Piekło w „kotle ruskobrodzkim”

Ruski Bród - widok na kościół . Maj 2011 rok. Foto. KW.

Ruski Bród koło Przysuchy – szesnastego stycznia 1945
Jest tuż przed świtem. W oddali, od strony Stąporkowa słychać głuche dudnienie dział. Od wczoraj w okolicy Ruskiego Brodu i Kuźnicy zaroiło się od niemieckich patroli zwiadowczych. Żołnierze wypytywali moją matkę, czy nie widziała Rosjan. Jeszcze tu nie dotarli. Wyszedłem za potrzebą i ujrzałem w szarości dnia kilkaset sylwetek ludzkich, idących cicho w stronę Kacprowa. Przy moście stała niemiecka pancerka i dwa motocykle, a w stronę Kuźnicy ustawili dwa karabiny maszynowe. Za krzyżem, blisko studni czterech żołnierzy usiadło i przygotowywało posiłek. Wszystko to odbywało się bardzo cicho.

Około godziny 11 ruch się nasilił, jechało coraz więcej samochodów, pancerek i wozów konnych. Słychać też było zgrzyt gąsienic czołgowych w okolicach kościoła. Matka wygoniła mnie abym załatwił jakieś jedzenie od Niemców. Miałem wtedy 14 lat i niewiele do stracenia. Nie bałem się. Podszedłem do żołnierzy jedzących za „krzyżem”. Przyglądałem się łakomie jak w mroźnym poranku maczają chleb w gorącej strawie wypełniającej ich menażki. Nad małym ogniskiem wisiał kociołek i coś bardzo ładnie pachniało, a gęsta para unosiła się w powietrze. To byli młodzi chłopcy, może po 17 lub 18 lat. Na twarzach niesamowite zmęczenie i głębokie, wpadnięte oczy. Jeden z nich zagadnął po polsku „chodź, nie bój się, masz” i dał mi do ręki kawał czarnego chleba. „Mam tu jeszcze godzinę czekać, mogę iść do waszej chałupy? Umyłbym się”. Nalał w swoją menażkę gorącą zupę i poszliśmy do mego domu. Matka się przeraziła, ale on powiedział „Ja jestem Polak, ze Śląska, siłą wzięli, nie bójta się. Chciałem tylko się umyć i zmienić bieliznę”. Matka zaprowadziła go do „komory” i dała gorącej wody. Później opowiadał że musiał iść do wojska, bo zabiliby jego rodzinę. Wychodząc dał nam jeszcze kawałek chleba.

Po południu wyszedłem zobaczyć co się dalej dzieje. Poszedłem w okolicę drogi na Boków, a tam tłumy wojska. Na skraju lasu stało działko czterolufowe z obsługą, z drogi leśnej wylewało się wojsko, pieszo, konno, samochodami. Zaraz mnie stamtąd przegonili. Pobiegłem w stronę kościoła, tam na rozdrożu stały dwa czołgi, kilkanaście samochodów, a przed kościelnym placem siedziało bardzo dużo żołnierzy, tylko jakiś dziwnych – mieli skośne oczy i kruczoczarne włosy, nie mówili też po niemiecku.

To był jeden z niewielu ładnych dni. Był lekki mróz, śniegu jak na lekarstwo i niebo nie było zachmurzone. W drodze powrotnej zauważyłem jeszcze jedno działko czterolufowe ustawione przy „rowku”.

Ruski Bród. Niemiecki „nieśmiertelnik” odnaleziony podczas układania wodociągu. Foto. Radosław Nowek.
Ruski Bród. Niemiecki „nieśmiertelnik” odnaleziony podczas układania wodociągu. 
Foto. Radosław Nowek

Siedemnastego stycznia
Nic się nie zmienia. Żołnierzy jakby więcej. Pancerka stoi w tym samym miejscu, a za krzyżem inni coś gotują. Nagle słychać samoloty. Stoję i patrzę jak od strony Długiej Brzeziny nadlatuje kilka samolotów sowieckich. Niemcy rozpierzchają się na wszystkie strony, słychać szybkie komendy. Widzę jak od samolotów odrywają się małe ogniki i równymi ściegami szyją wzdłuż drogi. Przeleciały dalej. Atakują na bokowskiej drodze długą kolumnę niemiecką wijącą się na niezbyt szerokim trakcie. Kilkakrotnie zataczają koła i wreszcie wracają w stronę Huciska. Dopiero teraz poczułem zaciskającą się na mym ramieniu rękę matki, i usłyszałem jej krzyk „do piwnicy!!!, zabiją cię!!!” Uspokajam ją. „Już po wszystkim mamo, odlecieli”. Widzę w okolicach mostka kilka nieruchomych postaci, które miały to nieszczęście być na linii ściegu z samolotu. Są i ranni, już opatrywani. Schowaliśmy się do domu. Czołgi i samochody ze skrzyżowania koło kościoła przejechały w stronę Kacprowa. Zabitych i rannych załadowali na wozy konne i ruszyli z nimi w tym samym kierunku. Wydawało mi się, że płynący strumień ludzi nigdy się nie skończy. Widziałem też kilka kobiet jadących na wozach. Chyba to były Niemki. Samoloty w tym dniu już się nie pojawiły, ale miała miejsce dziwna sytuacja. Od strony kościoła nadjechał samochód z czterema czerwonoarmistami. Niemcy zupełnie zgłupieli. Rosjanie wyjechali zza zakrętu prosto na obstawę z pancerki i pod karabiny maszynowe. Zaskoczenie było zupełne; wykorzystali to Sowieci. Jeden z nich zeskoczył do rowu z erkaemem i zaczął siać serie. Kierowca samochodu w samym środku skrzyżowania wykręcił i ruszył z powrotem w stronę kościoła, ale już obsługa MG na wozie bojowym otworzyła ogień. Za chwilę dołączyły do niej dwa inne stanowiska rozwalając samochód i trzech żołnierzy. Co dziwne, czwarty, który zeskoczył wcześniej z wozu uratował się klucząc między domami i wycofując w stronę cmentarza. Można powiedzieć, że był to początek końca wsi. Niemcy rzucili sporo wojska w okolice plebanii i Kościoła, ruszyło też kilka czołgów, wszystkich wypędzono z domów do kopania rowów i okopów. Nie myślałem, że chcą przyjąć bitwę we wsi. Dopiero wiele lat po wojnie zrozumiałem, że jednostki Freiwillige (skośnoocy żołnierze Wehrmachtu) miały zostać i bronić przeprawy jednostek przez ten teren. Wojsko uciekało na zachód w stronę Kupimierza, dalej na Opoczno i za Pilicę.

Ruski Bród. Przedmioty odnalezione podczas układania wodociągu. Foto. Radosław Nowek
Ruski Bród. Przedmioty odnalezione podczas układania wodociągu. 
Foto. Radosław Nowek

Kopanie było straszne. Z góry była kilkucentymetrowa zmarzlina, a dalej kamień na kamieniu. Ręce bolały od kilofa. Niemiecki oficer kazał nam przesunąć wykopy w stronę “organistówki”, w której w czasie okupacji znajdowała się komenda żandarmerii niemieckiej. Tu było o wiele lżej. Rosjan nie było widać, ale było słychać. Dosłownie o jakieś 500 metrów od nas słychać było jakby ciągniki, komendy po rosyjsku i inne hałasy. Na kierunku do Długiej Brzeziny ustawiono działo, a po prawej stronie za kościołem stanął między drzewami czołg. To była pierwsza linia obrony. Nagle od strony cmentarza, ze wzgórza, padły pierwsze salwy z radzieckich dział. Pociski wpadły w sam środek wsi. Rzuciliśmy łopaty i kilofy i pobiegliśmy polami w stronę Kacprowa. Po drodze musiałem przebrnąć przez nie zamarzniętą rzekę. Byłem mokry po pas, ale wcale tego nie czułem. Za nami, przed nami i z boku uderzały pociski wyrzucając w górę fontannę piachu i kamieni. Wszystko było jak w zwolnionym tempie. Nie pobiegłem z innymi do lasu, tylko wzdłuż rzeki do domu. Mieszkaliśmy z matką 30 metrów od rzeki i 100 metrów od mostu (mieszkam tam do dziś). Nie było nikogo. Złapałem tylko jakieś spodnie i wybiegłem na dwór. Strzelało wiele dział, gdyż wybuchy pojawiały się z każdej strony wsi w tym samym momencie. Spojrzałem w stronę mostu gdzie stała pancerka, teraz paląca się, za krzyżem leżało kilku zabitych. Dziwne, ten trójnóg z kociołkiem stał nienaruszony i wydobywała się z niego para. Pobiegłem do lasu, jak najdalej od wybuchów. W Kacprowie mieliśmy rodzinę, ale matki tam nie było. Było za to wielu sąsiadów, którzy uciekli z palącej się wsi. Nareszcie po południu spotkałem się z matką i ruszyliśmy dalej do Eugeniowa. W Kacprowie nie było bezpiecznie, wiele pocisków przenosiło i wybuchało w okolicach wsi. W jednym z domów pocisk wpadł przez dach i wybuchł w kuchni. Przeżyła jedna kobieta i jedno dziecko. Niesamowita tragedia gdyż ona straciła tam dwoje swoich dzieci, a dziecko które się uratowało straciło tam matkę. Dużo ludzi pochowało się w piwnicach na ziemniaki, ale my postanowiliśmy uciekać dalej. Okazało się to niemożliwe. Niemcy wypierani z Ruskiego Brodu uciekali tą samą drogą i strzelali do ludzi tarasujących im drogę. Schowaliśmy się do jednej z piwnic. W nocy trochę się uspokoiło, ale słychać było pojedyncze strzały z broni ręcznej.

Osiemnastego stycznia
Rano Sowieci przypuścili pierwszy szturm w okolicach kościoła, a więc tam gdzie kopaliśmy okopy. Po kilkugodzinnej walce Rosjanie wycofali się z dużymi stratami. Znana jest historia jak podczas ataku na białą broń, w dymie, dwóch Rosjan zakłuło się nawzajem swoimi bagnetami. Niemcy nawet robili zdjęcia, które później wpadły w ręcę radzieckie. Drugie natarcie poparte było długim przygotowaniem artyleryjskim z dział i moździerzy, które zniszczyło resztę wsi (ocalały tylko cztery domy). Turkmeńcy na pierwszej linii nie wytrzymali naporu radzieckich żołnierzy i cofnęli się do środka wsi gdzie znajdowało się sporo cofającego się wojska. Dosłownie walczono na każdym podwórku i w każdych ruinach spalonych chałup. Jeden z niemieckich oficerów – major, który miał dużą nadwagę schował się do piwnicy na ziemniaki i tam się zastrzelił. Trudno go było później stamtąd wyciągnąć. Tym razem Rosjanie wyparli wroga z okolic mostu i utworzyli tam gniazda ogniowe. Tymczasem na skraju lasu za wsią, w stronę Końskich, Niemcy ustawili kilkanaście moździerzy i dużo ciężkiej broni maszynowej ostrzeliwując dopiero co stracone pozycje. Most został uszkodzony i tylko pieszo można było tamtędy przechodzić. Rosjanie wycofali się spod skutecznego ognia i zajęli pozycje obok plebanii. Za chwilę odezwała się artyleria radziecka bijąc z haubic w las do przedzierających się żołnierzy. Tak było do wieczora. W nocy znów spokojniej. Dowiedzieliśmy się od paru osób o przebiegu bitwy i o tym, że Niemcy odnieśli duże straty na „Bokowskiej drodze„. Mieli sporo spalonych samochodów i zniszczonego sprzętu, a także wielu zabitych.

Ruski Bród. Odznaczenia niemiecki odnalezione podczas układania wodociągu. Foto. Radosław Nowek.
Ruski Bród. Odznaczenia niemieckie odnalezione podczas układania wodociągu. 
Foto. Radosław Nowek

Dziewiętnastego stycznia
Po raz kolejny Niemcy próbują przebijać się w stronę zbawczego lasu w okolicach zniszczonego mostu. Są to już resztki wojsk, większości udało się przedrzeć w poprzednich dniach. To była istna rzeź. Chyba niewielu przeżyło trzeci szturm fanatycznych, pijanych rosyjskich żołnierzy. Wszyscy Niemcy, którzy się przedarli przez wieś, jeszcze raz wpadli w kocioł pod Orginiowem, gdzie Rosjanie urządzili zasadzkę. Jednak przerwali pierścień okrążenia i ruszyli pod Sulejów. W sumie Ruski Bród kilka razy przechodził z rąk do rąk, a walki trwały prawie cztery dni.
Wróciłem żeby zobaczyć co z domem. Zburzony ! Ocalała tylko jedna mała szopka na podwórku. Powybierałem z ruin co tylko można (pościel, koc, ubrania i inne potrzebne rzeczy) i przeniosłem je do szopki .

Wokół resztek mostu i drogi leżało mnóstwo zwłok, wręcz całe stosy; jedne na drugich – Niemców i Rosjan. Samochody sowieckie jeździły po tych trupach, które leżały na drodze, był to okropny widok. Na noc wróciłem do piwnicy w Kacprowie. Było coraz mniej żołnierzy, tylko małe grupki przechodziły przez wieś.

Ruski Bród. Nawet teraz na podwórkach można odnaleźć części niemieckich pojazdów. Foto. Radosław Nowek.
Ruski Bród. Nawet teraz na podwórkach można odnaleźć części niemieckich pojazdów. 
Foto. Radosław Nowek

Dwudziestego stycznia
Znowu kanonada, tym razem od strony Kupimierza. Walka trwała bardzo długo. Słychać było wybuchy granatów i serie karabinów maszynowych. Wróciliśmy do Ruskiego Brodu. Po drodze słyszałem wiele podnieconych rozmów na temat co można przynieść z „bitwy”. Wielu gospodarzy ostrzyło sobie zęby na konie, których sporo biegało po lesie. W moim umyśle powstał plan, żeby znaleźć sobie pistolet. Było to niebezpieczne, gdyż sowieci kręcili się wciąż po drodze. W wielu miejscach utworzyli posterunki silnie obsadzone rkm-mi. Mocno uzbrojone patrole przeczesywały wieś i okolice w poszukiwaniu niedobitków niemieckich. Widziałem kilkakrotnie jak z różnych dziur wyciągali młodych przerażonych żołnierzy. Dziwne, niektórych ustawiali w kolumnę i prowadzili w stronę kościoła, a innych skośnookich i polskojęzycznych żołnierzy rozstrzeliwali na miejscu. Wieczór pokazał ogniskami, że sporo sąsiadów wróciło na zgliszcza. Rozpaliłem nieduże ognisko przed szopką, w starym garnku ugotowaliśmy kilka ziemniaków i cieszyliśmy się pomimo straty dachu nad głową, że żyjemy.

W nocy wykradłem się z szopki i cicho podpełzłem w stronę zniszczonego mostu. W słabym świetle księżyca i dogasających płomieni próbowałem odnaleźć zabitego oficera, od którego mogłem wziąć pistolet. Leżał blisko rowu z wodą, a obok niego kilku innych żołnierzy. Był cały pokrwawiony, białą kurtkę miał czerwoną od krwi. Było mi niedobrze, drżącymi rękoma odpinałem kaburę i zacząłem wyjmować broń. Nagle włosy zjeżyły mi się na karku. Odezwał się do mnie szeptem po polsku: „ratuj mnie, jestem Polakiem, z poznańskiego, siłą wcielony do niemieckiej armii. Leżę tu już wiele godzin między tymi trupami, chyba zamarzam. Proszę cię, przynieś mi jakieś cywilne ubranie, w domu czekają na mnie żona i dzieci. Pistolet dostaniesz i jeszcze coś, tylko mnie nie wydaj. Nigdy nie strzelałem do nikogo, jestem lekarzem, zajmowałem się tylko rannymi i chorymi. Pomóż mi”. Bałem się strasznie. Do mojej szopki było jakieś 50-60 metrów, szybko się uwinąłem przynosząc jakiś stary płaszcz, sweter i czapkę. Buty i spodnie zostawił na sobie, resztę zdjął, owinął pasem i włożył powoli do rowu z wodą. „Masz, tylko schowaj bo jak ruscy to u ciebie znajdą to zastrzelą i ciebie i całą rodzinę”. Wręczył mi pistolet P-38, który włożyłem za pasek. “A to za ubranie” i wcisnął mi w rękę obrączkę z palca. “Da Bóg jak przeżyję, to cię znajdę“. Prosiłem żeby nie brał broni, niech udaje chłopa, ale on wziął jakąś aktówkę i pm-a . Wyprowadziłem go w ciemnościach w stronę Kacprowa i pokazałem jak ma iść dalej. Serdecznie mi podziękował i ruszył w kierunku na Sołtysy. W Kacprowie nie było jeszcze Rosjan, chociaż byli już w Kupimierzu, który był dalej na zachód. Sowieci nie przeczesywali od razu wszystkich wsi i przysiółków, ale chcieli odciąć drogę ucieczki Niemców jak najdalej przed Pilicą. „Mój” lekarz trafił do samotnej gajówki na krańcach Kacprowa i tam chciał przeczekać najgorsze. Pech chciał, że silny patrol radziecki trafił tam także. Znaleźli go – po butach i spodniach stwierdzili, że Niemiec. Podobno tłumaczył się po polsku, że partyzant, ale sołdat nie słuchał i przestrzelił mu obie nogi. Rodzinie leśniczego zabronili pomagać rannemu, aż się wykrwawi. Lekarz umarł, ruscy odeszli. Pochowali go za stodołą, a w domu został jego m-pi i aktówka. Podobno w latach 70. ktoś kupił to od syna leśniczego. Swój pistolet ukryłem, ale kiedy tylko mogłem to go czyściłem, rozbierałem i smarowałem. Wystrzeliłem tylko jeden raz w życiu w Nowy Rok i za to dostałem trzy lata. Broń zabrano, był proces. Odsiedziałem rok i osiem miesięcy. Do dzisiaj została mi obrączka tego człowieka z wyrytą datą ślubu 10.04.1928 i inicjały HS.

Ale najdziwniejsze było pojawienie się w latach 60. „młodego Ślązaka”, który mnie poczęstował tamtego pamiętnego dnia gorącą zupą i chlebem. Nie wiedział jak się nazywam, ale pamiętał miejsce. Odwiedził mnie. Pokazałem mu różne miejsca w okolicy związane z „kotłem ruskobrodzkim”. Powiedział mi: „to cud, że przeżyłem tyle razy byłem pod ogniem i nawet nie zostałem ranny. Przesiedziałem też po wojnie za to, że na siłę wcielili, a teraz jadę całym szlakiem, którym wtedy uciekałem i patrzę na miejsca, o których nic nie wiedziałem, a one mnie ocaliły.

Opowiedziałem mu smutną historię lekarza. Okazało się, że go znał. Był z tej samej jednostki. Lekarz często pomagał żołnierzom polskiego pochodzenia wywinąć się z akcji bojowych symulując choroby. Był to dobry człowiek.

Relację, którą tu przytoczyłem usłyszałem z ust pana Józefa. Żyjący do dziś uczestnik tamtych wydarzeń opowiedział mi wiele historii dotyczących tamtego rejonu. Wybrałem tę opowieść, aby przybliżyć ludzką tragedię Polaków, którzy wbrew sobie wcielani byli siłą do hitlerowskiej armii i nierzadko musieli strzelać do swoich rodaków.

Radosław Nowek

Ruski Bród. Prace ekshumacyjne w Ruskim Brodzie przeprowadzone zostały przez Firmę „Milak” na zlecenie Fundacji „Pamięć” i Ludowego Niemieckiego Związku Opieki Nad Grobami Wojennymi w dniach 17-18 sierpnia 2009 roku.

Prace ekshumacyjne w Ruskim Brodzie przeprowadzone zostały przez Firmę „Milak” na zlecenie Fundacji „Pamięć” i Ludowego Niemieckiego Związku Opieki Nad Grobami Wojennymi w dniach 17-18 sierpnia 2009 roku. W ich toku ekshumowano szczątki 134 niemieckich żołnierzy poległych w walkach w okolicy wsi Ruski Bród w styczniu 1945 roku. W czasie prac odnaleziono także 28 czytelnych znaków tożsamości, co pozwoli na identyfikację części poległych. Zmineralizowany kościec, po dopełnieniu niezbędnych formalności, przeniesiony został na cmentarz żołnierzy niemieckich w Polesiu Dużym koło Puław.

Michał Huber