Była druga połowa sierpnia 1944 roku. W Warszawie trwało Powstanie. W okolicach Ruskiego Brodu zebrało się partyzanckie wojsko. Koncentracja miła na celu zebranie jak największej ilości ludzi, sprzętu i wyruszenie na pomoc walczącej stolicy. Po powrocie z dalekiego zwiadu wiadomo było, że akcja nie ma szans powodzenia. Dowództwo zgrupowania podjęło decyzję o powrocie jednostek partyzanckich w „swoje” rejony. W lasach przysuskich pozostały 2 oddziały: Piotrkowski 25 pp pod dowództwem majora „Leśniaka” Rudolfa Majewskiego i Radomski 72 pp dowodzony przez majora „Stefana” Wacława Nizińskiego. Oddziały przemieszczały się regularnie w promieniu około 30 km. Korzystały z pomocy mieszkańców okolicznych wiosek. Kilkakrotnie udało im się podjąć zrzut brytyjski z zaopatrzeniem. W okolice Długiej Brzeziny zaglądał w tym czasie jeszcze jeden oddział. Drugi baon 3 pp leg AK pod dowództwem kapitana „Szarego” Antoniego Hedy.
Lasy przysuskie niejednokrotnie „przytulały” w swoje ramiona partie powstańcze i partyzantów, dając schronienie i pożywienie. Liczące ponad 11 tys. hektarów tereny leśne były dla wroga trudne do zbadania i zlokalizowania niewielkich oddziałów partyzanckich. Dlatego też posuwano się do różnego rodzaju forteli i akcji wywiadowczych, mających na celu infiltrację oddziału, zlokalizowanie miejsca postoju i jego zniszczenie. Jeden z agentów policji niemieckiej w przebraniu mnicha chodził od wsi do wsi i zapisywał do partyzantki. Przypadkiem w Długiej Brzezinie przebywał zwiad od komendanta „Szarego”, który mnicha aresztował i odwiózł na kwaterę dowódcy do Rędocina. Po przesłuchaniu i dokładnej rewizji, znaleziono przy nim pistolet FN, listę osób i pełnomocnictwo komendanta Policji i SS gen. porucznika Fritza Katzmanna. Agent do końca nie wyjawił swojego prawdziwego nazwiska. Prawdopodobnie był to Polak pracujący na usługach policji niemieckiej. Wyrok został wykonany w lesie w pobliżu Kolonii Szczerbackiej. Istniała obawa że agentura rozpracowała miejsce postoju oddziału. Dlatego też „Szary” zdecydował się przejść trochę bardziej na zachód i okrężną drogą dotarł w okolice Tarasów.
U schyłku Września Niemcy zgromadzili dość poważne siły, aby raz na zawsze rozprawić się z oddziałami partyzanckimi. Zgodnie z danymi wywiadowczymi siły niemieckie miały zniszczyć 2 oddziały – 25 pp i 72 pp AK, o oddziale „Szarego” nie wiedzieli. Operacja pod kryptonimem „Leśny Kocur” (Waldkatze), rozpoczęła się 26.09.1944 r. W skład sił niemieckich wchodziły :
– 790 baon (frontowy) – dowódca kpt. Ernecke
– 692 batalion (pozostałości) – dowódca mjr. Schluter
– 689 batalion grenadierów (pozostałości) – dowódca mjr. Schluter
– Policja, SS, żandarmeria (pododdziały z Radomia, Przysuchy, Szydłowca, Chlewisk, Końskich) – dowódca mjr. Klein
– siły wsparcia 581 Komendy 9 Armii polowej z Radomia – dowódca płk. Durrstein
Pod dowództwem kpt. Erneckego służyli żołnierze pochodzenia Turkmeńskiego w liczbie około 500 ludzi. Major Schluter dysponował dwoma szczątkowymi batalionami w liczbie 250 ludzi. Siły Policji, SS i Żandarmerii liczyły 350 osób, a siły pomocnicze płk. Durrsteina około 1200 ludzi. Łącznie w pierwszej obławie wzięło udział 2100 żołnierzy, przeciwko około 1000. partyzantów. Uderzenie okazało się uderzeniem w pustkę. Tam gdzie według informacji wywiadowczych miały znajdować się oddziały, nie było nikogo. Niemcy obstawili w okolicy Wawrzynowa, Januchty, Kuźnicy wszystkie leśne dukty, skrzyżowania, pas drogi około 500 m, oraz most na rzece Radomce w Kuźnicy przy młynie Borkowskich, mostek w Januchcie przy fryszerce Bytnera, most w Ruskim Brodzie koło figurki (jeden z dwóch mostów umożliwiający przeprawy ciężkiego sprzętu i taborów) 2 mosty pod lasem przy młynie Stanisława Pająka (którego Niemcy zastrzelili podczas tej akcji).
Po pierwszej nieudanej akcji kpt. Ernecke przeprowadził w dniu 2.10.1944 drugą część obławy. Tym razem oddziały niemieckie wsparte były jednostką motocyklową szybkiego przemieszczania. I tym razem siły operacyjne trafiły w próżnię, gdyż kilkanaście godzin wcześniej oddział 25 pp przemieścił się w rejon Górek Niemojewskich na Diablą Górę. Na miejscu została tylko kompania ppor. „Henryka” (Henryka Furmańczyka) oczekująca na angielski zrzut. Żołnierze byli dobrze zamaskowani (schronili się na bagnach uroczyska Smóg Kaliny). W trakcie obławy nie zostali wykryci.
Trzeci etap akcji Waldkatze rozpoczął się 5.10.1944 i obejmował północne tereny masywu. Obława przemieszczała się przetrząsając leśne drogi i obstawiając główny gościniec Kozłowiec-Stefanów, Mechlin, Gałki, Bród, Rozwady, Snarki. Skrzyżowania szosy Opoczno-Przysucha, Zawada-Goździków, blokowane były stanowiskami cekaemów i działek polowych. W drugiej fazie obławy, kompanie Turkmeńskie przeczesywały lasy od leśnych osad: Browarek, Puszcza, Budy i Huta, kierując się w stronę zajętych stanowisk. I tego dnia Niemcy nie osiągnęli zamierzonego celu. Niepowodzenia zmusiły dowództwo operacji do uruchomienia lotnictwa w celu namierzenia naszych oddziałów.
W godzinach porannych dnia 6.10.1944 siły niemieckie w sile 2200 ludzi wyruszyły z pozycji wyjściowych od Przysuchy na Kozłowiec i Puszczę. Z Goździkowa przez Stoczki, Zielonkę, Kluczową, Wygodę, Mechlin, Las Suchodół i Hutę. Z Gielniowa przez Wywóz, Gałki, Browarek. Spore rozciągnięcie linii obławy, po złożeniu, skumulowało Niemców w okolicy jedynej drogi przez bagna Kalinowego Smógu. Aby przejść ze sprzętem tą jedyną wąską dróżką, kolumna marszowa wyciągnęła się na kilka kilometrów. Taki układ w razie walki nie był na rękę Niemcom, ale doskonały dla wojsk partyzanckich. Kolumnę prowadzili chłopi, wzięci siłą na przewodników. Pierwsze trudności dla Niemców rozpoczęły się po zejściu ze wzgórza w dolinę. Trawiaste, bagienne podłoże rozchodziło się pod kopytami koni które ciągnęły jaszcze z amunicją i działkami polowymi. Konie zapadały się po brzuchy, a działka trzeba było wydobywać z bagna. Buty żołnierzy niejednokrotnie zostawały wciągnięte w maź błotną i trzeba się było niemało natrudzić, aby je wyrwać. Dodatkowo padający deszcz i ciężka przeprawa skutecznie obniżały morale Niemców.
W tym samym czasie niczego nie spodziewający się Polacy podchodzili do miejsca zwanego Piecyki. Na polanie przy głównej grobli stała „rybaczówka” i gajówka z towarzyszącymi budynkami gospodarczymi. Oddział „Szarego” (a więc nie 25pp czy 72 pp), przemoczony, zmęczony długim marszem okrążającym przez Kupimierz, dotarł do gajówki na Piecykach. Zarządzono postój i nakazano ugotowanie gorącej strawy dla wojska. Przestał padać deszcz, a kucharze poczęli rozpalać pod kuchnią polową. „Szary” rozesłał ubezpieczenia, a wojsko zajęło się opatrywaniem obolałych nóg, wyciskaniem wody z przemoczonych mundurów. Było około godziny 9.00 gdy powietrze przeszył świst lecącego pocisku armatniego. Na północnej stronie skraju lasu, przy grobli stawu, partyzanci ujrzeli około 40 żołnierzy niemieckich i wycelowane w nich działko polowe 40 mm. Zaskoczenie było ogromne, ale już po chwili dowódca zwołał kilkunastu ludzi i atakiem na wprost, zniszczył obsługę działka, oraz unieszkodliwił obsługę erkaemu. Zanim jednak „szaracy” tego dokonali, Niemcy zdążyli wystrzelić jeszcze dwa pociski niszcząc wóz taborowy i kuchnię polową.
Od strony niemieckiej zaczęła się coraz gęstsza palba z karabinów i peemów. Już kilkudziesięciu żołnierzy przybyło na polanie. Na rozkaz por. „Sęka” (Henryk Wojciechowski) zaczęto zwijać obóz. Tabory, konie juczne i radiostację wyprowadzono za wschodnią groblę. Na polu walki wystąpiła zerowa widoczność za sprawą użytych świec dymnych. Umożliwiło to partyzantom przegrupowanie i zajęcie dogodniejszych pozycji do obrony. Służba kwatermistrzowska i medyczna ukryła się w zagłębieniu za groblami stawów. Przygotowywano i dzielono amunicję i granaty, aby w odpowiedniej chwili dostarczyć na linię ognia. Służba medyczna dowodzona przez lekarza Ormianina Muszega Serdakowicza Stiepanina (uwolniony z obozu w Baryczy) sanitariuszkami „Iwoną” (Barbara Kramarz-Kościńska), „Skarlet” (Barbara Kaca), „Wilga” (Franciszka Sędzińska), „Barbara” (Józefa Brogowska), „ Elzinoe” (Izabela Trzaskowska). Po pierwszym chaotycznym przebiegu walki „Szary” nakazał zaminować wszystkie możliwe przejścia, kładki, mnichy, mostki i północne groble między stawami. Ustawione zostały stanowiska karabinów maszynowych we wszystkich wrażliwych punktach, z których mógł nadejść atak. W tym czasie „Sęk” prowadził ogień do nacierających z karabinów, peemów i kilku kaemów. W początkowej fazie bitwy Niemcy wciąż musieli przeciskać się przez wąskie gardło drogi a naciskająca z tyłu kolumna tylko potęgowała bałagan. Ta sytuacja pozwalała na skuteczny ostrzał pozycji wroga oraz na możliwość wycofania się bez większych strat na wschodnią stronę Piecyków. Do godziny 11.00 Niemcy nie zdołali przebić się na lepsze pozycje, a główne ich siły pozostawały ciągle niewykorzystane daleko w tyle. Zgodnie z rozkazami dowódcy partyzanci prawie wszystkimi siłami przeszły za wschodnie groble i zajęły dogodne stanowiska obronne. Plutony „Orkana”, „Kowalskiego” i „Burzy” obstawiły groble południowe i jedną środkową. Plutony „Palmy”, „Wrzosa” i „Marudy” zabezpieczyły pozostałe groble środka. Kompania por. „Judyma” (Marek Wujkiewicz) zajęła stanowiska z prawej flanki w górę rzeki Radomki. W dyspozycji tej kompanii były plutony: „Grada”, „Błyskawicy” i „ Żmii”. Pluton minerski „Janusza” (Mirosław Starski) zaminował możliwe drogi natarcia wroga. Zwiad konny por. „ Rawicza „ zabezpieczał w tym czasie możliwą drogę odwrotu na wschodnią stronę lasów, aż do gajówki w Zapniowie. Służba kwatermistrzowska została przesunięta do gajówki Posada, gdzie kucharze kontynuowali przygotowanie posiłku w zapasowym kotle. Posada znajdowała się w bezpiecznej odległości od Piecyków w dużej gęstwinie leśnej.
Na groblach już na dobre rozpoczęła się walka. Niemcy szturmowali. Nasi podpuścili wroga na bliższą odległość i zaczęli strzelać ze wszystkich cekaemów, erkaemów, rzucano granaty, a pod nacierającymi wybuchały miny. Bitwa mimo dużych strat po niemieckiej stronie, trwała nadal i nabierała coraz większego rozmachu. Obawiając się okrążenia od strony drogi zapniowskiej, „Szary” przezornie wysłał rezerwową drużynę strzelców pod Hutę. W razie zaobserwowania wroga partyzanci mieli związać ich walką. Obstawili teren drogi od Zapniowa do Malinowia, Gozdy i gajówki Huta. Do dzisiaj tajemnicą pozostanie fakt nie uruchomienia oskrzydlającego manewru właśnie w tym rejonie. Prawdopodobnie pewni siebie Niemcy nie obejrzeli dokładnie mapy i nie zauważyli tej możliwości. Drugą niejasną sprawę stanowi fakt nie wezwania posiłków z Przysuchy, Końskich czy Radomia, które mogły wejść bezpośrednio do walki z Duktu Czerwińskiego dochodzącego do Posady i Duktu Biała Droga prowadzącego wprost do stawów. Dlatego też zwiad konny bezustannie penetrował zagrożone szlaki. „Rawicz”, „Lot” (Tadeusz Mazurkiewicz) i „Przewrotny” (Feliks Świercz) patrolowali północną stronę, aż do „Sobaczej Góry”. Druga grupa zwiadu „Antek”, „Zdzich” i „Pogoń” sprawdzali drogę do Posady na południe od wsi Wrony i na wschód od leśniczówki Zapniów. Porucznik „Sęk” dodatkowo wysłał niewielką drużynę na ewentualny kontakt z wrogiem i związania go walką. Bitwa trwała bezustannie, żołnierze coraz bardziej zmęczeni z uporem bronili swoich stanowisk. Niemcy w południowych godzinach wprowadzili do walki pozostałe działka i granatniki. Pomimo ciężkich strat Niemcy kontynuowali natarcie zdobywając nowe połacie terenu. Po Polskiej stronie również byli zabici i ranni. Zginęli : „Skromny”, „Roland” (Kłosiński), „ Michał” (Jerzy Jania), „Głos” (Jan Serba). Ranni byli: ppor. „ Zew” (Mieczysław Śliwiński) i kilkunastu innych partyzantów. Poległych i rannych umieszczono na furmankach i odesłano do wsi Zapniów gdzie rannymi zajęła się służba medyczna.
Powoli zapadał zmrok i natarcie niemieckie zaczęło słabnąć, aby po pewnym czasie zupełnie zamilknąć. Na polanie pojawiły się grupy z białymi szmatami i opaskami czerwonego krzyża na rękawach. Polacy widząc zachowanie Niemców przestali strzelać i pozwolili na zabranie rannych z pola walki. Wykorzystując zapadające ciemności i działania niemieckie z rannymi, „Szary” przystąpił do wycofywania batalionu z linii ognia. Na podstawie relacji furmanów wziętych na podwody dla potrzeb obławy ocenia się straty niemieckie na około 40-45 zabitych i ponad 100 rannych.
W Zapniowie właśnie odbywały się poprawiny wesela. Grał zespół muzykantów w składzie: Gębski Stefan – skrzypce, ojciec i dwóch synów Rudnikowie ze wsi Kwas. Słychać było przyśpiewki, tupanie tańczących i ogólną wrzawę biesiadników. W ten weselny nastrój wpadło kilku żołnierzy „Szarego” z „Lotem” i „Rawiczem” na czele. W chałupie było dość jasno, bo dla celów zabawy zapalono trzy duże lampy naftowe i trzy karbidówki górnicze. Żołnierze przybyli z furmankami na których leżeli zabici i ranni partyzanci. Muzykanci przerwali grę, a tańczący rozeszli się pod ściany chałupy. Na środek wyszedł sołtys i zaprosił „leśnych” do stołu i zabawy.
– Potrzeba nam stolarzy i miejsca dla rannych – odpowiedział na to „Rawicz”.
Sprowadzono więc Antoniego Dąbrowę i Jana Zamarię z Kuźnicy, Kaczmarka z Zapniowa, którzy w ciągu godziny zbili trzy proste żołnierskie trumny. Deski nie były pomalowane „angielska sadzą” gdyż zabrakło jej w tym czasie. Polegli byli już obmyci z krwi i ułożeni w trumnach. Byli chowani w mundurach i pasach, a czapki z orzełkami zostały ułożone na nogach powyżej butów. Goście weselni przygotowali i upletli na prędce wieńce żałobne, a muzykanci zagrali z cicha żałosną melodię. Kapelan oddziału ks. „Andrzej” namaścił poległych i smutna ceremonia odbyła się na krawędzi lasu Posada. Po złożeniu poległych do wspólnej mogiły „Sęk” rozkazał wystrzelić salwę honorową. Po ceremonii batalion ruszył szybkim krokiem przechodząc w lasy Borkowickie, Chlewiskie.
„Szary” zdawał sobie sprawę, że mieli dużo szczęścia i trzeba jak najszybciej oddalić się z zagrożonego terenu. W czasie przeprawy oddział był ubezpieczany przez dalekie patrole wychodzące do kilku kilometrów z tyłu, przodu i boku. Za furmankami z rannymi szła sanitariuszka „Iwona”, opiekująca się rannymi i nucąca po cichu rzewną melodię. Jedynym bezpiecznym miejscem przeprawowym na Radomce był mostek przy stawie w Wawrzynowie. Mostek specjalnie był częściowo rozebrany, żeby nie przyciągał uwagi Niemców. W razie potrzeby był natychmiast uzupełniany deskami i kłodami schowanymi u miejscowych. Zwiad konny dowodzony przez „Cygana” (Marian Ciura), wystawił ubezpieczenia i uzupełniał brakujące elementy mostka z pomocą chłopów Antoniego i Piotra Wodniaków, żony Piotra, cieśli Michała Bomby. Po północy oddział miał za sobą rzekę i drogę Konecką, a trzy godziny później oddział osiągnął punkt docelowy – gajówkę Łopata pod Chlewiskami.
Przez wiele lat po wojnie, praktycznie do 1991 roku było wiele białych plam i niejasności dotyczących bitwy na Piecykach. W niemieckich dokumentach, w których zaniżono własne straty, za przeciwnika uważano 25 pp AK pod dowództwem majora „Leśniaka”. Żołnierz tego oddziału por. “Henryk”, oczekujący na zrzut słyszał całodzienną palbę i zastanawiał się kto walczy. Wiedział, że to nie jego jednostka. „Leśniak” był już bowiem na Diablej Górze oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów na zachód. Oddział „Henryka”, zdezorientowany i ukrywający się w pobliskich bagnach porzucił tabory przygotowane do przejęcia zrzutu. Wozy wpadły w ręce Niemców. „Henryk” zmienił miejsce ukrycia i nie dał w porę umówionego znaku pilotom RAFu. Samoloty brytyjskie nadleciały nad zrzutowisko w rewirze leśnym Mostki Dąbie późnym wieczorem. Zatoczyły koło, nie widząc sygnałów; odleciały i po drodze wyrzuciły bezcenny ładunek do morza. Wieczorem 07.10.1944 radiostacja oddziału przekazała meldunek do „Jodły”:
– Bitwę na Piecykach z Niemcami wygrałem – „Szary”.
Dzięki kronikarzowi oddziału kpr. „ Strachowi”, oraz książce napisanej przez Antoniego Hedę i wydanej w 1991 roku pt. „Wspomnienia Szarego”, można było poznać szczegóły bitwy na Piecykach.
Chciałem podziękować za wszystkie informacje, które przekazali mi w formie ustnych relacji świadkowie tamtych wydarzeń. Ludzie pomagający oddziałom partyzanckim walczącym na terenie Ruskobrodzkim i w lasach przysuskich. Wiele osób, badaczy historii lokalnej swoich miejscowości, również nie poskąpili swojej wiedzy w temacie bitwy na Piecykach. Szczególne podziękowania dla pana Lecha Madeja dysponującego niesamowitą wiedzą na temat jednostek partyzanckich z rejonu Przysuskiego. Panu Stanisławowi Rejmerowi z nadleśnictwa Przysucha za pomoc i udostępnienie rezerwatu Puszcza Śp. Kazimierzowi Bombie żołnierzowi AK za relację z walk. Janowi Kowalskiemu regionalnemu badaczowi historii, za niezapomniane chwile przy ognisku. Andrzejowi Bombie, radnemu z Ruskiego Brodu za wszelką pomoc w docieraniu do ludzi. Czesławowi Zamarii za relację o oddziale. Pani Helenie Dudzie za opowieści o Szarym.
Dzięki tym wszystkim ludziom zaangażowanym w program „Ocalić od zapomnienia”, 01.09.2007 roku w miejscu gdzie kiedyś była Posada, udało się postawić pomnik. Pomnik upamiętnia żołnierzy walczących tu w 1939 r, oddział majora Hubala, pilotów RAFu, oddziały partyzanckie Szarego, Góry-Doliny, 25pp, 72 pp, NSZ, BCH, WiN.