roku? Mam na myśli lokalizację mogiły i krzyża.
– Tak, krzyż został przeniesiony bliżej drogi i bardziej w stronę Stąporkowa. To dlatego, że kopali tutaj kabel telefoniczny, a potem wodociąg. Na planach wychodziło że będą kopać bardzo blisko mogiły, dlatego też postanowiliśmy przesunąć krzyż, aby wykopy poszły jak najdalej od grobu. Wnuczka z zięciem wiedzą o wszystkim, wiedzą że kiedyś trzeba będzie znowu wymienić krzyż. Znają dokładną lokalizację grobu, oczywiście mają przekazać tę tradycję swoim dzieciom.
Czy mogło być tak, jak opowiedziała mi to pani Jadwiga? Może było trochę inaczej? Nie dowiemy się tego już nigdy. Szkoda że nie znamy nazwiska pochowanego tam oficera. Próbowałem dowiedzieć się czegoś więcej na temat jednostek powstańczych, oddziału Rudowskiego i ich szlaku bojowego. Możliwe są tylko dwie potyczki, które stoczył oddział na początku 1864 r. Pierwsza potyczka około 16-19 lutego 1864 w Bliżynie, oddział rozbił spore siły rosyjskie. Była to zwycięska bitwa. Możliwe jednak że powstańcy, którzy zostali na straży tylnej, zostali zaatakowani przez nadciągające posiłki kozackie. Druga akcja miała miejsce w Odrowążu, w marcu 1864 r. powstańcy zaatakowali dwie sotnie kawalerii, zdobywając sporo sprzętu, ale i tracąc przy tym ludzi. W trakcie walki doszło do nieszczęśliwej wymiany ognia. Atakująca piechota ostrzelała własną konnicę, tym samym stworzyła możliwość przegrupowania sił wroga. Rosjanie po pierwszym ataku, ochłonęli i poczęli skutecznie razić ogniem nacierających. Podczas odwrotu sił polskich, okazało się, że kilku żołnierzy zaginęło. Czy mogli to być bohaterowie tej relacji? W całej historii nie pasuje jeszcze jedno, gdyby nasz bohater był oficerem wysokiej rangi (jak kilkakrotnie zaznaczała to pani Jadwiga), fakt jego zaginięcia, czy śmierci, na pewno by odnotowano. Próbowałem powiązać jakieś nazwisko do opowieści o rannym oficerze. Nie udało się. Kim był zmarły? Czy był oficerem, czy tylko żołnierzem? Te pytania na razie pozostaną bez odpowiedzi. Mam nadzieję, że ktoś kiedyś ustali personalia tego człowieka, byłoby to wyjątkowe wydarzenie.