Kawęczyn, Miedzierza – życie wsi, lata 30. XX wieku. Wspomnienia nauczyciela Bronisława Sobczyńskiego – cz. III

awęczyn, dawne zabudowania fabryczne, później „siedziba” młyna – obecnie obiekt zabytkowy.
Foto. KW.

Zamiast wstępu

Wspomnienia przepisywałem z wypiekami na twarzy. Znając całość można wyrobić sobie zdanie o ówczesnej społeczności wiejskiej, autor nazywa ich gminniakami z Kawęczyna i Miedzierzy, w zderzeniu z instytucjami państwowymi i in.: sejmikiem powiatowym, starostą i jego urzędnikami, policją państwową, leśnikami, dworem, kościołem, urzędnikami administracji samorządowej… Uf! Takie tam piekiełko.
Moi dziadkowie: Bronisława i Franciszek Woźniak mieszkali w opisywanych latach trzydziestych w Miedzierzy (1934 0 1939) . Babcia była gospodynią domową, dziadek wiejskim policjantem (a jest tu mowa o PP i nie są to zdania pochlebne), mój ojciec chodził do opisywanej wiejskiej szkoły w Miedzierzy – Kawęczynie. Odnalazłem w swoich zbiorach fotografie pierwszej nauczycielki z Kawęczyna i inne ciekawe dokumenty…
Stąd te moje wypieki.
Mam pewność, że wspomnienia spisywane są u kresu życia Bronisława Sobczyńskiego – lata 50.? Są przepełnione walką „dobra ze złem”, opisami pracy u podstaw, zadowoleniem z dokonań… ale i goryczą, ostrymi, dosadnymi osądami – czy sprawiedliwymi?
Czy żar tamtych dni i konfliktów wypalił się? Patrząc na szutrową drogę łącząca Kawęczyn z Miedierzą sądzę, że nie…
Dziękuję p. Krzysztofowi Pawlikowskiemu, sołtysowi wsi Kawęczyn za udostępnienie wspomnień. Wkrótce kolejne fragmenty pamiętnika.

Młodzież

Młodzież zrzeszająca się w Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży była prowadzona przeważnie przez miejscowych wikariuszy. Na ich zebraniach niedzielnych przeprowadzałem od czasu do czasu pogadanki na tematy historyczne, geograficzne, przyrodnicze. W czasie późniejszym objęła prezesurę i opiekę nad stowarzyszeniem pani Sasadeuszowa [żona komendanta posterunkuy PP w Miedzierzy] i ona prowadziła miejscowe koło, a także została chrzestną matką przy poświęceniu sztandaru młodzieżowego. Ja osobiście prowadziłem wieczorowe kursy dla analfabetów oraz kurs rolniczy „Staszica” dla starszych i dla młodzieży. Jeden z przygodnych słuchaczy na pozór poważny i dość rozsądny gospodarz, lecz gdy wdał się w dyskusję, okazał się mocno zacofanym i bez żadnego poczucia godności osobistej i obywatelskiej, nie wspominając już o dumie narodowej. Czuł się pokrzywdzonym z racji ukarania go przez policję mandatem dziesięciozłotowym za opilstwo i za pozostawienie bez opieki na ulicy w dniu targowym konia, który spłoszył się i narobił wielkiego karambolu wśród ludzi i straganów. Teraz narzekał na rząd polski, bo za cara było lepiej. Jak się człowiek upił i robił brewerie, to strażnik nawalił go po mordzie ile wlazło i wypędził do domu dając jeszcze kopniaka w tyłek jeżeli się ktoś upierał. Ale jak kto chciał to mógł się wyspać w rynsztoku do woli i bez żadnego sztratu [?].
Teraz grzecznie, ale płać mandat, albo do aresztu. Wiózł na wozie prosiaka związanego zaraz mandacik, jechał prędzej przez most – mandacik, jechał bez światła – mandacik, bez tabliczki – mandacik i tak w kółko, tylko mandacik, a ty biedny chłopie tylko płać. Chcąc było prowadzić uświadamianie wśród takiego elementu, trzeba było uzbroić się w dużą dozę cierpliwości i poświęcenia. Jednocześnie trzeba było być nie mniej wyrozumiałym. Niejednokrotnie trzeba pobłażać dorosłym, więcej niż małym dzieciom, skoro taki gospodarz, mający dzieci dorosłe zaoponował mi na wykładzie, że nieprawdą jest, że jaskółki odlatują na zimę do ciepłych krajów, bo zamieniają się na zimę w żaby i zimują w stawach lub w rzekach. Albo, że pędraki chrabąszcza żyją w ziemi przechodząc przeobrażenie. Po przeobrażeniu wychodzi z ziemi chrabąszcz – w głos roześmiał się, bo to niemożliwe by z takiego robaka zrobił się chrabąszcz. Jednak po długotrwałym zmaganiu się z zacofaniem i ciemnotą – przełamano pierwsze lody i wyłoniło się spośród dorosłych kilkunastu gospodarzy światlejszych i uświadomionych już częściowo, u których teraz zaczęło się budzić poczucie godności obywatelskiej i narodowej. Starali się oni odrobić to wszystko co było przodownikowi w propagowaniu i realizowaniu wszelkich poczynań, dążących do podniesienia kultury i oświaty, oraz do podniesienia stopy życiowej na wsi. Zrozumieli, że „oświata ludu może dokonać cudu”. Nie obeszło się jednak i bez zgrzytów, bez walki z zacofanymi jeszcze filozofami chłopskimi – dotychczasowymi prowodyrami wsi, którzy nie chcąc utracić swojej pozycji, chwytali się różnych niegodziwych podstępów. Stopniowo tracili autorytet i byli zmuszani ustępować miejsca nowym ludziom. Pozostała jeszcze zbyt liczna grupa gospodarzy, trzymających się na uboczu, żyjących tylko własnym życiem, obojętnych na wszystko co się wokół nich dzieje, a przeto i nie orientujących się w sprawach gromadzkich, w sprawach ogólnospołecznych. Przyjmowali wszelkie bajki wiejskie bezkrytycznie i dlatego byli podstępnym elementem na wszelkie podjudzania przez ludzi złej woli, zazdrosnych, złośliwych, albo mających przede wszystkim swój interes własny na względzie. […]

Kawęczyn – Miedzierza fragment szutrowej drogi. Niech mi ktoś wytłumaczy.
Dlaczego ten odcinek drogi nie jest remontowany? Nie jest ujęty w żadnych planach?
Czyżby zadra tkwiła mocno prawie od 100 lat? – KW.

Budowa drogi przez Miedzierzę

Nie zwracając uwagi na wszelkie wygłupiania się i złośliwości kołtunerii pobudzałem do coraz to większych wysiłków ta nieliczną grupę gospodarzy, która już świadomie dążyła teraz do podniesienia poziomu kulturalnego i oświatowego wsi, lecz nie można było żądać tego by własnym wysiłkiem i trudem dokonali tego, czego mogła dokonać wspólnie cała gromada. Wyjednałem przeto u odnośnych władz i powiatowych i gminnych całkowitą pomoc w przeprowadzeniu, a właściwie w utwardzeniu drogi od Baraku do szosy kieleckiej poprzez Miedzierzę. Droga ta była błotnista i wyboista, trudna do przebycia nie tylko dla pieszych ale i dla kołowej jazdy. Starsi jak i dzieci, chcąc ominąć błoto i kałuże na drodze, chodzili przez rozmokłe łąki i pola grzęznąc po kolana. Dzieci przychodziły do szkoły przeważnie w trepkach zabłocone i zakatarzone. We wsi [Kawęczyn] leżały tuż za rzeczką olbrzymie wały szlaki, ale do tej pory żaden gospodarz nie zadbał by wysypać parę wozów szlaki bodaj przed swoją zagrodą, mimo posiadania konia i próżnowania przez całą zimę, chodząc od chałupki do chałupki na bajki. Gdy zwróciłem na to uwagę, to spotkałem się z beztroską i naiwną odpowiedzią, że za ich ojców i dziadów tak było i żyli, to i oni też mogą żyć. Tutaj pomógł mi sekretarz Maciejczyk i wójt Bolesław Redliński. Wykorzystując szarwark gminny [przymusowe świadczenie nakładane na ludności wiejskiej w postaci robót publicznych, głównie na rzecz budowy i utrzymania dróg, mostów, wałów przeciwpowodziowych i urządzeń wodnych] wyznaczył posiadaczom koni z okolicznych wiosek nawiezienie pryzm ze szlaki, a nie posiadającym koni wyznaczył pomoc pieszą. Technicy powiatowi wytyczyli drogę i sporządzili plany, a następnie nadzorowali nad wykonaniem robót. Reszty dokonał wał – ugniatacz. Po zbudowaniu tej drogi wszyscy byli zadowoleni i cieszyli się, że teraz mogą przejść suchą nogą w wyszuwaksowanych butach [szuwaks – czarna pasta do butów], jak i w trepach, oraz łatwiej, wygodniej i lżej teraz przejechać z nawozem, ze snopami, z sianem czy innymi ciężarami. Nikomu nie sprzedali na budowę drogi ani krowy nawet i kury, mimo to pesymistycznie ustosunkowanych do tej akcji, którzy uciekali się do straszenia ludzi o wielkich kosztach. Do tego stopnia panowało niedbalstwo i próżniactwo obok bezrobocia, że mimo oczywistej wygody i mimo przyznawania mi racji – nie mogłem namówić ludzi do utwardzenia kawałka drogi około 500 metrów od Kawęczyna do Miedzierzy. Jakkolwiek przez ten kawałek brnęło codziennie z górą 200 dzieci do szkoły po błocie, a tuż leżały zwały szlaki. Młynarz ob. Warchoł ofiarował na ten cel szlakę bezinteresownie, obudował też własnym kosztem nawierzchnię mostu na tej drodze, przyrzekając jeszcze dalszą pomoc po rozpoczęciu robót, lecz Bystrzycki – Leśniczy z Kawęczyna odmówił pomocy, usprawiedliwiając się tym, że dwór wpłaca gotówkę do gminy za należny szarwark. Natomiast gospodarze uparli się, że dwór powinien ten kawałek drogi zrobić, gdyż używa jej do wywozu drewna.

[Niech mi ktoś wytłumaczy. Dlaczego ten odcinek drogi nie jest remontowany? Nie jest ujęty w żadnych planach? Czyżby zadra tkwiła mocno prawie od 100 lat? – KW]

Mostek w Kawęczynie nad malowniczą rzeczką Czarna Taraska.
Po obu jej brzegach zachowane ślady spiętrzenia.
W oddali zachowane zabudowania fabryczne – młyn. Foto KW.

Założenie Kółka Rolniczego

Z uwagi na niedostatek większości ludności wiejskiej w okolicznych wioskach, zachodziła konieczna potrzeba podniesienia wiedzy rolniczej, gdyż odziedziczona po dziadkach nie mogła już przyczynić się do podniesienia stopy życiowej. Ale to można było dokonać tylko zbiorowo. Jednak konserwatyzm zakorzeniony na wsi stał w dużej mierze na przeszkodzie do urzeczywistnienia tego zamiaru. Na przestrzeni nieomal dwóch lat przeprowadziłem szereg pogadanek na ten temat nie tylko w Miedzierzy, ale i w innych wioskach, w czym pomocny mi był Vetver – nauczyciel z Przyłóg. Wreszcie przy pomocy kilkunastu światlejszych gospodarzy założyłem Kółko Rolnicze w Miedzierzy. Pierwszym prezesem został Piotr Warchoł, a sekretarzem zostałem ja. Poza tym za członków zarządu zostali wybrani Jan Wielgus i Józef Nowak z Miedzierzy, Józef Dulewicz z Przyłóg oraz Józef Maciejczyk ze Smykowa. Kółko to promieniowało na całą gminę. Sprowadziliśmy agronomów z odczytami fachowymi. Niezależnie od tego prowadziliśmy sami odczyty, pogadanki i kursu krótkie i długotrwałe. W Miedzierzy prowadziłem przez dwa okresy zimowe, teoretyczne kursy wieczorowe „Staszicowskie”. Sprowadziliśmy nawozy sztuczne i siewne zboże selekcyjne pierwszego odsiewu: Petkuskie i Wierzbińskie. Postaraliśmy się o bronę łąkową do uprawy łąk. Wyjednaliśmy z sejmiku bezopłatnie trier i buhaja zarodowego. Prowadzono pólka doświadczalne ze stosowaniem różnych nawozów i różnych sposobów siewu. Zwiedzano wzajemnie pola doświadczalne indywidualnych gospodarzy spoza członków w gminie, a niekórzy delegaci wyjeżdżali na różne wystawy. Najwięcej czynnym i chętnym działaczem społecznym był Józef Dulewicz z Przyłóg, lecz z zazdrości nie był doceniony przez innych. Właśnie przy wydatnym udziale jego i nauczyciela z Przyłóg Vetvera Józefa, założyliśmy Gminną Kasę Pożyczkowo – Oszczędnościową imienia Stefczyka oraz Mleczarnię Spółdzielczą też w Przyłogach. Zaczęliśmy też organizować spółkę maszynową, lecz niestety z powodu wyjazdu nie zdążyłem już zrealizować tego zamiaru. Przeważnie starzy gospodarze nie mogli się zdobyć na odwagę, czy też nie mogli nabrać przekonania do Kółka Rolniczego, albowiem stali na uboczu i podglądali ukradkiem co i jak robią kółkowicze. Po pewnym czasie naśladowali i w uprawie roli, w stosowaniu płodozmianu i nawozów sztucznych, lecz tu odstraszały wielu wysokie ceny w stosunku do zaniżonych cen za ich produkty rolne. Z nawozami sztucznymi działy się różne nieporozumienia z powodu nieumiejętnego stosowania ich przez starych rolników spoza kółka. Pomimo wielokrotnych pouczeń i udzielonych rad, robili jednak według swojego widzi mi się, bowiem zamiast superfosfat 18,8 [%] rozsiać na polu przed siewem na dwa – trzy dni; to oni chcąc sobie zaoszczędzić nawozu nasypali do balii ziarno i pokropili wodą, a następnie wymieszali by nawóz obwarł każde ziarenko. Albo sadząc ziemniaki wkładali do dołka ziemniaki i obsypywali go nawozem. Oczywiście w jednym jak i w drugim przypadku spaliły się zarodniki i rezultat był negatywny. Sprowadzało to psioczenie na kółko i na nowatorów. Praca szła żółwim krokiem, ale postęp był widoczny. Wielu rolników z Przyłóg, z Cisownika itd. którzy już po Bożym Narodzeniu kupowali zboże na chleb w Końskich na targu, to teraz mogli je jeszcze sprzedać. Była to praca żmudna i często niewdzięczna, ale za to pożyteczna i dawała wiele zadowolenia.

Miedzierza – kosciół pw. Matki Bożej Częstochowskiej.
Foto. KW.

Skargi gospodarzy w Miedzierzy na policję

Odważyło się paru gospodarzy z kowalem Anto. [Antonim] Sadowskim i Wł. Nowakiem na czele napisać do władz zażalenie na nadużywanie władzy i bezprawne postępowanie tutejszych policjantów: Sasadensza, Góreckiego i Hanssera. Opisali oni na kilku arkuszach wiele faktów takich jak,ukrywanie za łapówki złodziei przyłapanych na kradzieży, ukrywanie kłusowników, zabranie im broni po opłaceniu się gotówką lub zwierzyną upolowaną nawet w porze zakazanej, ukrywanie innych przestępstw czy przekroczeń również za prezenty lub datki gotówkowe, za wymuszanie kredytów, których nigdy nie spłacają w sklepach wiejskich i wiele innych nadużyć. Prokurator polecił komisarzowi powiatowemu przeprowadzić dochodzenie w tej sprawie, który przyjeżdżał przez miesiąc prawie codziennie na tutejszy posterunek. Przebadał w tym czasie z górą 100 świadków sprowadzonych z jego rozkazu właśnie przez tych oskarżonych policjantów, którzy wykorzystując sposobność mogli urabiać sobie ludzi na swoją korzyść. Świadkowie pomimo silnego wywierania nacisku na kształtowanie ich zeznań potwierdzili spisane fakty niemal w 100%. Jednak komisarz tak pokierował dochodzeniem, że prokurator zamiast oskarżyć winnych policjantów to pociągnął Sadowskiego i Nowaka do odpowiedzialności za wprowadzenie władz w błąd. Dla wielu nie było tajemnicą, że komisarz popijał u Sasadenszów i że brał od wielu prezenty, co nawet stwierdziła służąca. Jakkolwiek niektórzy świadkowie na dochodzeniu byli zastraszani i terroryzowani to jednak na rozprawie sądowej mimo niesprzyjającej atmosfery niemal wszyscy potwierdzili fakty podane przez Sadowskiego i Nowaka,oskarżonych rzekomo za fałszywe wprowadzenie władzy w błąd. Sądownictwo wówczas było już uzależnione od władz politycznych i kreowało wyroki pod dyktando właśnie tych władz, co miało miejsce i w danym wypadku, gdyż treść wyroku jaki miał zapaść rozgłaszano już na dwa tygodnie przed rozprawą. Paru świadkom nie doręczono wezwań na rozprawę, rzekomo z powodu wyjazdu ich w nieznanym kierunku co było oczywistym kłamstwem. Pomimo potwierdzenia na rozprawie faktów, czyli przeprowadzono dowód prawdy; sąd skazał Sadowskiego i Nowaka, ku zdziwieniu opinii publicznej na karę 3 miesięcy aresztu w zawieszeniu za fałszywe oskarżenie. W ostatnim słowie oskarżony Sadowski zwrócił uwagę między innymi na jeden tylko fakt niezbicie udowodniony na rozprawie sądowej o kradzieży gęsi, które odebrał policjant od złodzieja i sporządził protokół, lecz nigdzie go nie ujawnił i kradzież tę ukrył i niemal wszystkie fakty zostały w 100% udowodnione, a więc gdzie tu jest fałszywe oskarżenie? Wobec takiego stanu zapowiedziano apelację.
Zapowiedzianej apelacji nie złożyli rzekomo z uwagi na brak zaufania do wymiaru sprawiedliwości w panujących wówczas stosunkach. Niektórzy mówią, że ulegli namowom policjantów,którzy po rozprawie sądowej stale odwiedzali zasądzonych i przekonywali ich, że taki wyrok na 3 miesiące aresztu w zawieszeniu nie ma żadnego znaczenia. W niczym nie może zaszkodzić, a apelacja będzie ich kosztowała i mogą jeszcze dostać wyższy wyrok i to bez zawieszenia, bo im nic nie grozi, bo są policjantami bo mają poparcie władzy jak sami widzieli już. W każdym razie atmosfera oczyściła się i policja zmieniła swoje postępowanie.

Miedzierza, drewniana chata pamiętająca zapewne czasy budowy miedzierskiego kościoła.
Foto. KW.

Kręte drogi niektórych policjantów

Rozeszła się fama, że mimo przewidywanego zwolnienia mojego z posady ze względów politycznych na skutek inwigilacji policyjnych pozostanę nadal na swoim stanowisku, co unicestwiało by wszelkie dotychczasowe zabiegi Sasadeusza, który był tak pewny bliskiego celu, aż tu naraz stały się niepocieszone obrotem sprawy. Zaczął więc knuć nowy spisek przeciw mnie by dopiąć upragnionego celu, by wreszcie żona jego została kierowniczką. Sasadeusz był już tak rozbestwiony bezkarnością w szkalowaniu ludzi pod osłoną tajemnicy służbowej, że często w swoim zacietrzewieniu popełniał coraz częściej różne niedorzeczności w nadużywaniu władzy gdyż w popełnianiu nadużyć był wyrafinowany i nic dziwnego, że w zuchwalstwie swoim ile miał umiaru. Bowiem był pewny poparcia i opieki inspektora głównego komendy PP – rzekomo swojego kolegi z dziecinnych lat, lecz mimo to sowicie opłaconego teraz nawet dolarami, oraz komisarza powiatowego również obdarzonego prezentami w postaci zwierzyny, drobiu, nabiału, ryb, raków, owoców itp. czemu nie mogli zaprzeczyć wobec naocznego świadka w osobie służącej. W celu naświetlenia podstępu, jaki przygotowywali dla mnie w ostatniej rozgrywce – odbiegnę na chwilę od tej sprawy do chwytów stosowanych wówczas przez policję, a o których opowiadał mi swego czasu Sasadeusz i jego podkomendni policjanci, np. policjant Górecki oddelegowany został do Chlewisk na okres przedwyborczy, gdyż podobno teren tamtejszy był zagrożony przez opozycję. W inwigilacji swojej policja miała rejestrowanych paru działaczy opozycyjnych, którym nie mogła udowodnić żadnej roboty antypaństwowej, ani nie mogła przyłapać ich na gorącym uczynku, więc postanowiła wziąć ich podstępem. Pod ich adresem osobistym nadali na poczcie w Gdańsku kilka ulotek antypaństwowych, w zaklejonych kopertach jako przesyłki polecone. Poczta w Chlewiskach uprzedzona przez policję wezwała adresatów po odbiór przesyłek. Adresaci nie przewidując podstępu, podjęli przesyłki, a jeden z nich rozerwawszy kopertę i stwierdziwszy że to są jakieś druki schował je do kieszeni nie czytając. Drugi schował do kieszeni nie otwierając koperty. Policjant Górecki śledził ich przez ten czas, a gdy znaleźli się przy urzędzie gminy i wdali się w rozmowę ze znajomymi, oczekującymi na załatwienie osobistych spraw policjant Górecki przeprowadził u nich osobistą rewizję i wyciągnięte koperty z kieszeni posłużyły mu do aresztowania i oskarżenia. Ten sam Górecki w innym wypadku zaopatrzywszy się uprzednio w ulotkę kompromitującą, którą schował do swojego rękawa sprytnie wyciągną ją jakoby z kieszeni delikwenta w obecności świadka w osobie konfidenta. Epilog tych trzech spraw znalazł się na wokandzie sądu, który wyrokiem, ferowanym przez władze polityczne, zasądził: tego który otworzył kopertę na dwa lata więzienia, drugiego, który nie otworzył koperty na półtora roku, a trzeciego na rok więzienia. Wszystkim zaliczono areszt śledczy, a resztę zawieszono na 2 lata. Wracam do sedna sprawy. Działając w zmowie z komisarzem i ze swoim kolegą-tajniakiem ze Skarżyska zawiadomił poufnie Urząd Skarbowy, że Dozór Szkolny ma wiele rachunków nie należycie ostemplowanych. Urząd ten w związku z meldunkiem wezwał Dozór Szkolny do przedłożenia książek kasowych z dokumentami w celu przeprowadzenia kontroli, wyznaczając dzień i ę. Wezwanie to doręczył policjant Górecki prezesowi Dozoru Dulewiczowi. W wyznaczonym terminie prezes Dulewicz i ja jako skarbnik dostarczyliśmy żądane dokumenty, które po skontrolowaniu i spisaniu protokołu pokontrolnego zwrócono nam wręczając jednocześnie każdemu z nas po jednym egzemplarzu rzeczonego protokołu, z którego jasno wynikało, że nie stwierdzono żadnych usterek, i że kontroli dokonano na skutek meldunku Sasadeusza. Po kontroli Dulewicz oddał paczkę z dokumentami Janowi Opali, który był z nami na furmance i zapowiedział by nigdzie nie odchodził, bo w tej paczce są ważne dokumenty. Wyjechaliśmy dopiero pod wieczór, gdyż Dulewicz załatwiał jeszcze sprawy w banku, związane z Kasą Steńczyka, której był prezesem. Żona moja w tym czasie była na operacji w Warszawie, przeto zajechaliśmy przed sklep Zwierzchowskiego, gdzie zjedliśmy kolację, co nam zajęło godzinę. Po wyjściu ze sklepu Dulewicz poszedł pieszo do Przyłóg, a ja pojechałem do szkoły w Kawęczynie i poprosiłem o paczkę z dokumentami, lecz po chwili szukania na wozie Opala przestraszony oznajmił mi, że nie wie co się z nią stało, bo jej nie ma na wozie. Twierdził, że w Końskich nigdzie od wozu nie odchodził, a w Miedzierzy wszedł do sklepu na moment gdzie kupił chleb, a fura w tym czasie stała przy drzwiach przeszklonych. Na pytanie moje czy nie zbliżał się kto do wozu, przypomniał sobie, że w Końskich przychodził policjant Górecki dwukrotnie i prosił by zabrać go do Miedzierzy, ale potem powiedział, że pojedzie rowerem. Przychodził też jeszcze jakiś człowiek, by go też zabrać. W Miedzierzy nikt nie dochodził, ale widział przechodzących drogą policjantów Góreckiego i Haussera, ale to przecie policjanci. Kazał Opali zawrócić, by pojechał na posterunek policji, lecz zaczął się on wzbraniać, twierdząc że teraz musi pojechać po zboże w pole, bo zbiera się na deszcz, ale przyjedzie raniutko. Rano następnego dnia gdy wyszedłem z mieszkania ti Opala wracał od ustępu szkolnego i trzymał w ręku jakieś książki i oświadczył mi, że w ustępie jest pełno rozrzuconych papierów. Zabrałem sprzątaczkę Fidorową i służącą swoją i w czwórkę poszliśmy do ustępu, gdzie faktycznie podrzucono skradzione dokumenty. Zawdzięczając, że doły kloaczne były oczyszczone po zakończonym roku szkolnym, wydobyto te dokumenty tylko trochę zabrudzone, ale brakowało kilkanaście rachunków.Teraz zamiast na posterunek zawiozłem cały ten bagaż do Powiatowej Rady Szkolnej celem odtworzenia brakujących, względnie zniszczonych lub brudnych rachunków. Po moim naświetleniu zaraz rozszyfrował całą tą sprawę przewodniczący Rady Czernikowski [nieczytelne]. Następnego dnia po skradzeniu rzeczonych dokumentów wpłynął do prokuratora anonim i jak się później okazało zreferowany i napisany na maszynie w Komendzie Powiatowej Policji Państwowej. W tym anonimie zarzucono mi, że postępuję niemoralnie bo będąc [nieczytelne] sprzyjam endekom i daję im zamówienia na remonty szkolne i na różne sprzęty do wszystkich szkół za które płacę im znacznie drożej mimo, że inni zrobili by taniej i wymieniają różnicę cen na poszczególne przedmioty. Następnie że płacę za furmanki po 3 zł. gdy inni pojechaliby za 2 zł. i parę jeszcze innych podobnych głupstw. Prokurator przekazał ten anonim komisarzowi powiatowemu PP mówiąc nawiasem autorowi tegoż, a ten wydelegował tajnego wywiadowcę ze Skarżyska umówionego kolegę Sasadeusza do przeprowadzenia dochodzenia. Na wstępie zażądał on książki i sprawozdania sklepiku uczniowskiego, które prowadziła Sasadeuszowa i kilkakrotnie były kontrolowane przez władze szkolne w czasie wizytacji i dlatego początkowo zdziwiłem się dlaczego to on żąda te książki, które są tylko do wglądu władz szkolnych, ale w lot zorientowałem się, że tu chodzi o zniszczenie ich bo na ostatnim posiedzeniu Rady Pedagogicznej zwróciłem uwagę p. Sasadeuszowej w obecności inspektora szkolnego na brak nadzoru nad powierzonej jej pieczy sklepikowi uczniowskiemu i na chaotyczne prowadzenie książek sklepikowych, co umożliwiło dzieciom defraudację, wprawdzie błahej kwoty, ale mimo to taki stan mija się z celem wychowawczym, a przeto zgodnie z uchwałą Rady Ped. Sasadeuszowa miała przekazać prowadzenie sklepiku żonie mojej. Książki te ów pan prowadzący dochodzenie przejrzał,ale nie chciał mi zwrócić ją ani nie chciał też dać mi pokwitowania. W następnym punkcie gdy zażądał książki kasowe Dozoru Szkolnego wraz z dokumentami w celu zbadania pewnych wydatków związanych z nabyciem sprzętów szkolnych. Teraz dopiero wyszło szydło z worka, bowiem akurat brakowało rachunków skradzionych, czy też zniszczonych na te przedmioty i na furmanki. Oświadczyłem wówczas temu panu, że on nie jest biegłym ani rzeczoznawcą do przeprowadzania analizy buhalteryjnej, zresztą żądane dokumenty znajdują się w Powiatowej Radzie Szkolnej. Nadto nie chce pan zwrócić mi książek sklepikowych, ani nie chce pan dać pokwitowania oraz z toku dochodzenia domniemam, że jest pan bardzo zainteresowany tą sprawą osobiście, przeto nie mam do pana zaufania i od tej chwili nie będę panu udzielał żadnych wyjaśnień. Jedynie tylko na drodze sądowej mogę złożyć swoje zeznania. W tym dniu, gdy byłem wezwany do sędziego śledczego wstąpiłem do cukierni Porębskiego na śniadanie i tutaj całkiem przypadkiem spotkałem przy stoliku Celniaszka kierownika Urzędu Śledczego w Skarżysku, oraz st. przodownika Bartosiewicza kom. poster. w Bliżynie, który przedtem był kierownikiem biura komendy powiatowej policji państwowej. W komisariacie anonim na mnie pod dyktando komisarza Throla, Celniaszek dawny mój znajomy z czasów I wojny światowej, sam się zainteresował tą sprawą i powiedział mi, że po powrocie z delegacji przeglądał akta swojego podwładnego, który prowadził przeciw mnie dochodzenie. Gdyby mogła stać się zadość sprawiedliwości, to wielu inspektorów tej sprawy powinno siedzieć w więzieniu, a w pierwszym rzędzie komisarz prowadzący dochodzenie, bo o ile już zdążył sprawdzić, te kradzieże dokumentów sfingował Sasadeusz, a dokonywał je post. Górecki w Końskich przy pomocy konfidenta w momencie, gdy rozmawiał z furmanem przy wozie. Śledztwo teraz prowadził sędzia śledczy, który powołał biegłych, a ci po przeprowadzeniu analizy i ekspertyzy wykazali oczywistą złośliwość, gdyż żadnych nadużyć nie stwierdzono, przeto sąd okręgowy na wniosek prokuratora śledztwo umorzył. Jakkolwiek sąd umorzył śledztwo, to jednak nie zostałem już reaktywowany, a władze polityczne przeciwdziałały w zatrudnieniu mnie nawet w prywatnych przedsiębiorstwach. Żona doprowadzona nieomal do rozstroju nerwowego tą podstępną i krecią robotą, zrezygnowała z kierownictwa szkoły i poprosiła o przeniesienie jej do miejscowości w pobliżu kolei z uwagi na dojazd do córki, która rozpoczęła naukę w koneckim gimnazjum. Teraz Sasadeuszowie byli już pewni zdobycia kierownictwa, lecz niestety władze szkolne po uzgodnieniu ze Stanisławem Kwiatkowskim – prezesem powiatowym Związku Nauczycielskiego zajęły wręcz przeciwne stanowisko mimo zabiegów Ligi Kobiet, komisarza oraz innych osób z BBWR. Ówczesny p.o. inspektora szkolnego Przybyłowicz oświadczył żonie mojej, że nim otrzyma dekret przeniesienia na własne żądanie, to wpierw zostanie przeniesiona p. Sasadeuszowa z urzędu. I faktycznie, niespodziewanie kuratorium ją [przeniosło do] jednoklasówki na wieś zabitą deskami, z daleka od szosy i kolei, a oddalonej kilkadziesiąt kilometrów od jej domu. Dopiero teraz żona moja otrzymała posadę nieopodal Bliżyna i Skarżyska. Sasadeuszowie byli teraz zrozpaczeni, ale to nic dziwnego, bo kto pod kim dołki kopie, to sam w nie wpada.

Bronisław Sobczyński