Jestem uważną i systematyczną czytelniczką Waszej gazety [artykuł zamieszczony w: Odlewnik nr 2-3 z 15.02.1979]. Szczególnym sentymentem darzę pozycje, które dotyczą tradycji historycznych naszego regionu. Wiele tych materiałów po prostu wzrusza – jest to zapomniana historia, która znowu ożyła.
Zastanawiałam się dość długo czy ja – osoba nie mająca specjalnych uzdolnień literackich powinnam się brać za pióro. Prawdę mówiąc przekonały mnie o tym moje wnuczki. Ich zaciekawienie opowiadaniami o Końskich – mieście mojego dzieciństwa i takich o jakich opowiadał mi mój ojciec zawsze cieszyło się dużym zainteresowaniem. I to pokonało moje opory. Mnie też bardzo zależy na tym, żeby nasza bogata historia była zawsze trwała. Mamy przecież się czym szczycić.
Urodziłam się i wychowałam w Końskich, a właściwie na Kościeliskach – Browarach. Podkreślam tu tą nazwą Kościeliska dlatego, że my mieszkańcy uważaliśmy się za rdzennych konecczan. natomiast formalnie naszą dzielnicę, a jak złośliwi mówią wieś, włączono do miasta dopiero po I wojnie światowej. Z miasta szło się do nas na Kościeliska obecną ulicą Browarną, tyle że wówczas nazywano ją Głęboką. Nazwa drogi wiązała się z tym, że była ona znacznie obniżona w stosunku do pól, które przecinała. To nie pomyłka. Jedynymi zabudowaniami przy drodze Głębokiej były dwie kuźnie i domek Leśniewskich, po których to budynkach dziś już nie ma śladu. Wokół natomiast jak okiem sięgnąć były pola uprawne. Oprócz wspomnianych budynków był jeszcze magazyn nafty tzw. nafciarka, w miejscu, gdzie obecnie jest sklep spożywczy na rogu ulic Partyzantów i Jasnej.
Oczywiście wówczas na miejscu dzisiejszych ulic Nowej, Jasnej, Działkowej, Źródłowej i Ogrodowej były również szczere pola, a tam gdzie dziś jest stadion „Neptuna” szumiał sobie spokojnie las.
Po wyjściu z Głębokiej drogi wychodziło się nad staw na tzw. Browary. Nazwę swą dzielnica ta wzięła od zbudowanego tam przez Małachowskich browaru. Była to dzielnica jakby ją dziś nazwać przemysłowa. Nie pomylę się chyba, że jak na owe czasy o uprzemysłowieniu decydował staw, rzeczka, źródła wody tak niezbędne do produkcji przemysłowej i wytwarzania energii. Tu trzeba pamiętać, ze elektrownię i to bardzo niewielką zbudowano dopiero w 1913 roku. Mieściła się ona na rogu ulic Czyża i Spółdzielczej i zaspakajała potrzeby miasta jedynie w zakresie oświetlenia.
W miejscu, gdzie dziś znajduje się staw, który kiedyś był większy i zawsze pełen wody, przed upustem po lewej stronie, w trójkącie, który tworzą ul. Browarna i Źródlana na ogrodzonym placu znajdowała się terpentyniarnia. Została ona zburzona przez Niemców w czasie II wojny światowej. Zaś po prawej stronie drogi nad stawem stał ładny, czteromieszkaniowy dom z gankiem od strony stawu, a w budynkach na podwórzu i pod gołym niebem mieściła się betoniarnia Andrusiewicza. Do dziś jeszcze w niektórych ogrodzeniach tkwią takie słupki z napisem „T. Andrusiewicz – Końskie”.
Droga biegła dalej nad stawem, a po jej drugiej stronie znajdował się dom stelmacha – kołodzieja, który pracował przede wszystkim dla potrzeb hr. Tarnowskich, dalej stal czworak dworski (zburzony dopiero w latach pięćdziesiątych) i nieduży młyn „dolak” o jednym stanowisku przemiałowym. W gięli był ongiś browar, od którego wzięła nazwę dzielnica. Jedyną pozostałością po browarze jest resztka muru, stanowiąca dziś ścianę spichlerza w PGR. Za moich dziecinnych lat murów tych było więcej, zachował się także zbiornik obramowany dębowymi balami, służący niegdyś jako kadź na zacier.
Z opowiadań mojego ojca jest mi wiadomo, że u wylotu obecnej ulicy Jasnej stała karczma o nazwie „Pokusa”, w której według słów ojca sprzedawano okowitę na kwaterki, a kiełbasę na łokcie, odbywały się tu tzw. „grania”.
Aby dojść na Kościeliska trzeba było przed zabudowaniami dworskimi skręcić w lewo, ponieważ na obecnej ulicy Źródlanej nie było mostu, a jedynie kładka z bali. Tu było królestwo mojego dzieciństwa, każdy dom dobrze znany i z każdym związana jakaś historia. Opowiadając o nich trudno mi dziś ustalić konkretne daty, trudno nawet dokładnie ustalić co widziały oczy dziecka, a co w mej pamięci utkwiło z opowiadań rodziców i bliskich. Tak więc nie kłopocząc się ścisłe daty napisać mogę iż dzisiejsze ulice Folwarczna i Kościeliska były niegdyś wsią dworską o nazwie Kościeliska, ciągnącą się od folwarku do Czerwonego Mostu, do miejsca gdzie stoi figurka Św. Jana. Zbudowana u schyłku XIX wieku linia kolejowa Skarżysko – Koluszki przecięła swymi torami wieś, likwidując przejazd do Czerwonego Mostu. Na wzniesieniu, tam gdzie dziś jest teren tzw. nowego cmentarza stał wów czas wiatrak młynarza Kacprzyka. Nisko znów – nad rzeczką była garbarnia Grunwalda składająca się z trzech budynków przemysłowych, których resztki murów zostały rozebrane w latach dwudziestych naszego stulecia. Woda do owej garbarni dopływała z rzeczki kanałem, nad brzegiem którego rosły topole z gniazdami bocianimi na szczytach. Przy samym kanale znajdował się dół do moczenia skór. Na posesji tej stał również dom mieszkalny właściciela garbarni, składający się z sześciu pokoi, kuchni i spiżami. Na podwórzu stały budynki gospodarcze i kierat. Po zlikwidowaniu garbarni przez jakiś czas w jej budynkach produkowano organki – harmonijki ustne.
Za moich dziecinnych lat właścicielem tej posesji był Konstanty Wosiński, a później jego córka Klotylda Barańska. Pod numerem 17 stal ładny dom – dworek, który kupił ziemianin Milicer, otoczony ogrodem owocowym z ciekawym drzewostanem i krzewami, w nim altanka, a nad rzeczką drewniany, mały budyneczek zwany łazienką.
Na początku XX wieku w domu tym była farbiarnia. Pomiędzy tymi obiektami pod numerem 3 znajdował się dom mego ojca, w którym się urodziłam i wychowałam. Ojciec kupił ten dom od kamerdynera hrabskiego i jego żony, garderobianej małżonków Fitaszewskich.
Wieś Kościeliska – jak wspomniałam – była wsią dworską i większość jej domów było zbudowanych przez właścicieli folwarku dla oficjalistów i robotników dworskich. Po uwłaszczeniu chłopów w 1863 r. domy te zostały własnością zamieszkujących je pracowników folwarku i później niejednokrotnie sprzedane innym. Do dziś istnieją tylko trzy czworaki: przy ul. Folwarcznej 3. Kościeliskiej nr 5 i 15. Są to domy bardzo stare, kilkakrotnie poprawiane i przerabiane, z bardzo ciekawą budową murów kominowych, a jak pamiętam — drzwi do ich sieni zamykane były kiedyś na drewniane zasuwy.
Nowszym sporo od tych domów jest obiekt użytkowany dziś jako internat, zbudowany przez hr. Tarnowskich z przeznaczeniem na ochronkę, czyli coś pośredniego między przedszkolem a „zerówką” i szkołą. W ochronce tej dzieci m.in. uczyły się robótek ręcznych, wierszyków, śpiewu, zabaw, a także czytać i pisać po polsku, bowiem były to czasy zaboru rosyjskiego i w szkołach nie uczono języka polskiego. Pisało się rysikami na łupkowych tabliczkach, które w razie nadejścia kontroli zaborców chowało się w „majtedały” lub inne tego typu „zaciszne” miejsca. Pamiętam, że w nagrodę za pomyślnie odbytą „wizytację” hr. Tarnowskiej, urządziła ona dzieciom „majówkę” tzn. wycieczkę z zabawami i posiłkiem do tzw. Księżej Chojny – lasku przy obecnej ulicy Południowej.
Takie to pozostały Kościeliska w mej pamięci. Niech moje wnuczki i ich rówieśnicy czasem się zastanowią, że były to czasy nie tak bardzo odległe, a jednak bez pięknych szkół, bez wielu posiadanych przez nie wygód i udogodnień, która im dała ciężka praca starszych pokoleń.
W najbliższym czasie ulegną całkowitemu zniszczeniu ostatnie, stare domy a wraz z nimi odejdą ludzie, którzy pamiętają tamte czasy. Życie i dzieciństwo ich było ciężkie i na pewno inne, także warto czasem obejrzeć się na przebytą drogę.