Odpis z Kroniki Diecezji Sandomierskiej 1953, nr. 4, s. 89
Ks. Antoni Ręczajski, urodził się dnia 3 IX 1885 r. w Chróścicach, powiatu nowomińskiego [Mińsk Mazowiecki] z ojca Józefa i matki Marii z Szymańskich. Pochodził z rodziny mieszczańskiej. Średnie wykształcenie zdobył w V Gimnazjum w Warszawie, seminarium zaś ukończył w Kielcach, gdzie otrzymał święcenia kapłańskie z rąk Ks. Biskupa Ruszkiewicza. Jako młody kapłan o bystrym umyśle i dużych zdolnościach nie chciał poprzestać na wykształceniu tylko seminaryjnym i dlatego wyjechał na wyższe studia za granicę. Najpierw studiował w Lowanium filozofię pod kierownictwem wielkiego filozofa Mercier’a (w Belgii), później przeniósł się na studia socjologiczne do Fryburga w Szwajcarii, a ukończył je doktoryzując się w prawie kanonicznym i naukach społecznych w Rzymie.
Powróciwszy do Polski, ponieważ w diecezji kieleckiej pracę społeczną prowadzili inni, przeniósł się do diecezji sandomierskiej, aby tu rozwinąć szeroką działalność duszpasterską. Pracował jako wikariusz w Zwoleniu i Radomiu. Następnie na stanowisku sekretarza akcji społecznej, gdzie dał się poznać jako dzielny organizator i znawca pracy społecznej. Wreszcie jako proboszcz i dziekan pracował w Przedborzu i Końskich, wyróżniając się swą pracą i gorliwością o chwałę Bożą. W uznaniu zasług został obdarzony godnością tajnego szambelana Ojca Świętego. Choroba serca przerywa pasmo życia tego wybitnego kapłana. Zmarł l7 X 1952 r. w piątek, dzień Najświętszego Serca Bożego, do którego miał, wyjątkowe nabożeństwo w swoim życiu kapłańskim.
Wypis z Kroniki par. Końskie (12 IV 1948)
– autorstwa ks. A. Ręczajskiego
„Nominacja. W końcu czerwca 1942 r. otrzymałem nominację z rąk JE. Ks. Biskupa Lorka na proboszcza w parafii Końskie i zarazem na dziekana dekanatu koneckiego. Przybyłem do Końskich w dniu 21 lipca, a w dniu 22 wprowadzony przez Księdza wicedziekana Stanisława Wolskiego, objąłem zarząd parafii.
Był to dzień powszedni, godzina 9-a rano – 1/3 świątyni była wypełniona wiernymi.
Przemówienie moje oparłem o dewizę: pragnąłbym, aby Bogu było dobrze z nami i aby nam było dobrze z Bogiem. W myśl tej dewizy starałem się ułożyć pracę na tej nowej placówce duszpasterskiej.
Moje najbliższe otoczenie. Zastałem tutaj 5 księży – ks. Feliksa Spychałę, czasowego
administratora par. Końskie, ks. Mariana Piwowarczyka, długoletniego wikariusza w tej parafii, obydwaj księża mieszkali na mieście, ks. Józefa Granata i ks. Władysława Michałkowskiego – obydwaj zajmowali mały pokój na dole plebanii i sprawowali obowiązki prefektów. Ponadto zastałem rezydenta – nie przypominam sobie nazwiska – dziekana z Poznańskiego.
Do Księży starałem się ustosunkować serdecznie – atoli pierwsze moje pociągnięcia w parafii niezbyt dogadzały Księżom; przy każdej sposobności poddawano krytyce moje zarządzenia, a co gorsze, wynosili „na miasto” mocno zniekształcone. Reakcja: jedni z moich parafian, a było ich wielu, domagali się, bym „pozbył się” niektórych księży, inni oświadczali „zobaczymy co dalej będzie” – a świadczy i jedno i drugie, że „robota szła” przeciw mnie. Co więcej, i zakrystian, „nasłuchawszy się rozmaitych uwag” pod moim adresem, stawiał się „okoniem” w stosunku do mnie, oświadczając: „dawniej inaczej było”.
Anna Sykulska, siostra nieboszczyka ks. prałata Sykulskiego, mimo, że chciałem do niej ustosunkować się najserdeczniej, mimo, że dałem jej połowę krescencji, ciągle na mnie „zyzem” patrzyła, a częstokroć odzywała się do tych i tamtych: „tu w Końskich ks. prałat nie będzie”. Ta nieprzyjemna atmosfera tym więcej dla mnie przykrą była, że dwa pokoje na górze były zajęte przez Niemców, którzy zamierzali całą plebanię zabrać na swój użytek. To też czynili wszystko, aby mnie stąd usunąć.
Mój stosunek do wroga
Pierwsze dni mego pobytu. Zaraz w pierwszych dniach sierpnia 1942 roku otrzymałem z poczty list od „Wojewódzkiej Organizacji Narodowej”, abym, w dniu określonym odprawił nabożeństwo – 3 księży przy 3 ołtarzach – za poległych i pomordowanych przy oświetlonym kościele. Żandarmeria…
Zastanawiałem się nad tym – czy to pismo nie jest skierowane przez „Gestapo” – czy nie jest to „pułapka” na mnie. Zaprosiłem swoich Księży, odczytałem im treść pisma – pytałem o zdanie oraz wniosek, a nie doczekawszy się, oświadczyłem im swoje zdanie oraz wniosek, że pismo to odeślę do żandarmerii – na co nie chcieli się zgodzić. W myśl swojego wniosku, zaraz tego samego dnia odesłałem przez Jana Mroczka (kościelnego) powyższe pismo „Wojewódzkiej Organizacji Narodowej do żandarmerii. Był wówczas w żandarmerii komisarz policji- Polak, dobrze widziany przez tutejsze społeczeństwo. Dnia tego samego przybył do mnie na plebanię i oświadczył to, co słyszał w żandarmerii: „przebiegłego macie prałata”. Potwierdził moje zdanie, że pismo było napisane przez „Gestapo”
(Na tym ks. Ręczajski zakończył pisanie „Kroniki”)
Wspomnienie o ks. Antonim Ręczajskim
ks. Józefa Barańskiego
Jako, wikariusz w parafii Kazanów Konecki, w dekanacie koneckim, miałem możność w ciągu dwu i pół lat, częstego przebywania w towarzystwie ks. Ręczajskiego, co pozwoliło na wyrobienie sobie sądu o tym wybitniejszym w diecezji kapłanie. Chcę wspomnieć o kilku sprawach, które, moim zdaniem, zasługują na uwagę i podkreślenie.
Jak wyglądał ks. A. Ręczajski?
Wysoki, szczupły, o pociągłej twarzy, „wysokim” czole, spoza okularów patrzył na rozmawiającego z nim z przymrużonymi powiekami, z lekkim uśmiechem na ustach. Zawsze zadbany – od układanej z tyłu głowy fryzury, poprzez bielutkie mankiety koszuli, wyprasowaną sutannę, aż do błyszczących klamerek przy półbutach, w ruchach dystyngowany, co wyraźnie odbiegało od przyjętych wśród księży form towarzyskich. Podobało się też paniom zbieranie tacy w białych rękawiczkach.
Ważniejsze od zewnętrzności były: grzeczność, powściągliwość w sądach, od czasu do czasu miłe słowa pochwalne, lub serdeczna zachęta, szybkie wczuwanie się w treść rozmowy, trafne rady, zawsze bardzo życzliwe. Nie zdarzyło mi się widzieć ks. Ręczajskiego zdenerwowanego, podnoszącego głos. W chwilach trudnych wycofywał się do swego gabinetu i po chwili wychodził stamtąd całkowicie opanowany.
Co zapamiętałem z tamtych lat (1942-44)?
W duszpasterstwie: Oprócz tradycyjnych form, jak i w innych parafiach spotykanych, ks. Ręczajski wprowadzał pewne innowacje, np. Msze św. wieczorowe, co było rzadkością, lub też dostosowywał godziny nabożeństw do potrzeb i możliwości parafian, zachowując stałe terminy, dodawał nowe.
W gablotce, w kruchcie pod chórem, była umieszczona tabelka z wykazem rozdanych Komunii św. w poszczególnych miesiącach i ogólną sumą roczną. Pod spodem było wyraźnie wypisane pytanie: „Czy i TY tu jesteś?”
Szerząc kult Najświętszego Serca Jezusowego, już od wtorku przed pierwszym piątkiem miesiąca, były wyznaczone dyżury w konfesjonałach z udziałem zaproszonych z sąsiedztwa kapłanów dla spowiadania dzieci szkolnych z poszczególnych wiosek i szkół koneckich. Przed kościołem był ustawiony kiosk parafialny, a w nim: katechizmy, podręczniki szkolne (do nauki religii), pisma katolickie, modlitewniki i dewocjonalia.
Swego rodzaju sensacją było udzielenie, na prośbę ks. Ręczajskiego, święceń kapłańskich poza Sandomierzem, w dniu 14 maja 1950 r. w Końskich (ks. M. Adamczyk, ks. St. Bartoszewski, ks. Sew. Hołównia, ks. J. Kruzel, ks. J. Matejek, ks. W. Mężyk, ks. H. Nowakowski, ks. M. Rejmer, ks. Fr. Rosłamiec, ks. Wł. Wyrwał), co zapoczątkowało podobną praktykę w diecezji w przyszłości.
Poza duszpasterstwem: Warto wspomnieć o pewnym wydarzeniu, związanym z okupacją niemiecką. Dnia 23 lipca 1942 r. Kreislandwirth (gospodarz powiatu) wezwał do Końskich wszystkich księży dekanatów: radoszyckiego i koneckiego – ok. 35 księży. W swoim wystąpieniu podkreślił on, iż użył wszelkich środków, by złagodzić dotkliwość obowiązkowych dostaw zboża i ziemniaków na cele wojenne, tzw. kontyngenty – i liczy na to, że księża użyją swych wpływów, by te obciążenia były wymierzane przez polską administrację sprawiedliwie, ale i wnikliwie przez odciążenie wdów, sierot, biednych, z dobrowolnym przejęciem tych zobowiązań przez bogatszych. Drugim tematem wystąpienia była sprawa dobrowolnych zgłoszeń się na wyjazd robotników do pracy w Rzeszy. „Jak wiadomo ze wschodu wali na Europę horda azjatycka. Europie grozi zagłada kultury chrześcijańskiej. Żołnierze armii niemieckiej opuścili swe stanowiska pracy, by bronić całej Europy, w tym i Polaków. Polacy więc powinni dla wspólnego dobra wyjeżdżać do Niemiec, by zastąpić Niemców przy warsztatach pracy.” l na upamiętnienie tego spotkania Kreislandwirth zarządza, by każdy ksiądz, uczestnik spotkania otrzymał przydział: trzy kg cukru, a księża potrafią wytłumaczyć parafianom potrzebę przekonania o słuszności postępowania władz niemieckich.
W tym momencie wstał ks. Ręczajski, poprosił o głos i przemówił: „Pragnę wyrazić wdzięczność p. Kreislandwirthowi za humanitarne potraktowanie sierot, wdów i biednych. Księża dołożą starań, by wszelkie obciążenia były rozkładane uczciwie, sprawiedliwie… Jeśli chodzi o te przydziały cukru dla księży, to chcę prosić, by je przeznaczyć nie dla księży, lecz dla tych rodzin, z których członkowie już wyjechali do Niemiec, względnie dla sierot, wdów i najbiedniejszych. Księża bowiem, dzięki troskliwości parafian mają wprawdzie skromne, ale wystarczające warunki utrzymania. Za kartki dziękujemy!”
Kreislandwirth skrzywił się, ale wobec braw, jakie nagrodziły ks. Ręczajskiego, zgodził się na takie rozstrzygnięcie sprawy. Księża dekanalni wielokrotnie przyznawali, iż ks. Ręczajski miał duży talent dyplomatyczny i doskonale radził sobie w rozmowach tak z władzami okupacyjnymi niemieckimi, jak i później, po wojnie z władzami komunistycznymi.
Jak ocenić ks. Ręczajskiego?
„Quot capita, tot sententie” – „Ile głów, tyle zdań”. W moim przekonaniu ks. Ręczajski przerastał wielu swoich rówieśników i współczesnych mu duszpasterzy tak umysłowością, talentami, przygotowaniem naukowym, jak i gorliwym a roztropnym zaangażowaniem się w rozliczne prace duszpasterskie i administracyjne. To moje przekonanie potwierdzają opinia parafian koneckich, wypowiedzi wielu kapłanów, także to, co można jeszcze dziś, po 45 latach od jego śmierci [ks. Barański pisał wspomnienie w 1997 r.], oglądać, czy nawet podziwiać w parafii.
Czy ks. Ręczajski, miał tylko zwolenników?
Zarzucano ks. Ręczajskiemu rządy autorytatywne. Rzeczywiście, nie ujawniał on swych planów nikomu, nie radził się, sam podejmował różne decyzje. Wprawdzie ks. Ręczajski szanował swych księży wikariuszów, ale nie wytworzył z nimi wspólnoty. Np. nie zorganizował wspólnego stołowania księży. Mawiał, iż każdy ksiądz, jako dorosły człowiek, potrafi sam zadbać o siebie. Ks. Ręczajski był w pewnym sensie samotnikiem. Jako pochodzący z diecezji kieleckiej nie miał bliskich przyjaciół w diecezji sandomierskiej. Nie często bywał u księży dekanalnych poza odpustami, spowiedziami, czy imieninami. Mówiono czasem z przekąsem, iż ks. Ręczajski wybrał „splendid isolation”.
W mojej pamięci pozostał ks. Ręczajski jako kapłan szczerze oddany Kościołowi, dbały o dobro dusz parafian, życzliwy dla kapłanów, choć zachowujący pewien dystans. W stosunku do parafian zawsze uprzejmy, grzeczny.
Materiały udostępnili Marcin Brzeziński – teksty i fotografie oraz Anna Kosmulska, Wojciech Zawadzki i Paweł Kałwiński – fotografie