O kuczkach i Sukot
Kuczka (hebr.: suka, pol.: przybytek, jid.: suke)
– namiot, szałas z gałęzi budowany przez Żydów w związku z jesiennym świętem Sukot (w Polsce nazywanym – „Świętem Szałasów” lub „Świętem Kuczek”). Zwyczaj, a nawet nakaz ten wywodzi się z tradycji biblijnej, z „Księgi Kapłańskiej”. Jest w niej napisane, że Żydzi piętnastego dnia siódmego miesiąca, po zebraniu plonów ziemi (z pól, sadów, winnic), będą przez siedem dni obchodzić święto Pana Boga. I będą żyli w szałasach. Miały one symbolizować ciężką pustynną drogę Żydów do Ziemi Obiecanej, ale i opiekę nad nimi sprawowaną (podczas wędrówki) przez samego Pana.
Do dziś Sukot jest świętem pielgrzymim i rolniczym. Zaczyna się piętnastego dnia miesiąca tiszri (wrzesień-październik) i trwa siedem dni. To wesołe święto żydowskie, w które panuje wielka radość – głównie z zebranych rolniczych zbiorów. Żydzi modlą się o deszcz i bogaty urodzaj ziemi w roku następnym. Na tę okoliczność czyni się specjalny bukiet z roślin i drzew, zwany lulawem (składa się na niego: etrog – owoc cytrusowy, hadas – gałązki mirtu, lulaw – gałązka palmy, arawa – gałązki wierzby).
Za czasów biblijnych kuczki były wznoszone na placach, ulicach, na dachach domów. Przyozdabiano je materiałami kolorowymi, owocami, zbożami, gałęziami. W Europie Wschodniej, w Polsce, w jej klimacie, budowano kuczki z gałęzi i desek. Stawiano je na podwórzach, werandach, balkonach (np. Końskie), strychach. Przystrajano je w dywany, wstążki, kolorowe ptaki, malowidła (np. widoki Jerozolimy, w diasporze – np. widoki polskich miast), materiały papierowe – ale i owoce ze zbiorów późnego lata (np. w żyrandole zrobione z wydrążonej dyni). Prawo przebywania w kuczkach mieli tylko mężczyźni. Modlili się w nich, śpiewali, jedli, radowali i odpoczywali. Według tradycji, każdego dnia kuczki odwiedzali tzw. uszpizin, czyli goście biblijni (np. Abraham, Izaak…). Ich imiona, w kolejności, wywieszano każdego dnia. Poza tym do kuczek należało zaprosić ubogich (mężczyzn). Przeznaczano dla nich strawę dla honorowego gościa. W kuczkach, podczas Sukot, jadano i pito: potrawy faszerowane, pierogi z mięsem, kapustę z rodzynkami, orzechy, pomarańcze, kompoty – z suszonych śliwek, jabłek, gruszek. Ważnym dodatkiem był miód. Ten musiał być tam zawsze. W miodzie maczano chleb przy odmawianiu błogosławieństwa. Natomiast zakazane były potrawy gorzkie i kwaśne. Żydowskie kobiety mogły do kuczek wejść aby zapalić świece i odmówić błogosławieństwo. Dla dzieci żydowskich kuczki były czymś magicznym, niepoznanym, nieodgadnionym (w wieku dziecięcym) schronieniem, gdzie w dzień panował straszny mrok (deski, dywany – potęgowały ciemnicę namiotową), a wieczorami przez specjalnie pozostawione szpary w dachu kuczek – widać było gwiazdy.
Przemysław Nowicki
Zaginiony „stary świat” – koneckie kuczki
Budynek przy ul. Wjazdowej (d. Nowy Świat)
Przed drugą wojną światową właścicielem budynku był Lejb Milner (zapisany w księgach jako Lejbuś), który na ogrodzonym placu prowadził skład części płużnych i żelaza. On i jego żona zostali zapamiętani jako bardzo dobrzy ludzie. Zachowało się kilka wspomnień:
- Zatrudnionemu pracownikowi składu padła krowa. Przyszedł więc do pracy nieswój – mocno zmartwiony i zafrasowany. Właściciel składu od razu poznał się, że coś mu dolega i zapytał: Co się stało? Robotnik tłumaczy: Padła mi krowa. Głośno przy tym lamentował. To nie jest nieszczęście – odpowiedział Lejb. Nieszczęściem było by gdyby zmarła ci żona. A tak… I dał mu sto złotych na zakup nowej krowy.
- Korespondencję z urzędu miasta przynosił goniec zawsze otrzymując sowity napiwek – 5 złotych. – Panie co to były za pieniądze. Ja mogłem się bawić… Wychodząc z domu Lejba był zatrzymywany przez żonę, Która pytała: czy dostał odpowiednią i zadowalającą gratyfikację? I oczywiście wciskała swoje parę groszy…
Lejb Miler należał do klasy średnio zamożnej – był w grupie opłacających składkę na rzecz Gminy Wyznaniowej w Końskich w wysokości 25 do 100 złotych. (Tę grupę płatników stanowili kupcy, właściciele małych zakładów przemysłowych, dentyści, lekarze…)
Budynek przy ul. Strażackiej (d. Berka Joselewicza)
Wchodzimy w wąski przesmyk, a właściwie sień łączącą ulicę z podwórzem. Po prawej stronie na pierwszym piętrze, długi, zadaszony balkon – taras. Same podwórze ma ciekawą historię. Mieścił się tu w oficynie posterunek żydowskiej policji porządkowej, a w niewielkiej komórce prowizoryczny areszt. W podwórzu zaś od strony północnej była drewniana brama z furtą. W okresie okupacji opleciona drutem kolczastym. Oddzielała ul. d. Berka Joselewicza i ruch „furmankowy” i osobowy od ul. d. 3 Maja.
Dodam, że komenda policji żydowskiej mieściła się zaś – podaję dla przypomnienia – przy ul. Warszawskiej 4 (Budynek dopiero co, kilka lat temu; był remontowany po pożarze. A tak przy okazji remontu został zniszczony: ozdobny balkon z żeliwną, zabytkową balustradą, uchwyt do podtrzymywania lampy gazowej, zmieniono zwieńczenie dachu – naczółek, nie wspomnę o czytelnym śladzie po mezuzie – do niedawna jednej z dwóch zachowanych w Końskich. Takie widać nowe czasy i lokalne obyczaje rewitalizacyjne. Dla ciekawskich dodam, że mieścił się tu w XIX i początku XX wieku szpital.
Budynki przy ul. Marszałka Piłsudskiego d. 3 Maja)
Niedawno otrzymałem skan planu usytuowania „arestu detencyjnego i policyjnego w Mieście Końskich” z pierwszej połowy XIX wieku.
- Areszt detencyjny w tym okresie był przeznaczony dla osób chorych psychicznie lub upośledzonych umysłowo, co do których zachodziła obawa o popełnienie przestępstwa. Orzeczenie o detencji wydawał sąd na podstawie opinii lekarskiej.
Plan ten w zasadniczy sposób zmienia moją wiedzę nt. usytuowania koneckiego ratusza w tym okresie. Ponieważ nie chce dłużej trzymać Państwa w niewiedzy (a może to tylko moja niewiedza?) wkrótce zamieszczę artykuł z omówieniem tego planu, a może jeszcze opowiem o innych aresztach – chociażby miejskich i gminnych.
Poszukiwania „arestu” sprowokowało wędrówkę po koneckich podwórzach i dalsze odkrycia długich zadaszonych drewnianych balkonów, ciągnących się zazwyczaj przez całą długość budynku czy kamienicy. Zadaszone, długie balkony były wykorzystywane oczywiście w Święcie Kuczek. Jest ich coraz mniej – zostało ledwie kilka. Warto je zachować na fotografiach.
Krzysztof Woźniak
W wędrówce uczestniczyli Marian Chochowski (relacje) i Ryszard Cichoński