…Mam do Was wielką prośbę. Jeżeli to Wam nie sprawi trudności, bardzo proszę przyślijcie mi w liście dwie wstążeczki do polskich medali – czerwono białą „Zwycięstwa i Wolności 1945”, oraz niebieską do medalu „Za Odrę, Nysę i Bałtyk”. Moje już są tak stare i wypłowiałe, że nie wypada ich zakładać… – fragment listu.
Miałem to szczęście i zaszczyt rozmawiać z ludźmi będącymi uczestnikami, świadkami i bohaterami wydarzeń z okresu II Wojny Światowej. Dzięki ich relacjom mogłem zobaczyć oczami wyobraźni moje miasto w tak trudnym okresie. Opowieści popartych dokumentami i fotografiami słuchałem z wypiekami na twarzy. Nie ma nic bardziej ekscytującego niż rozmowa z bezpośrednimi świadkami historycznych wydarzeń.
Z panem Zdzisławem Kobyłeckim pierwszy raz spotkałem się przy okazji realizacji spraw zawodowych. W ciągu kilku minut nasza rozmowa zeszła na tematy związane z historią naszego miasta. Okazało się, że pan Zdzisław przez wiele lat pracował w strukturach władzy miejskiej w powojennych Końskich. To on uprzątał bałagan i zniszczenia po wyzwoleniu, organizował życie i pracę mieszkańców, a miał także wgląd w dokumenty i archiwa dotyczące miasta. Usłyszałem od niego wiele ciekawych wspomnień. Chciałbym przybliżyć jedno z nich, dotyczące wyzwolenia Końskich 16 stycznia 1945 roku.
W tym okresie wyzwalana była Warszawa i wiele miast polskich w związku z wielką ofensywą styczniową styczniową 1945 roku. Okolice Końskich, a więc na wschód od miejscowości Stąporków, Skarżysko, na południu – Kielce, na północy Przysucha – były w rękach niemieckich. Rozbite jednostki wroga ze wszystkich stron kierowały się na przeprawę przez Pilicę w rejonie Sulejowa. Punkty zborne wojsk niemieckich i trasa ucieczki na zachód wiodła przez Stąporków, Przysuchę, Gielniów, Ruski Bród. Radzieccy dowódcy sztabowi dopełnili decyzję o przerwaniu linii transportowych i rozbiciu jak największej ilości jednostek niemieckich na drodze ewakuacji.
Pan Zdzisław dotarł po wojnie do człowieka, który jako pierwszy wkroczył do miasta. Był to radziecki dowódca czołgu Michaił Iwanowicz Esaułow, oraz dowódca zwiadu pancernego, późniejszy pierwszy komendant wojenny miasta Końskie Michaił Josifowicz Malowanyj. Dostałem od pana Zdzisława kopię przetłumaczonego listu, który napisał do niego pułkownik Malowanyj w 1971 roku. Oto jego treść:
Drogi towarzyszu Zdzisławie!
Otrzymałem list od Was, za który jestem Wam bardzo wdzięczny. Piszecie, że wielu mieszkańców miasta Końskie pamięta mnie. Być może. Przecież byłem pierwszym, który w ogniu walki wszedł do Waszego miasta, w czasie, kiedy naokoło jeszcze byli hitlerowcy.
Kiedy tylko w styczniu 1945 r. przeszliśmy z nadwiślańskiego przyczółka do natarcia, od Sandomierza, dowódca 4. Gwardyjskiej Armii Pancernej generał pułkownik Leluszenko wyznaczył mi bojowe zadanie: przerwać się przez bojowe ugrupowanie wroga, dokonać wypadu na głębokość 40 km, zająć miasto Końskie, utrzymać je, uniemożliwić faszystom wyprowadzenie transportów kolejowych ze Skarżyska-Kamiennej przez Końskie, zająć pozycje obronne wokół miasta celem nieprzepuszczenia przez miasto cofających się oddziałów wroga ze wschodu, północy i południa.
Zadanie okazało się skomplikowane i niezwykle trudne. W czasie przedzierania się przez linię obrony przeciwnika w leśnym masywie bataliony pancerne straciły wiele czołgów. Od rana do nocy w ciągłym boju prowadziłem brygadę ku miastu. Po drodze gromiliśmy niemieckie kolumny, wyzwoliliśmy wielu polskich obywateli, których faszyści pędzili na zachód.
Opanowawszy miasto, wysłałem na okolice wszystkie bataliony czołgów i kompanię strzelców na motocyklach zostawiwszy do swej dyspozycji jedną kompanię czołgów, kompanię karabinów maszynowych, baterie artylerii przeciwlotniczej i odwód saperów, którzy zostali rozmieszczeni w centrum miasta, gdzie jeden z domów ja zająłem na sztab, dokąd też przychodzili mieszkańcy miasta z różnymi sprawami.
Tak naprawdę komendant miasta opisuje późniejsze chwile po wyzwoleniu tj. około 19-20 stycznia 1945 r. kiedy do miasta dotarło więcej jednostek radzieckich. W dniu 16.01.1945 r miasto zostało wyzwolone przez 3 czołgi pod dowództwem Michaiła Iwanowicza Esaułowa. Niemcy zostali zaskoczeni i w błyskawicznym tempie wycofali się w okolice Żarnowa i Paradyża. Tylko 3 czołgi dotarły przez lasy do miasta, reszta zwiadu pancernego została po drodze, ulegając awarii lub zniszczeniu.
Grupa kilkunastu żołnierzy niemieckich ukryła się w domu prywatnym przy ul. Jatkowej. Cywile wskazali Rosjanom ten dom. Po pierwszym strzale Niemcy wyszli z podniesionymi rękami. Okazało się, że od wybuchu pocisku zginął mieszkaniec domu. Jeńcy zostali odprowadzeni do centrum i tam rozstrzelani. Prawdopodobnie gwardziści nie mieli możliwości pilnowania lub odprowadzenia jeńców, gdyż mieli za mało ludzi (jest to relacja pana Bogusława, który tak zapamiętał te dzień). Dalszy ciąg listu Michaiła Malowanego:
Następnego dnia wydałem pierwszy rozkaz. Jako komendant miasta, ogłosiłem miasto wolnym od hitlerowców. Spośród mieszkańców miasta została utworzona bojowa drużyna, która miała na celu dopomożenie do utrzymania porządku w mieście, spowodowanie otwarcia sklepów i szkół, choć nasze wojska były jeszcze daleko od miasta. Komendantem miasta mianował mnie generał pułkownik Leluszenko. On rozkazał mi: nie przepuścić Niemców do miasta, przeciąć linię kolejową i utrzymać się do ostatniego żołnierza, dopóki nie podejdą nasze wojska.
I znowu autor listu jest trochę nie dokładny. Żadna drużyna bojowa nie została zorganizowana. Sklepy czy szkoły zostały otwarte w późniejszym czasie. Dziewiętnastego stycznia do miasta dotarły kolejne, niewielkie jednostki sowieckie. I tu miało miejsce niecodzienne zdarzenie. Na rynku przed kościołem oddziały te rozbiły obóz. Radziecki samolot wziął je za jednostki niemieckie i ostrzelał. Rannych zostało dwóch żołnierzy, z których jeden później zmarł. Opiekowała się nimi pani Janina Gruszczyńska. Zadała ona pytanie jednemu z podoficerów:
– Dlaczego wasi strzelają, nie wiedzą, że tu jesteście?
W odpowiedzi ranny żołnierz odrzekł, że:
– To nic, to żadna sprawa, bo to od naszych.
Widać jaki był bałagan i brak łączności w jednostkach radzieckich (relacja pani Janiny Gruszczyńskiej, świadka tych wydarzeń).
W tym czasie pod Ruskim Brodem przebijały się z okrążenia spore oddziały niemieckie, walki trwały 18-22.01.1945 r. Była obawa, że jakieś jednostki przedrą się w rejon Końskich (około 12-14 km), a miasto było słabo bronione. Około 20-21 stycznia nowe siły radzieckie zabezpieczały już rejon północnej strony koneckiego, a siły niemieckie przebiły się z pierścienia w okolicach wsi Orginiów, Kupimierz i ewakuowały się w stronę Sulejowa. Ciąg dalszy listu:
Już w południe Niemcy i „własowcy” próbowali wtargnąć do miasta z północy i północnego wschodu. Spotkaliśmy ich za miastem, w lasku. Tam poprzez linię kolejową, szosą podprowadziłem swoje rezerwy. Bój był gorący, w tej walce i mój czołg spalili Niemcy. Ja zostałem poparzony, zabity został kierowca a ładowniczy był ranny. Rannych odesłałem do tego domu gdzie mieścił się sztab, a wasze uczynne kobiety zaopiekowały się rannymi.
W rzeczywistości Niemcy nie atakowali miasta, tylko poddali si w okolicach Baryczy, gdzie mieściły się koszary „własowców”. Komendant opisuje walkę w Paradyżu. Dostał bowiem rozkaz przerwania ciągu komunikacyjnego z południa na zachód i zatrzymania wycofujących się oddziałów wroga. Wszystkie 3 czołgi, którymi dysponował zostały zniszczone, a dowódca został ranny w nogo. Uratowały go wiejskie kobiety, opatrując rany i ukrywając przed wciąż aktywnym Wehrmachtem (relacja pana Zdzisława). Dalszy ciąg listu:
W tym dniu jeńcy niemieccy z „Fuhrerkomando” w czasie zeznań przyznali, że mieli rozkaz spalić wszystkie magazyny, bazy zaopatrzenia, spalić miasto, zająć linię kolejową, wyprowadzić parowozy i wagony na zachód. Na stacji były wielkie trofea nagrabionego przez hitlerowców dobytku z Polski i ze Związku Radzieckiego. Żywność poleciłem rozdać mieszkańcom miasta, lecz niestety nie wszyscy ją otrzymali. Zameldowali mi wasi kolejarze, że wiele towarów i produktów wywieźli w nocy na zdobycznych samochodach żołnierza z Armii Krajowej – zwolennicy Mikołajczyka, oni oszukali waszą milicję. Później kilku z nich udało mi się odebrać broń i przekazać ją drużynie robotniczej oraz Radzie Narodowej.
Jest to czysty wymysł propagandowy. W tym czasie na naszym terenie AK-owców już nie było. Wycofali się w rejon Diablej Góry, oczekując na rozwój wydarzeń. Wiedzieli co Rosjanie robią z żołnierzami podziemia. W żadnej relacji świadków, czy publikacji, nie potwierdziła się historia o rabunku towarów przez polskie podziemie. Dalszy ciąg listu:
Przez dwie doby trwał bój. Bataliony czołgów zapuszczały się do sąsiednich wsi, gdzie toczyli boje, gromiąc kolumny cofającego się wroga. W kierunku Końskich prowadziło pięć dróg: ze Skarżyska, Mniowa, Przedborza, Sulejowa, Odrzywołu i tymi drogami nie można było przepuścić faszystów do miasta, gdzie mogli je spalić, zburzyć.
Mowa jest o Ruskim Brodzie:
Gwardziści bili się odważnie. Za boje pod Końskimi dowódca frontu nagrodził mnie orderem Czerwonego Sztandaru. W tym czasie oprócz moich oficerów w mieście nie było nikogo. Nie było i pułkownika Biełowa. On przybył później. Przed opuszczeniem miasta przekazałem władzom miejskim wiele trofeów: drewno budowlane, motory, samochody, które nie były aktualnie na chodzie, towary, ruchomy skład kolei żelaznej , magazyny z żywnością, niemieckie umundurowanie, paliwo i wiele innych.
Wasze miasto zapamiętałem w szczególny sposób. Przecież szedłem ku niemu bitewnym zagonem, na tyłach wroga. Szedłem lasami i polami w bojach. A ileż było radości, kiedy doszło do braterskiego spotkania w centrum miasta. Moich gwardzistów mieszkańcy miasta nieśli na rękach do magistratu. Obejmowały nas kobiety. Młodych mężczyzn prawie nie było, a śmiali chłopcy waszego miasta razem z moimi żołnierzami przeprowadzali na drogach zwiad bojowy.Teraz są już dorosłymi ludźmi i na pewno pamiętają zimę 1945 roku i wyzwolenie z faszystowskiej niewoli. Czyż można zapomnieć te dni?
W dalszej części listu pułkownik opisuje swoją obecną sytuację życiową. Opowiada o otrzymanych orderach i wyróżnieniach, dziękuje za otrzymane podarunki: historię Polski, hymn, mapy, albumy dotyczące starej i nowej Polski. Na koniec prosi o przysłanie dwóch tasiemek do medali polskich, które otrzymał walcząc na terenie Polski.
W 1973 roku pułkownik Malowanyj przybył do Końskich na zaproszenie ówczesnych władz miasta. Zwiedzając miasto opowiadał o zdarzeniach tamtych dni. Spotykał się z ludźmi, u których kwaterował, z kobietą, która zaopiekowała się nim gdy był ranny podczas akcji w Paradyżu. Jedno z ciekawszych spotkań miało miejsce w parafii św. Mikołaja z księdzem proboszczem. Okazało się, że w czasie gdy był komendantem miasta przybyli do niego miejscowi komuniści. Chcieli aby komendant zajął budynki kościelne i plebanię, a księdza wypędził. Pułkownik kategorycznie odmówił, stwierdził że należy uszanować uczucia religijne innych, a w obecnej kwaterze jest mu dobrze.
Przepędził miejscowych fanatyków komunizmu. Ksiądz podziękował gościowi za ten gest dobrej woli. Sprawa nie była nagłaśniana z wiadomych powodów – takie czasy.
W ogóle na temat wizyty pułkownika Malowanego nie znam żadnych wzmianek w gazetach, ani fotografii, została tylko w pamięci ludzi.
Podsumowując, wydaje mi się że list napisany w 1971 roku, był jakby oficjalny, na pokaz. Napisano w nim trochę rzeczy nieprawdziwych, dopisano pewne legendy, lub zwyczajnie pomylono fakty, Przecież pamięć ludzka jest zawodna, a pułkownik walczył w wielu miejscach na terenie naszego kraju. Z opowiadań ludzi mających z nim styczność, można wywnioskować, iż był to człowiek inteligentny, pogodny, chętny do pomocy, dobry strateg i odważny żołnierz.
Zatarła się dziś pamięć o takich ludziach, szczególnie teraz po zmianie ustroju politycznego nie chcemy o nich pamiętać.