Krótka pamięć – Sielpia

Prawie od trzydziestu lat [artykuł powstał na początku lat 70.] każdej wiosny zalew kąpielowy w Sielpi obfituje w wodę do wysokiego poziomu lustra. Ładny widok na wodną taflę roztacza się z wysokości zapory na rzece ze śluzami przy moście na koronie drogi. Kiedy tylko tam przystanę, nostalgicznym echem powraca do umysłu natrętne pytanie. Gdzie leżał ten zastrzelony chłopak?

Nazywał się… No, właśnie! Nazwisko uciekło z pamięci. A jeszcze kilkanaście lat temu znałem szczegóły tego zdarzenia. Ludzka pamięć, krótka pamięć, nie chce wiecznie trwać. Już dawno temu o wyjaśnienie zwróciłem się do Tadeusza Lipowskiego, kustosza miejscowego Muzeum Zagłębia Staropolskiego.

– Ten, tam zabity na dnie dawniej zniszczonego stawu, to Leon Przybysławski – przypomina sobie kustosz. A dalej wspólnie wywabialiśmy z kruchych archiwów pamięci to, co stało się nagłe pod wieczór 6 kwietnia 1940 roku na dnie zdewastowanego wtedy zalewu fabrycznego. Nie ma dużo informacji, a i te zapamiętane są tragiczne i ponure. Biedny chłopiec wychowywany tylko przez matkę miał dopiero kilkanaście lat. Dla ulżenia w domu matce i dziadkom, poszedł na służbę parobczańską do bogatszego kuzyna w Miedzierzy.

W ową sobotę niemieckie formacje policyjne dokonywały gigantycznej obławy na rozproszonych pod Szałasami partyzantów majora „Hubala”. W ciągu dnia przeczesano lesisty teren od Końskich po koryto rzeki Czarnej. Tam w gotowości bojowej zatrzymano się na noc.

W sobotę po robocie chłopiec dostawał wychodne na odwiedziny matki w Sielpi. Tej soboty tradycyjnie wyszedł od gospodarza i przez Wólkę Smolną skracał sobie drogę do domu. Wyszedł na pusty zalew i podchodził do prowizorycznej kładki zastępującej spalony most drogowy. Niespodziewanie został po niemiecku wezwany do zatrzymania się i zachowania spokoju.

Wiejskie dziecko, chłopskie dziecko, wychowane w sposób naturalny, nie wykona takiej komendy. Jedynym odruchem będzie ucieczka. Tak się zachował i ten chłopiec. Policjanci byli strzelcami. Prowadzili ofiarę na celownikach broni strzeleckiej. Mieli czas się złożyć i celne rażenie było ich rzemiosłem.

Radoszyce. Nad cmentarzem katolickim w Radoszycach króluje: dawna figura przydrożna z 1620 roku w formie kamiennej kolumny dźwigającej wydatnie ogzymsowaną kapliczkę z płaskorzeźbami Matki Boskiej, Ukrzyżowania, św. Jana i Chrystusa Frasobliwego pod krzyżem. To jedna z najpiękniejszych kapliczek naszego regionu. Foto. KW.
Radoszyce. Nad cmentarzem katolickim w Radoszycach króluje: dawna figura przydrożna z 1620 roku w formie kamiennej kolumny dźwigającej wydatnie ogzymsowaną kapliczkę z płaskorzeźbami Matki Boskiej, Ukrzyżowania, św. Jana i Chrystusa Frasobliwego pod krzyżem. To jedna z najpiękniejszych kapliczek naszego regionu. Foto. KW.

Padł ten chłopak na piasek rażony kulami. Nikt ze wsi nie widział jego śmierci. Strach wtedy był wielki. Od rana zabijano chłopców ze Stadnickiej Woli, z Nieba i Sielpi Małej. Stał się trzydziestą drugą ofiarą śmiertelną tego dnia w okolicach rodzinnej wsi. Po nocy w niedzielę 7 kwietnia czterdziestego roku, policjanci władzy okupacyjnej ponieśli epidemię zbrodniczej śmierci do Adamowa i Królewca, do Matyniowa i Chybów.

Chłopca pogrzebano na cmentarzu parafialnym w Radoszycach. Pewnie tam sporządzono też metrykę zgonu, bo metrykę urodzenia również miał spisaną w Radoszycach. Z przezorności i dla osłabienia emocji, nie dociekano, czy tam zachowała się dotąd jego mogiła.

Sylwester Jedynak