Barbara Kwiecińska. Na tropach… pięknego człowieka

Barbara Kwiecińska (4.11.1933-8.08.2010).

W człowieku wszystko powinno być piękne:
i twarz, i ubranie, i dusza, i myśli.

[A. Czechow Wujaszek Wania]

Moje wspomnienia o Barbarze Kwiecińskiej, wieloletniej nauczycielce języka polskiego w Technikum Mechaniczno-Odlewniczym w Końskich w latach 1964-1990.

Od pierwszego września 1965 roku podjąłem pracę w technikum. Z niewielkiej szkółki wiejskiej trafiłem do (znanej już w mieście i powiecie) szkoły średniej, czyli Technikum Mechaniczno-Odlewniczego i Zasadniczej Szkoły Metalowej – popularna nazwa „mechanik”. Nie ukrywałem lęku przed „nowym”. Byłem wychowawcą w internacie, otrzymałem kilka godzin języka polskiego w klasach zasadniczych (choć jedna z „wybitnych” polonistek, w trakcie plenarnej rady pedagogicznej stanowczo oświadczyła, że nie powinno się przydzielać godzin języka polskiego człowiekowi po byle jakim „esenie” (Studium Nauczycielskie – wydział filologia polska), bowiem takie wykształcenie posiadałem.

Ponadto przydzielono mi prowadzenie zespołu artystycznego. A to dlatego, że miałem tzw. „zacięcie artystyczne” (mówię to bez zarozumiałości), wszak byłem absolwentem umuzykalnionego, rozśpiewanego i roztańczonego Liceum Pedagogicznego w Końskich. Plenarne posiedzenie rady pedagogicznej TMO i ZSM odbyło się w sierpniu 1965 roku. Tuż po zakończeniu obrad podeszła do mnie pani, przedstawiła się z imienia i nazwiska: Barbara Kwiecińska. Oznajmiła, że chętnie pomoże mi w sporządzeniu rozkładu materiału nauczania języka polskiego. Byłem tak oszołomiony propozycją, że nawet nie wydukałem z siebie słowa – dziękuję. Tę chwilę pamiętam do dziś. I tak rozpoczęła się moja znajomość, potem prawdziwa przyjaźń z osobą niezwykle życzliwą, uczynną i przede wszystkim skromną.

Barbara Kwiecińska, z prawej strony.
Barbara Kwiecińska, z prawej strony.

Rok 1966 przebiegał pod hasłem Milenium – Tysiąclecie Państwa Polskiego. Mechanikowi w udziale przypadło przygotowanie części patriotycznej na powiatową akademię milenijno-pierszomajową.

Praca nad programem trwała ponad dwa miesiące. Próby odbywały się oczywiście po zajęciach lekcyjnych. Przygotowaniami żyła nieomal cała szkoła. Gotowy scenariusz dwuczęściowego widowiska został przyjęty z życzliwością przez dyrekcję szkoły i tzw. „czynniki”. Dwudziestoosobowy chór męski i indywidualni recytatorzy „trenowali” teksty poetyckie pod okiem Barbary Kwiecińskiej, która jako wytrawna polonistka z ogromnym zaangażowaniem wspierała poczynania opiekuna zespołu. Gustaw Sobieraj pracował nad muzyczną, wokalną i taneczną stroną programu. Dziewczęta i chłopcy pochodzący z powiatu opoczyńskiego wyjeżdżali w swoje rodzinne strony, by stamtąd sprowadzić przepiękne ludowe stroje.

Wiele osób zajmowało się przygotowaniem dekoracji. Z marszczonej i zwykłej bibuły wykonano białe i różowe kwiaty, przywiązano je do gałęzi z zielonymi liśćmi. Miały imitować kwieciste jabłonie. Nad tą pracą bezinteresownie i z wyraźnym wyczuciem estetycznym czuwała osobiście ówczesna sekretarka szkolna Eugenia Konatkowska (prywatnie żona dyrektora szkoły).

Na pierwszą część programu zaplanowaliśmy teksty poetyckie o treści milenijno-patriotycznej i kilka poważnych pieśni zbiorowych i solowych. Drugą zaś stanowiły piosenki ludowe naszego regionu, połączone z elementami tańca. widowisko nosiło tytuł: Wy, którzy pospolitą rzeczą władacie. Tymi właśnie słowami Jana Kochanowskiego dwudziestu „wyelegantowanych” chłopców potężnymi głosami rozpoczynało program.

Jantar, od lewej Irena Majewska, Maria Rudnik-Rutkowska, Maria Sobieraj, Barbara Kwiecińska (około 1970 roku).
Jantar, od lewej Irena Majewska, Maria Rudnik-Rutkowska, Maria Sobieraj, Barbara Kwiecińska 
(około 1970 roku).

Dnia 28 kwietnia 1966 roku odbyła się (jako próba sił) uroczystość szkolna. Część artystyczna wypadła imponująco. Na 30 kwietnia zaplanowano akademię powiatową. Tymczasem 29, z samego rana, szkoła otrzymała informację, że organizatorzy uroczystości zażyczyli sobie obejrzeć program (próbę generalną) w Domu Kultury o godzinie 16. Stawiliśmy się w pełnej gali. Nie zabieraliśmy (po wcześniejszym, ma się rozumieć uzgodnieniu) elementów dekoracyjnych. W sali widowiskowej oczekiwał nas cały sztab tak zwanych powiatowych czynników. Było ich około 20 osób, poza tym zjawiła się w komplecie dyrekcja naszej szkoły. Kurtyna w górę. Program „idzie” dobrze. Część pierwsza, druga. Koniec prezentacji. Na sali cisza. Głucha cisza. Na widowni jakieś poruszenie, jakaś wymiana zdań. Wreszcie wstaje któryś z notabli i oznajmia, że program musi być zmieniony w pierwszej części, to znaczy początek („wejście”); wszak nie można dopuścić, aby ze sceny padały słowa: I zwierzchność nad stanem bożym zwierzono oraz żeście miejsce zasiedli boże na ziemi. Po prostu, nakazał zwroty bożym i boże zmienić na inne. Wiśta wio. Łatwo powiedzieć. „Zmienić”. Ale jak? Toż wykonawcy opanowali teksty „na blachę”. Wiele tygodni ćwiczeń może pójść na marne, bo przecież o pomyłkę nietrudno, a wtedy byłby wstyd przed publiką. No, a publiczności nie można wytłumaczyć, że w ostatniej chwili nakazano nam zamienić wyrazy. Nic nie dały tłumaczenia, że na dzień przed występem niemożliwa jest taka zmiana. Na nic zdały się też wyjaśnienia opiekuna zespołu, że to tekst podniosły i patriotyczny, że taki narodowy, że Jan Kochanowski, że … że. Sytuację próbowali ratować obecni na próbie Henryk Konatkowski i Stanisław Majewski. Wszystko na nic. Mamy zmienić i …koniec.

Na Budowę (do szkoły) wracaliśmy z grobowymi minami. Dziewczęta i chłopcy, zazwyczaj żywiołowi, gadatliwi i roześmiani, teraz kroczyli bez słowa, ze spuszczonymi głowami. Dopiero na szkolnym podwórku rozgorzała dyskusja. Padały propozycje, co i jak zmienić, lub nie. Ożywiona wymiana zdań. Dyrektor H. Konatkowski zaproponował, by uczniowie udali się do internatu bądź do domów. Wśród nauczycieli znów wywiązała się dysputa. Sugestie były różne. Najmniej do powiedzenia miał „sprawca” programu, choć absolutnie nie przystawał na zmianę tekstu. Tymczasem zdecydowane stanowisko zajęła Barbara Kwiecińska. Oznajmiła, że nie będziemy „przerabiać” Kochanowskiego. Tekst ma pozostać takim, jak przyswoili sobie wykonawcy. No tak, ale trzeba było liczyć się z konsekwencjami, jakie mogła ponieść dyrekcja szkoły. Następnego dnia, od samego rana mieliśmy ćwiczyć, by do czasu południowego występu opanować zamiast tych „trefnych”, nowe zwroty. Nieprzespana noc. Nie tylko dla prowadzącego („nowicjusza” w szkole) zespół. Dzień 30 kwietnia był pogodny, słoneczny. Przed godziną ósmą artyści zgłosili się na zbiórkę. Przechodzimy do szkolnej świetlicy. Rozpoczynamy próbę. Wykonawcy nie chcą słyszeć o zmianie tekstu. Nie, to nie był bunt. Po prostu cicha zmowa milczenia. Wspólnie z Basią Kwiecińską podejmujemy ryzyko nienaruszalności tekstu. Oczywiście bez powiadamiania dyrekcji. Działamy na zasadzie „niech się dzieje wola nieba”.

Jantar, obóz harcerski. Podpis na fotografii: Nauczyciele w roli instruktorów. Od lewej Gustaw Sobieraj, Maria Rudnik-Rutkowska, Barbara Kwiecińska i Irena Majewska “gnębią” Mirosława Salatę (około 1970 roku).
Jantar, obóz harcerski. Podpis na fotografii: Nauczyciele w roli instruktorów. 
Od lewej Gustaw Sobieraj, Maria Rudnik-Rutkowska, Barbara Kwiecińska i Irena Majewska 
„gnębią” Mirosława Salatę (około 1970 roku).

Przed godziną 18 jesteśmy w Domu Kultury. Nawet szkolny kierowca, który przywiózł ławki dla chóru recytatorów i elementy dekoracyjne, przeżywa nasz występ. Trwa część oficjalna. My zgromadzeni, właściwie stłoczeni w dwóch ciasnych pokoikach, prawie nie rozmawiamy. Trwają badawcze spojrzenia i nieznaczne poprawki przy kostiumach wykonawców. Na wszystkich twarzach niepokój. Każdy myśli o tym samym. Jak wypadniemy? Czy się uda? Jak nas przyjmie widownia zapełniona do granic możliwości? Jak na naszą „niesubordynację” zareagują organizatorzy uroczystości? Czas się dłuży. Nareszcie ktoś daje sygnał, by ustawić się na scenie. Ostatnie uwagi opiekuna zespołu. Recytatorzy i muzycy szybko zajmują swoje miejsca. Reszta już na swoich pozycjach po obu stronach sceny, oczywiście za kulisami.

Światła. Rozsuwa się kurtyna. Słychać szmer podziwu dla tak dużej grupy przystojnych (to fakt) wykonawców. Sala wycisza się. Opiekunowi zespołu mocno bije serce, drżą ręce. Lekki podkład muzyczny. Mocno płyną słowa tekstu Jana Kochanowskiego. Dalej obrazy sceniczne przesuwają się jak w kalejdoskopie. Pięknie idą pieśni patriotyczne. Koniec części pierwszej. Artyści kłaniają się. Są zadowoleni. Na widowni burzliwe oklaski. Kurtyna. Sprawna wymiana dekoracji. Kurtyna. Na scenie kwieciście, kolorowo. W światłach różnobarwnych reflektorów pięknie prezentują się nasze „jabłonie”. Znów szmer zachwytu i oklaski. Druga część programu jest żywiołowa, barwna, ludowa. Wspaniale prezentują się tancerze w opoczyńskich strojach. Niektóre przyśpiewki i krótkie tańce są bisowane.

Kończymy występ. Huragan braw – cała widownia wiwatuje na stojąco. Kurtyna rozsuwa się kilka razy. Ktoś dziękuje zespołowi, ktoś wręcza kwiaty. Dyrektorzy szkoły szybko znaleźli się na scenie, by pogratulować młodzieży. Uczniowie-wykonawcy wpadają sobie w objęcia. Organizatorzy podchodzą do szkolnych artystów i dziękują za świetne wykonanie programu. Wszystko dzieje się przy odsłoniętej kurtynie. Sala nie pustoszeje. Wciąż oklaski. Za kulisami – (rozbeczany jak małe dziecko) Sobieraj ściska Kwiecińską, może Kwiecińska Sobieraja – nieważne. Radość. Ogromna radość.
Odprężeni, podnieceni sukcesem, opuszczamy scenę. Dla „szefa zespołu” był to prawdziwy „chrzest bojowy”. Ale co niezwykle istotne, tego znaczącego artystycznego osiągnięcia nie byłoby bez pomocy i duchowego wsparcia ze strony przede wszystkim Barbary Kwiecińskiej.

Zdaję sobie sprawę, że w tych moich wspominkach jest sporo „mnie”, a przecież bohaterką ma być Basia Kwiecińska. Ale jest to zamierzenie celowe.

Napisałem „Basia”, albowiem tak o Niej mówili (oczywiście między sobą) uczniowie. Zresztą, podobnie zachowywali się nauczyciele. Ale zawsze z Szacunkiem. Ogromnym szacunkiem. Wiadomo, była niekwestionowanym autorytetem polonistycznym i pedagogicznym. Na mnie, wówczas w szkole „obcego” człowieka wywarła ogromne wrażenie. Pierwsza wyciągnęła przyjazną dłoń, bezinteresownie zadeklarowała swoją pomoc w przygotowaniu programów artystycznych, pisaniu rozkładów materiałów nauczania języka polskiego, sporządzania konspektów i realizowania tematów lekcyjnych. Nigdy nie odmawiała pomocy. Basia była wyjątkowym Człowiekiem. Wysokiej klasy humanistką. Osobą niezwykle życzliwą, ciepłą, pogodną, opiekuńczą i przede wszystkim wrażliwą. Miała w sobie charyzmę, która powodowała, że wokół niej skupiali się czujący, serdeczni, życzliwi ludzie.

Słowacja 1968, w strojach harcerskich Barbara Kwiecińska i Gustaw Sobieraj, w głębi Mirosław Salata i grupa harcerzy.
Słowacja 1968, w strojach harcerskich Barbara Kwiecińska i Gustaw Sobieraj, 
w głębi Mirosław Salata i grupa harcerzy.

W naszym społeczeństwie spotyka się opinie, że humaniści są roztargnieni, niedokładni, nieuporządkowani i coś tam jeszcze. Nic bardziej mylnego, bowiem Basia Kwiecińska była absolutnym zaprzeczeniem tych poglądów. Zawsze uporządkowana, dokładna i konkretna. Nade wszystko odpowiedzialna. Prawda, była wymagająca, konsekwentna, ale i sprawiedliwa w ocenianiu uczniów – wychowanków, Może to sprawiło, że cieszyła się szacunkiem podopiecznych, współpracowników i rodziców. Poza tym, co jest istotne w pracy dydaktyczno-wychowawczej , miała „zacięcie” do harcerstwa. Można by zaryzykować twierdzenie, że urodziła się doskonała harcerką, Druhną z prawdziwego zdarzenia. Uczestniczyła w letnich obozach harcerskich organizowanych na terenie Bieszczad, Jantaru i Słowacji. Pomijam pomniejsze (aczkolwiek równie ważne w nauczycielskim zawodzie wydarzenia – imprezy szkole i pozaszkolne, których była współorganizatorką.

Platon – antyczny grecki filozof – obwieścił światu po wsze czasy niezwykle mądrą i wymowną maksymę: Dobry przyjaciel jest wielkim darem nieba. Właściwie Barbara (Basia) Kwiecińska była niewątpliwie takim Przyjacielem. Na dobre i na złe.

Czy miała jakieś wady? Pewnie. Jak każdy z nas. Tylko nie pora, by je ujawniać. Bo i po co? Zresztą – swoimi przywarami nikomu krzywdy nie wyrządziła.

W moich wspomnieniach o Basi Kwiecińskiej nie uwzględniłem Jej życia osobistego i rodzinnego – trudnego życia. Nie czuję się uprawniony do jakichkolwiek opinii w tym zakresie.

Uwaga: Niektóre wyrazy pospolite typa: jej, ona, przyjaciel, człowiek – świadomie pisałem dużymi literami. W ten sposób pragnąłem wyrazić swój głęboki szacunek wobec nieżyjącej Barbary (Basi) Kwiecińskiej.

Gustaw Sobieraj

Barbara Kwiecińska (4.11.1933-8.08.2010)
Urodziła się w Osinach, w rodzinie z tradycjami nauczycielskimi. Ojciec Gustaw, uczestnik ruchu oporu zginął w obozie koncentracyjnym w Oranienburgu. W 1951 roku zdała maturę w Liceum Ogólnokształcącym w Iłży. W 1955 roku ukończyła studia na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Pracowała jako polonistka w Liceum Ogólnokształcącym w Końskich w latach 1955-64, a w latach 1964-90 w Technikum Mechaniczno-Odlewniczym w tym mieście.

Była wybitnym pedagogiem, wychowawcą, instruktorem harcerskim cenionym i szanowanym przez młodzież i współpracowników. Mimo, że nie należała do żadnych organizacji (poza ZMP w młodości) była wielokrotnie odznaczana (Krzyż Kawalerski, Nagrody Ministra, Medal KEN). Po przejściu na emeryturę spełniała się w roli Babci wychowując wnuki swojej zmarłej siostry.

Jej ostatnią pasją była praca moderatora na Forum Absolwentów LO w Iłży, oraz pisanie wspomnień z czasów młodości.

Biogram opracowała siostrzenica 
Anna Młynarczyk

Bibliografia:
– Barbara Kwiecińska Okruchy szkolnych wspomnień, Białystok 2010
– Praca zbiorowa pod redakcją Barbary Kwiecińskiej Alfabet absolwenta Liceum Ogólnokształcacego w Iłży, Białystok 2010