Marian Kaczorowski starszy ułan „Gruszka”. Antoni Bilski syn Katarzyny. Hubalczycy pochowani na koneckim cmentarzu

Akt zgonu, w którym o śmierci
 Kaczorowskiego zaświadczali przed ks. Sykulskim świadkowie: ksiądz prefekt konecki Władysław Michałkowski i mieszczanin Jan Sroczyński. W akcie zapisano: Dnia 9 kwietnia 1940 r. o godzinie piątej rano zmarł w Końskich Marian Kaczorowski, kawaler, lat 26, mający, syn Stanisława i Walerii ze Szkodzińskich... Akt w archiwum USC UMiG Końskie. Foto. Ryszard Cichoński.
Akt zgonu, w którym o śmierci
 Kaczorowskiego zaświadczali przed ks. Sykulskim świadkowie: ksiądz prefekt konecki Władysław Michałkowski i mieszczanin Jan Sroczyński. W akcie zapisano: Dnia 9 kwietnia 1940 r. o godzinie piątej rano zmarł w Końskich Marian Kaczorowski, kawaler, lat 26, mający, syn Stanisława i Walerii ze Szkodzińskich…
Akt w archiwum USC UMiG Końskie. Foto. Ryszard Cichoński.

Starszy ułan „Gruszka”

Po ojcowskiej zagrodzie „Gruszki” pozostał tylko plac pod lasem. Nie ma już dużego sadu. Pozostały z tego trzy rozłożyste wiśnie. Pole obrabia ktoś obcy. We wsi nie ma już Kaczorowskich. Dopiero niedawno ustalono, że Antoni Bilski pochodził ze wsi Rudawa pod Bełchatowem i tam się urodził w 1914 roku.
Starzy wymarli, młodzi wyjechali. Nieliczni mieszkańcy pamiętają braci Jana i Stanisława Kaczorowskich. Ich potomstwa nikt nie potrafi wyliczyć.
Cokolwiek pamięta się o Marianie Kaczoro
wskim, synu Stanisława i Walerii ze Szkodzińskich. We wsi chodził do szkoły, potem służył
 w wojsku i zginął 
według nich gdzieś w partyzantce. W sąsiedniej wsi Mazury mieszka bratanek Kaczorowskich.
 Nic nie wie o wujku. Dziwi się, że Kaczorows
cy byli małżeństwem powiązani ze Szkodzińs
kimi, którzy pochodzili z Woli Krzysztoporskiej.
U starych Kaczorowskich pod lasem było pięcioro dzieci. Dwóch braci i siostra pomarli. Brat Stefan ma osiemdziesiąt lat i mieszka w Gogolinie Śląskim. Przed wybuchem wojny ożenił się z owdowiałą wujenką po Ignacym Szkodzińskim. Mieszkali w Piotrkowie i przenieśli się do Radoszyc. Za tym małżeństwem poszedł także i Marian.
Szkodzińska miała dorosłych synów i córkę Annę Anielę, nazywaną także Lalką. W Radoszycach założono mleczarnię. Dobrze współżyli z ludźmi. Stefan Kaczorowski sprowadzał i wyświetlał filmy. Mówiło się, że ma kino. W trzydziestym dziewiątym Mariana Kaczorowskiego powołano na ćwiczenia wojskowe. Lalkę wydano za mąż za starszego Maksymiliana Konstantego Szymańskiego [„Relampago”]. Był synem kamienicznika z Końskich i bratem przyszłego podporucznika saperów, później oficera w oddziale majora „Hubala”.
Stefan Kaczorowski teraz zasłania się ubytkiem pamięci. Nie pamięta gdzie brat Marian służył w wojsku, gdzie walczył i jak poległ. W życiu dokuczyli mu Szkodzińscy. Stał się podejrzliwy. Czasy były trudne, mleczarnia kulała, nie było odbiorców na nabiał.
W drugiej połowie października w Zychach
 pod Radoszycami pojawił się major Henryk 
Dobrzański – „Hubal” z żołnierzami. W mle
czarni wszystko się wiedziało. Do wojska 
w Zychach posłano na zwiady szwagra Marka 
Szymańskiego. Zapoznał się z majorem.
Według relacji Romualda Rodziewicza, „Romana” kontakt pierwszych ochotników z Wydzielonym Oddziałem Wojska Polskiego majora Henryka Dobrzańskiego – „Hubala” miał miejsce w gajówce Zychy pod Radoszycami. Do kwatery majora wszedł w kompletnym umundurowaniu wysoki chłopak. Regulaminowo wyprężony zameldował cel przybycia:
– Panie majorze! podporucznik saperów Marek Szymański melduje się z prośbą o przyjęcie do służby…
Miał ukończoną służbą w Korpusie kadetów i zawodową podchorążówkę. Formalnie otrzymał prawo do oficerskiej gwiazdki i stopnia podporucznika. Promocyjną uroczystość wyznaczono na niedzielę, a w piątek wybuchła wojna. Zrezygnowano z uroczystości promocyjnej i defilady, a absolwenci odesłani zostali na front. Po rozbiciu polskiej armii, wysmukły podporucznik pod koniec października 1939 roku, stawał do raportu przed polskim majorem, który munduru nie zdjął i broni nie złożył. Został przyjęty do oddziału pod pseudonimem „Sęp”.
Zachęcony dobrym obrotem sprawy, protegował jeszcze do pofrontowej służby Mariana Kaczorowskiego, rezerwistę w stopniu starszego ułana, który również przypadł majorowi do gustu. Nowicjusz otrzymał bułanego wierzchowca z rezerwy oddziału i przyjął pseudonim „Gruszka”. Doskonały cekaemiarz stał się żołnierzem nielegalnego oddziału.

Końskie, cmentarz parafialny. Betonowa tablica na zbiorowym grobie. Na płycie nagrobnej przy imieniu i nazwisku Mariana Kaczorowskiego wypisano, że miał 21 lat, co jest oczywistym błędem, bo przeżył 26 lat. Jestem przekonany, że te dwa groby żołnierzy OW majora Hubala będą odnowione, oznaczone odpowiednimi tablicami nagrobnymi (informacyjnymi) - może już na uroczystości Koneckiego Września 2015 (będzie czas na wykonanie odpowiednich prac). Foto. KW.
Końskie, cmentarz parafialny. Betonowa tablica na zbiorowym grobie. 
Na płycie nagrobnej przy imieniu i nazwisku Mariana Kaczorowskiego wypisano, 
że miał 21 lat, co jest oczywistym błędem, bo przeżył 26 lat.
Jestem przekonany, że te dwa groby żołnierzy OW majora Hubala będą odnowione, 
oznaczone odpowiednimi tablicami nagrobnymi (informacyjnymi) – może już na uroczystości Koneckiego Września 2015 (będzie czas na wykonanie odpowiednich prac).
Foto. KW.

Po kilkunastu dniach w pełnym moderunku prosił majora w Zychach o przyjęcie do służby. Wielu innym major odmówił. Chciał utrzymać tylko garstka najwytrwalszych, zdecydowanych no wszystko kresowiaków. A tu wali do kwatery różna wiara i prosi, błaga. Bo myślały te młokosy, że ich major z bronią w ręku do Francji przeprowadzi. Spośród wielu pątników major wybiera jeszcze eks plutonowego, Franciszka Głowacza i nakazuje się utajniać. Major będzie „Hubalem”, Głowacz „Lisem”, Kaczorowski „Gruszką”. Podobnie inni.
Odchodząc z leśniczówki z Zych, grupa powrześniowych ułanów kluczyła po radoszyckich lasach, wypatrywała bezpiecznej gajówki i schronienia. Na okres Święta Zmarłych przywarowała w Modrzewinie. Tutaj oficerowie kończyli redagowanie Instrukcji dla projektowanych struktur cywilnych odwodów. Maszynopisy instrukcji należało przekazać porucznikowi Janowi Stoińskiemu „Brzoza” w Radoszycach. W tym celu posyłano patrol konny z pocztą organizacyjną. Wyruszyli adepci partyzanckiej służby – „Gruszka” z „Lisem”. Mieli powrócić w sobotę, 4 listopada, pod wieczór. Pod osłoną mgły Niemcy z Feldgendarmerie podeszli nocą do Słomianej. W wozowni u Basiaków, gdzie gościł patrol, wypatrzyli wojskowe konie w kawaleryjskiej uprzęży. Kiedy załomotano do drzwi, poszła otworzyć córka gospodarzy siedemnastoletnia Bronia. Niemiec strzelił bez uprzedzenia raniąc dziewczynę w szyję. Młodszy syn dostał postrzał w nogę. Pochowano ich w Lipie.
Ułani wydostali się drzwiami od komórki I uciekali w pole. Tylko „Gruszka” zawrócił po konie wpadając prosto w łapy przyczajonych żandarmów wojskowych.
Zaledwie po dwóch tygodniach skończyła się dla Koczorowskiego partyzancka służba. W pierwszą niedzielę, pierwszego wojennego listopada, przeszedł na aresztancki wikt. Dla oddziału była to też pierwsza przestroga, ale nie ostatnia strata. Major z faktu tego wyciągnął praktyczne wnioski. Później każdego nowego będzie pouczał:
– Za zdradę u mnie tym się karze – pokazuje rewolwer.
– Do niewoli też nie masz prawa iść.
Tak przemawiał do Henryka Białasa, również jakiegoś kuzyna Szkodzińskich.
Odtąd komplikuje się położenie oddziału. Oczekując na powrót patrolu, nie odeszli planowo do Rosochów. Z tego powodu zostali dopadnięci przez Niemców w Cisowniku. W spotkaniu stracili wszystkie konie. Zdrada, czy przypadek? Pieszo odeszli do lasów Świniej Góry. Ważyły się losy oddziału. Po radoszyckich wsiach Niemcy wybierali ludzi podejrzanych o przynależność do organizacji powstańczej.

Końskie, cmentarz parafialny. Na tablicy nagrobnej wśród innych nazwisk figuruje nazwisko Mariana Kaczorowskiego. - Temat hubalczyków: Kaczorowskiego i Bilskiego zgłębił przed laty Henryk Bazylak z Łodzi. Ja szedłem jego śladami… - mówi Sylwester Jedynak (na fotografii) - autor artykułu. Foto. październik 2014 KW.
Końskie, cmentarz parafialny. 
Na tablicy nagrobnej wśród innych nazwisk figuruje nazwisko Mariana Kaczorowskiego.
– Temat hubalczyków: Kaczorowskiego i Bilskiego zgłębił przed laty Henryk Bazylak z Łodzi. 
Ja szedłem jego śladami… – mówi Sylwester Jedynak (na fotografii) – autor artykułu.
Foto. październik 2014 KW.

Z miejsca ujęcia eskortowano „Gruszkę” do więzienia wojskowego w Końskich (w dokumentach niemieckich w tym okresie używano nazwy więzienie wojskowe 372 dywizji piechoty Wehrmachtu). Niedziela, 5 listopada. We wtorek będzie przewieziony do Miedzierzy i Kawęczna.
W areszcie nie traktowano go jak jeńca wojennego, choć tak być powinno. Prawo wojenne dopuszczało postawienie jeńca przed sądem. O wszczęciu postępowania karnego należało powiadomić państwo opiekuńcze, neutralne wobec walczących stron. Takie kompetencje posiadało Szwecja. Ale hitlerowcy ignorowali praworządność. Po przewlekłym dochodzeniu wyznaczono rozprawę przed sadem polowym.
Z aresztu przed sąd doprowadzono Kaczorowskiego w mundurze. Siedzieli z Basiakiem po lewej stronie trybunału nadzorowani przez strażnika. Inni oskarżeni zapamiętali tego żołnierza z powodu pozornie błahego faktu i zdarzenia. Podczas konwojowania na salę rozpraw ktoś mu podał bochenek chleba. Trzymał ciągle chleb na kolonach. Wstając do odpowiedzi, przesuwał bochenek pod rękę, którą przyciskał chleb do boku, aby utrzymać postawę zasadniczą.
Rozprawa toczyła cię przed sądem polowym 372 dywizji piechoty Wehrmachtu. Przewodniczył leutnant, dr Mitterer. Na ławników wyznaczono kapitana dr. Castendyka i kaprala dr. Froeilicha. Oskarżał prokurator w randze radcy sądu polowego dr Krug, protokółował kapral Weber. Jeńcowi przysługiwało prawo do obrońcy z urzędu i przydziału tłumacza. Kaczorowski podawał się przed sadem za robotnika pracującego w Łodzi.
Pod koniec dnia trybunał ogłosił wyrok w pierwszej sprawie. Marian Kaczorowski został skazany no karę śmierci. Józefa Basiaka postanowiono uniewinnić.
Kiedy tłumacz przełożył wyrok ciszę sali rozpraw zakłóciło głuche uderzenie o podłogę. „Gruszka” z przerażenia wypuścił bochenek chleba na deski. W grupie cywilnych oskarżonych powstał rwetes. Rozprawę dla mieszkańców Zych odroczono do następnego dnia. Podsądnych odprowadzono na noc do aresztu, z którego nigdy nie wyszedł no wolność tylko Marian Kaczorowski.
W przypadku skazania polskiego jeńca, za jakiego powinien uchodzić Kaczorowski, wyrok mógł być wykonany nie wcześniej, jak po upływie trzech miesięcy. Wymóg prawa wojennego pozostał tylko formalnym zapisem, całkowicie zignorowanym przez dowództwo Wehrmachtu. Wyrok na jeńca zatwierdził dowódca 372 niemieckiej dywizji piechoty gen. Lippe. Egzekucji dokonano w koneckim więzieniu 9 kwietnia 1940 roku, po upływie zaledwie dwóch tygodni od jego ogłoszenia.

Końskie, cmentarz parafialny. Na metalowym krzyżu nagrobnym zawieszono klepsydrę trumienną z nazwiskiem i imieniem „Gruszki”… Miejsce (prawdopodobnego) pochówku hubalczyka Antoniego Bilskiego. Foto. KW.

O świcie kwietniowego poranka wyprowadzono skazanego z celi. Zaniepokojeni więźniowie podsadzali jeden drugiego „na barana” do prześwitów w okiennych żaluzjach. Aresztant Feliks Ruszkiewicz z Zychów zapamiętał szczegóły. Skazany stał plecami do muru. Przed nim – ośmiu gestapowców z bronią boczną. Oficer, w asyście tłumacza, ponownie odczytał wyrok, pytając, czy zrozumiał jego treść. Skinieniem głowy potwierdził. Strzelono perfidnie, z wyrafinowaniem, tylko w obrys sylwetki. Kule, nie raniąc ofiary, pryskały rykoszetem od muru. Ostatni gestapowiec ranił Kaczorowskiego, a oficer dobił go z pistoletu.
Strażnik więzienny, Michał Stolarski, przed południem dobrał grupę więźniów. Wrzucone na wóz gospodarza zwłoki Koczorowskiego przewieziono na cmentarz parafialny. Został pogrzebany na ustroniu pod murem ogrodzenia, w miejscu wyznaczonym dla niewiernych. Nie pozostał nawet nagrobny kopczyk. Tak nakazali Niemcy.
Sporządzono jednak oficjalny 
akt zgonu, w którym o śmierci
 Kaczorowskiego zaświadczali
przed ks. Kazimierzem Sykulskim świadkowie: ksiądz prefekt konecki Władysław Michałkowski i mieszczanin Jan Sroczyński. W akcie zapisano:
Dnia 9 kwietnia 1940 r. o godzinie piątej rano zmarł w Końskich Marian Kaczorowski, kawaler, lat 26, mający, syn Stanisława i Walerii ze Szkodzińskich…

Już ponad pół wieku pokolenia rodziny Kwietniewskich czyszczą z chwastów kopiasty wzgórek cmentarnej ziemi.... Marzena Kwietniewska-Cisak przy mogile na koneckim cmentarzu parafialnym. Foto. wrzesień 2014 KW.
Już ponad pół wieku pokolenia rodziny Kwietniewskich 
czyszczą z chwastów kopiasty wzgórek cmentarnej ziemi….
Marzena Kwietniewska-Cisak przy mogile na koneckim cmentarzu parafialnym. 
Foto. wrzesień 2014 KW.

Syn Katarzyny

Nie ma już nikogo z Bilskich w Kamiennej Woli pod Gowarczowem. Pierwszy przybył tutaj pewien Bilski spod Nowego Miasta. Zakupił grunt od dziedzica. Około stu lat temu osiedlił tutaj swojego syna. W 1910 roku urodził się Antoni, wnuk pierwotnego osadnika. Jeszcze w dzieciństwie Antoni przeniósł się za ojcem na gospodarkę do miejscowości Stóżno-Kolonia pod Opocznem. Były jeszcze inne dzieci. Antoniego odróżniano od młodszych imieniem matki. Był synem Katarzyny.
Wychowywał się według norm miejscowych i w miejscowym folklorze. Przyszła pora i powołano go do wojska. Został rekrutem „piotrkowskiego” 25 Pułku Piechoty. Okazał się starannym żołnierzem. W nagrodę został odkomenderowany do Korpusu Ochrony Pogranicza, do brygady „Podole”. Ukończył szkołę podoficerską i został kapralem.
Z wojska powrócił do Stóżna. Został komendantem prężnej, aktywnej organizacji „Strzelec”, przeprowadzał z młodzieżą musztrę i wiadomości z zakresu przysposobienia wojskowego. Dowodził miejscowymi junakami. Bilski na froncie nie był, gdyż nie objęła go mobilizacja. W sierpniu, z drużyną „Strzelców” brał udział w marszu Szlakiem Kadrowej. [Korzystam ze sprostowania p. Teresy F. – tak nazwisko podała Gazeta Konecka – KW].
Jesienią trzydziestego dziewiątego dowiedział się, że w okolicy buszują polskie patrole konne. Musiał sprawdzić, czy są prawdziwi. Prowokatorzy też bywali. Okazali się partyzantami majora Dobrzańskiego „Hubala”. Zimą partyzanci przenieśli się na dłużej do wsi Gałki Kszczonowskie. Blisko tam ze Stóżna – 5 kilometrów. Na odludziu w przysiółku Gościniec, w głębi lasu mieszkał stryj kaprala. Do rybackiego gospodarstwa stryja zaglądają wrześniowi żołnierze. Pośród nich są już znajomi z okolicy. Nie chciał być gorszy. Poprosił majora o przyjęcie. Został w piechocie na długo, właściwie najdłużej.
W połowie marca czterdziestego roku oddział się rozsypuje. Trzeba wybierać. Odejść do domu albo pozostać z majorem. Wielu odeszło, kapral pozostał. Stąd przeszli na kwaterę do Huciska koło Ruskiego Brodu. Wypadło bić się z Niemcami. Przeszli do puszczy i do Szałasów. Też ich napadnięto. Nastawały po sobie trudne dni. Oddział popadł w rozsypkę. Z okrążenia wychodzono grupkami. Bilskiemu udało się przerwać kordon niemieckiej obławy.
W połowie kwietnia powrócił do rybakówki stryja. Ukrył broń i zajął się remontem stawów. Jeszcze nie był poszukiwany. Na lato zamieszkał w Stóżnie. Ale w końcu maja odszukali Bilskiego dawni partyzanci. Przyjechali do Stóżna na rowerach. Przynaglano do wyjazdu, bo policja rozpoczęła likwidacje rozpoznanych „hubalczyków”. Kapral wyjął ze schowka mundur i broń. Teraz w siedmiu pojechali do Rudy Białaczowskiej. W podobny sposób zabrano ze sobą junaka Konrada Matynię – „Korneta”. Grupę prowadził porucznik „Bem”. Jechali do Kluczewska pod Włoszczową na ponowną zbiórkę rozbitego oddziału.
Podczas przymusowej przerwy wiosennej Bilski postarał się o fałszywą kenkartę z prawdziwym zdjęciem na nazwisko Nowak. W oddziale był zawsze znany po nazwisku. Wykombinował sobie dziwaczny pseudonim – „Mógł mieć, mógł nie mieć”. Dziwolągów nikt nie traktował poważnie. Przezywano go „Podchorążym”, kim w rzeczywistości też nie był.
Kolejny etap rowerowej podróży prowadził przez podkonecką wieś Bedlno, a już nocą na 6 czerwca z Rudy Malenieckiej podjeżdżali do Lipy. Wachlarzyk rowerzystów wspinał się po bruku na wzgórek drogi przed kościołem. Spod kasztanów przykościelnego cmentarza padły strzały niemieckich wartowników. Kapral był wtedy na czele grupy. Dostał postrzał kulą zatoczył się i upadł z rowerem na pobocze. Inni porzucając rowery, zbiegli w pola przez plac folwarczny.
Pod kasztanami stały samochody policyjne. Pasażerowie nocą podeszli skrycie do Cisu, gdzie spodziewano się ująć Mariannę Celównę – „Tereskę” od majora. Zamiast dziewczyny, wpadł im śmiertelnie ranny kapral Bilski. Zwłoki wrzucono na pudło samochodu, z rowerem, z przytroczonym do ramy karabinkiem. Władowano tam też trzech miejscowych chłopców, bo włóczyli się po wsi po godzinie policyjnej. Zmarłego i aresztantów wyładowano w koneckim więzieniu wojskowym.
Inną wersję śmierci podaje żona Bilskiego (?) w cytowanym już powyżej sprostowaniu:
Podczas kontynuowania tej trasy na punkt zborny, jeden z partyzantów nazwiskiem Mijas odbił od grupy, by zatelefonować, co niektórych zaintrygowało, ale doszli do wniosku, że to bagatela. 26 czerwca za wsią Bedlno, wzdłuż trasy, Niemcy już ich oczekiwali, padły strzały, za Bilskim jechał Mijas, na odgłos strzałów padł na ziemię. Bilski podbiegł ku niemu, padł strzał, partyzanci się rozbiegli – Bilski pozostał.
Kenkartę miał wystawioną na nazwisko Nowak Józef zam. we wsi Parczówek. Wydanie tej kenkarty okupił życiem S. Sroka, uczestnik obrony Modlina. W książce o hubalczykach dowódcy piechoty tegoż oddziału jest nadmienione, że:
Mijas w tym starciu odegrał dwuznaczną rolę.
Z relacji Mijasa wynikało, że gdy usłyszał nadbiegającego, sądził, że to Niemiec… padł strzał, rozmówca odpowiedział:
– to pan zabiłeś Bilskiego”.
W 1944 r. w miesiącach letnich został zastrzelony Mijas z wyroku organizacji konspiracyjnej, przez uzbrojoną grupę, prawdopodobnie AK. Teresa F.

[Tyle tekst sprostowania. Czy po latach dowiemy się prawdy? – KW]

Rozproszeni rowerzyści zbierali się w polu do rana. Brakowało dwóch – Bilskiego i Matyni, który zbłądził pośród mokradeł stawów rybackich Starzyk. Przeszli w lasy uroczyska Ormanicha i dalej do młyna Jarosińskich na Rudce koło Fałkowa. Nocą przewodnik wyprowadził ich do Gór Mokrych, a dalej samodzielnie dobrnęli pod Dobromierz nad Pilicą
Przy Bilskim odnaleziono dokument na nazwisko Nowak. W jego sprawie przejęła dochodzenie żandarmeria z Tomaszowa Mazowieckiego. Niemcy przyjechali do Stóżna na Kolonię do Bilskich. Rewizja nie dostarczyła dowodów obciążających. Za to z szuflady wyszperano zdjęcie Antoniego. I szydzono, bardzo szydzono przed rodziną z byle jakiego fałszerstwa. Oni znali prawdziwy los ich ofiary. Jakoś odstąpiono od groźby likwidacji rodziny.
Dyskretną wiadomość o zaginięciu kaprala przekazał rodzinie żołnierz majora Tomczyk z Borowca. Nie znał szczegółów. Trochę mu wierzono, trochę nie dawano wiary. Łudzono się możliwością powrotu kaprala do domu. Przeminęła okupacja, przebiegło wiele lat po zakończonej wojnie, a o kapralu ani słychu, ani dychu. Żmudne i „wichrowate” poszukiwania przeprowadzał przyrodni brat Władysław Bilski.
Zwłoki kaprala przywieziono z Lipy pod butami policjantów na skrzyni samochodu do koneckiego więzienia. Trochę przeleżały pod murem i kazano pogrzebać na koneckim cmentarzu parafialnym. Zwłoki ułożono na więziennym wozie gospodarczym, dobrano aresztantów i pod konwojem strażnika Michała Stolarskiego ze Starego Młyna, kondukt pojechał na Browary. Tam pod murem cmentarnym pogrzebano polskiego kaprala.

Strażnik chciał uratować mogiłę. Zaznaczył ją patykami.
Zdarzenie opowiedział młodej sąsiadce Leokadii Kwietniewskiej. Zobowiązał ją do opieki nad mogiłą po zakończonej wojnie. Uważał, że on wojny nie przeżyje. I rzeczywiście, zmarł w 1943 roku na tyfus. Po wojnie Kwietniewscy ochraniali mogiłę, aż do tej pory. Przyjęto, że w anonimowej mogile leży Marian Kaczorowski – „Gruszka”, partyzant od „Hubala”, rozstrzelany w koneckim więzieniu. Na metalowym krzyżu nagrobnym zawieszono klepsydrę trumienną z nazwiskiem i imieniem „Gruszki”.
Już ponad pół wieku pokolenia rodziny Kwietniewskich czyszczą z chwastów kopiasty wzgórek cmentarnej ziemi. To przez szacunek do testamentowej woli strażnika Stolarskiego. Wierzą w autentyczność mogiły.
Jak im to powiedzieć? Jak przekonać, że tam spoczywa hubalczyk kapral Antoni Bilski?
Partyzanta „Gruszkę” też pochowano na tym cmentarzu dwa miesiące wcześniej. Po wykonaniu egzekucji, zwłoki Kaczorowskiego wydano rodzinie. Na pogrzebie stryja był siostrzeniec Ryszard Przybyło, mieszkający do tej pory w Końskich. Mogiła „Gruszki” leży blisko dzwonów cmentarnych w poprzecznej alejce. Na płycie nagrobnej przy imieniu i nazwisku wypisano, że miał 21 lat, co jest oczywistym błędem, bo przeżył 26 lat.

Sylwester Jedynak