W 1938 roku zaczęło się mówić w Końskich o wojnie z Niemcami. Polska przygotowywała się do obrony. W Końskich odbywały się szkolenia ludności. W lutym 1938 r. założono kurs Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej. Zostałam o nim powiadomiona przez profesora Mikołaja Zajączkowskiego, który był przewodniczącym LOPP (Liga Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej), a ja byłam sekretarką. Zostałam przeszkolona na tym kursie. Po jego ukończeniu miałam wyznaczony teren w Końskich, aby na tym terenie przygotować i nauczyć ludzi jak mają się zachować i co mają robić w razie użycia przez Niemców gazów. Dostałam z zarządu LOPP maseczki oraz proszek przeciwiperytowy, proszkiem tym rozpuszczonym w wodzie trzeba było natychmiast zmywać iperyt z ciała, gdyż był bardzo palący i robiły się zaraz rany. Szczęście, że Niemcy nie użyli tych gazów w 1939 r. Jak zaczęła się wojna z Niemcami wiedziałam, że trzeba będzie walczyć z Niemcami o wolność Polski, trochę byłam już przygotowana, bo ojciec opowiadał mi nie raz, jak walczył za czasów zaboru rosyjskiego.
Pierwsze kroki w konspiracji
Pierwszym krokiem przyjęcia mnie do organizacji ZWZ Związek Walki Zbrojnej, było spotkanie moje z Janem Stoińskim ps. „Górski”, który zaprosił mnie do swojego mieszkania na ulicy Zamkowej. Od Stoińskiego dowiedziałam się, że w porozumieniu z majorem Henrykiem Dobrzańskim ps. „Hubal” – oficerem Wojska Polskiego, organizuje w Końskich Ruch Oporu przeciw okupantowi, do którego potrzebni są ludzie zaufani. Zaproponował mi czy chciałabym należeć do tej organizacji i w niej pracować. Kiedy się zgodziłam odebrał ode mnie przysięgę. Obrałam sobie ps. „Flora”. Skierował mnie do skrzynki [kontaktowe] już założone – do Heleny Jendryk ps. Szulc-Jadwiga, oraz do Leokadii Wieczorek-Zajączkowskiej ps. „Loda” po dalsze instrukcje w związku z pracą w ruchu oporu. Zostałam łączniczką. Praca moja polegała na zakładaniu skrzynek kontaktowych, melin i nadzór nad skrzynkami, pouczanie ludzi pracujących w skrzynkach kontaktowych i odbieranie od nich przysięgi.
Stałe kontakty miałam z: Janem Stoińskim ps. „Górski” komendantem obwodu, Bolesławem Czerwińskim ps. „Wir” komendantem miasta Końskie, Andrzejem Zaorskim ps. „Babinicz” zastępcą komendanta, Tomirem Tworzyjanskim ps. „Borsuk” kierownikiem redakcji – prowadził całość prac związanych z wydawnictwem, Bogumiłem Kacperskim ps. „Malina” prowadził tajna prasę, Zygmuntem Wyrwiczem ps. „Cumulus” ref. Kedyw, Heleną Jendryk ps. „Szulc-Jadwiga” szefem kurierów, Henryką Sadowską ps. „Bronisława” – Wojskowa Służba Kobiet, Zofią Jendryk z d. Chodaczyńską sekretarką komendanta, Stanisławem Białeckim ps. „Scewola” – podchorążym Komendy Obwodu AK.
Od wszystkich, z którymi utrzymywałam bezpośredni kontakt dostawałam polecenia wyjazdów do skrzynek kontaktowych w Warszawie, Radomiu, Skarżysku, Kielcach, Radoszycach i Stąporkowie. Do Radomia jeździłam po wiadomości, kto z ludzi z Końskich siedzi w więzieniu, czy aresztowani byli katowani przez Niemców i kogo Niemcy wywieźli do obozów koncentracyjnych. Do Skarżyska jeździła ze mną Jadwiga Mydlarzówna po broń i amunicję, do Radoszyc i Stąporkowa z meldunkami. Do Warszawy zawoziłam dolary ze zrzutów; miałam obstawę, gdyż przewożenie pieniędzy, a w dodatku dolarów było bardzo niebezpieczne. Z Henryką Sadowską ps. „Bronisława” jeździłam do Warszawy po matryce.
Pierwsze większe przeżycia
Pierwszym większym przeżyciem dla mnie był zrzut z Anglii. Przed zrzutem przyjechał do Końskich delegat z Warszawy w celu wyszukania odpowiedniego terenu. Delegat zgłosił się na punkt kontaktowy do sklepu elektrycznego mego brata Stanisława Chodaczyńskiego ps. Karol. Po zameldowaniu się brat mój zaprowadził go na kwaterę do Marii Szlifirskiej na ul. Małachowskich – tam był bezpieczny, mógł odpocząć i spokojnie pracować. Nazywaliśmy go “wójciem” Jasiem. Plan na zrzut był zrobiony i wysłany do Londynu. Czekaliśmy na odpowiedź. Londyn miał podać datę i hasło, które miało być podane przez radiostację londyńską. Andrzej Zaorski „Babinicz” zorganizował dyżury pracy przy radiostacji. Podczas mojego dyżuru na nasłuchu nie było szczegółów daty. Kiedy Londyn nadał piosenkę Czerwony pas, za pasem broń melodia ta była hasłem do odbioru meldunku o wylocie samolotu 30 lub 31 marca 1942 i o godzinie zrzutu. Przygotowano się do przyjęcia zrzuty. Grupa dywersyjna pod dowództwem Bogumiła Kacperskiego ps. „Malina” i Zygmunta Wyrwicza ps. „Cumulus”, wyruszyła do lasu po odbiór samolotu. Andrzej Zaorski „Babinicz” został na miejscu i czekał w sklepie na skoczków, ja poszłam do biura; musiałam się pokazać na chwilę, żeby się zwolnić na ten dzień z pracy. Kiedy przyszłam do sklepu Andrzej zaprowadził mnie na zaplecze. Na tapczanie leżał mężczyzna, był to jeden ze skoczków Tadeusz Sokołowski ps. „Trop”. Po wylegitymowaniu się i podaniu hasła musiał się położyć, gdyż skacząc z samolotu był lekko kontuzjowany. Po przywitaniu się z gościem wypiliśmy po jednym kieliszku nalewki wiśniowej. Była użyta jako toast szczęśliwego startu. Wiśniówka czekała na okazję 15 lat, miała być wypita na maturę mojego siostrzeńca Witka. Andrzej Zaorski wysłał mnie i parę osób do Stanisława Szczepanika na ul. Małachowskich po pasy z dolarami, trzeba je było przynieść do sklepu – księgarni Jędryków. Ja przyniosłam tylko jeden pas, był bardzo ciężki, że ledwie go udźwignęłam. Pasy zostały do następnego dnia. Najpierw trzeba było zająć się skoczkami, którzy musieli wyjechać z Końskich. Ja z Marianem Czerwińskim ps. Socha odprowadziliśmy dwóch, czekaliśmy jak wsiedli do pociągu. Przed wyjazdem przeglądaliśmy ubrania skoczków, jeżeli na ubraniu była firma angielska, trzeba było odpruć ją dla bezpieczeństwa. Po wyjeździe skoczków przyjechała z Warszawy delegacja z Komendy głównej AK celem sprawdzenia według specyfikacji ilości przesłanych dolarów, czy się zgadza ze specyfikacją. Po przeliczeniu i napisaniu protokołu pakowano dolary w przygotowane woreczki z grubego płótna, zwykły papier albo w gazetę. Wybrano zaufane osoby do przewozu dolarów do Warszawy, podano im hasła i adresy na które miały złożyć dolary. Ja dostała trzy paczki z pieniędzmi papierowymi, były tam dolary i niemieckie pieniądze. Każdy kto jechał z tak cenna paczką miał przydzieloną obstawę składająca się z 2-3 partyzantów, żeby wiedzieli czy bezpiecznie dojechało się na miejsce, a w razie wpadki natychmiast mieli meldować czekającym na nasz przyjazd delegatom.
Ja jechałam z Andrzejem Zaorskim ps. „Babinicz” i dwoma partyzantami. Jechaliśmy przez Skarżysko. Tak dojechaliśmy do Warki. W pewnej chwili zrobił się w przedziale ruch. Kobiety, które wiozły żywność do Warszawy, zaczęły chować towar pod ławki. Okazało się, że przejeżdżający pociąg dał sygnał rozpoznawczy, że będzie rewizja. Ja myślałam, co mam zrobić; Andrzej Zaorski nie mógł mi pomóc, gdyż w pociągu nie rozmawialiśmy ze sobą. Musiałam decydować sama. Wzięłam paczki i położyłam na podłodze pod oknem, blisko drzwi, które łączyły dwa przedziały. W Warce wsiedli żandarmi do pierwszego przedziału.
W drzwiach stanął oficer żandarmerii i pilnował obserwując odbywające się kontrole. Byłam strasznie zdenerwowana, trzymałam rękę na twarzy, żeby mniej widać było moje zdenerwowanie. Żandarm co chwila spoglądał na mnie. W pewnej chwili włożyłam rękę do kieszeni płaszcza i natrafiłam na połówkę papierosa. Nie miałam zapałek więc zwróciłam się do żandarma prosząc go o zapałki. Żandarm popatrzył się na papierosa, wziął go i rzucił na podłogę. Strach mnie ogarnął, ale on wyjął z kieszeni papierosy egipskie i poczęstował mnie. Zapalając mi papierosa przesunął się bliżej mnie i przez to zasłonił swoją osobą paczki. Żandarm zapytał mnie, Czy zęby mnie bolą? Powiedziałam, że bardzo mnie bolą, bo mam zapalenie okostnej. Poradził mi, żebym trzymała dym z papierosa w ustach, to mi trochę pomoże. Kiedy skończyli, żandarm wychodząc życzył mi, żeby ząb przestał mnie boleć i podał mi całą paczkę papierosów i zapałki. Podziękowałam mu i poszedł dalej. Kiedy żandarm wyszedł z przedziału zrobiło mi się słabo, myślałam, że upadnę. Andrzej Zaorski cały czas mnie obserwował, widząc, że się chwieję doprowadził mnie do ławki żebym usiadła. Po paru minutach wróciły mi siły, dojechaliśmy szczęśliwie do Warszawy. Pociąg był spóźniony, zbliżała się godzina policyjna. Wsiedliśmy do rikszy i dojechaliśmy do saskiego ogrodu. Kierowca rikszy powiedział, że dalej nie pojedzie, bo zbliża się godzina policyjna i musi wracać. Poszliśmy piechota na ulicę Senatorską. Okazało się, że brama jest zamknięta. Nadszedł patrol żandarmerii – doszli do nas. Zwróciłam się do nich, że brama jest zamknięta i nie możemy dostać się do domu. Jeden z nich uderzył kolbą w bramę i za chwilę przyszedł dozorca, otworzył bramę i wpuścił mnie. Andrzej poszedł z żandarmami, podprowadzili go do domu, w którym miał się zatrzymać. Było niedaleko, parę domów dalej. Na drugi dzień odniosłam paczki z dolarami na punkt kontaktowy do małej cukierni na ulicę Złota. Podałam hasło: “proszę pół czarnej i napoleonkę”. Właściciel cukierni odpowiedział hasłem: “proszę usiąść przy stoliku koło okna”. Po jakimś czasie przyszedł Andrzej i dwóch panów. Zabrali paczki, poszliśmy na punkt kontaktowy oddać paczki. Byłam wolna, zadowolona, że się wszystko tak dobrze skończyło. Nie wyobrażam sobie, co by było gdybym wpadła, Niemcy by mnie katowali, żebym wydała ludzi, którzy się tym zajmowali. Miałam w rękawiczce cyjanek, byłaby to ostateczność. Czy miałabym odwagę go zażyć? Człowiek jest tylko człowiekiem i nie wie jak w takim przypadku by się zachował.
Moja konspiracyjna praca z Maksymilianem Szymańskim ps. „Relampago”
Pracował ze mną w biurze ZEORK (Zakłady Energetyczne Okręgu Radomsko-Kieleckiego). Ja byłam tam księgową, więc dobrze go znałam. Do konspiracji dostał się przez kpt. Jana Stoińskiego ps. „Górski” komendanta Obwodu Związku Walki Zbrojnej – ZWZ. Jan Stoiński zatrudnił go w konspiracji jako swego zastępcę.
Praca z „Maksem” była trudna, chciał być na wyższym stanowisku, dochodziło między nim a komendantem do zatargów. Maks powiedział mi, że komendant nie nadaje się na Komendanta Obwodu, bo jest mało energiczny, a on by lepiej poprowadził pracę konspiracyjną.
Pewnego dnia będąc u komendanta powiedział mi żebym strzegła się Maksa, że Maks jest na usługach gestapo i jest obserwowany przez ludzi z konspiracji. Maks miał do mnie zaufanie i dużo mi opowiadał. Kiedyś powiedział, że jak ktoś został aresztowany przez gestapo to na początku proponują mu współpracę i jako konfident wydawać ludzi z ruchu oporu. O ile się nie zgodzi czeka go śmierć. W przypadku zgody na taką pracę, musi coś dać z siebie, w tym wypadku najlepiej wydawać komunistów i Żydów. Pytam się dlaczego mi to mówi? Powiedział, że w razie gdybym wpadła w ręce gestapo.
Maksymilian Szymański otrzymał dwa ostrzeżenia na piśmie z propozycją wyjechania z Końskich – odmówił. Na drugi dzień po otrzymaniu ostrzeżenia powiedział, że utworzy nową organizację i prosi żebym została jego sekretarką. Powiedziałam mu, że już nie należę do AK, gdyż posprzeczałam się z komendantem no i ze względu na rodziców nigdzie należeć nie będę.
Otrzymane dwa ostrzeżenia Maks dał mi do przeczytania. Radziłam mu żeby wyjechał. Wyjadę powiedział do Wajsa, ale dopiero po świętach Bożego Narodzenia. Powiedział mi jeszcze, że zrobił listę na 150 osób i gdyby mu się coś stało zostawił ją w dobrych rękach. Spytałam się czy ja jestem na tej liście? Powiedział, że mnie, siostry mojej Zofii i Heleny Jendryk nie ma na tej liście.
Ojciec Maksa nie mógł uwierzyć, że Maks jest konfidentem, brat Marek Szymański ps. „Sęp” por. „Hubala” nie chciał się z nim spotkać i znać póki się nie zrehabilituje. Tak mi powiedział Maks.
Dnia 25.12.1942 r. grupa dywersyjna oddziału Zygmunta Wyrwicza ps. „Cumulus” zlikwidowała zdrajcę. „Cumulus” został ranny w rękę przez broniącego się Maksa.
Po zabiciu Maksa Szymańskiego przyszedł do biura policjant, który pracował w dziale kryminalnym przy gestapo i pokazał mi legitymację wydaną przez radomskie gestapo mówiąc, że gestapo i żandarmeria konecka nie może aresztowań Maksa, gdyż jest on do dyspozycji radomskiego gestapo.
Po aresztowaniu rodziny Białeckich, Andrzeja Zaorskiego „Babinicza”, Andrzeja Zdzienieckiego ps. „Paszko Złodziej” i Józefa Węgrzyna ps. „Ostroga” – wypuszczonych na drugi dzień rano przez oddział dywersyjny prowadzony przez Zygmunta Wyrwicza ps. „Cumulus” musieli opuścić Końskie. Zawiadowca stacji Niekłań, przyjechał do Końskich i zameldował, że wszyscy więźniowie są już bezpiecznie ulokowani. Andrzej Zaorski prosił naczelnika, żebym poszła do p. Zofii Raczyńskiej po jego portfel, kiedy siedział w więzieniu dał go strażnikowi Dąbrowskiemu. Odebrałam go od pani Raczyńskiej i dałam zawiadowcy. Dzień przed aresztowaniem Andrzej powiedział mi, że w jego pokoju leżą pudełka z zapałkami, a między nimi schowany plan przygotowany na drugi zrzut z Anglii. Jakby z nim coś się działo żebym go zabrała i przekazała na punkt kontaktowy. Powiedziałam o tym Wyrwiczowi, dałam mu klucz zapasowy, [temat] załatwił i przekazał w odpowiednie miejsce. Prosiłam go jeszcze, żeby poszedł do mieszkania Białeckich i poszukał w komórce pod belkami dowodu osobistego (kenkarty) Witolda Jendryka ps. Karol. Dowód ten został wypożyczony przez Białeckiego ps. Scewola, który wyrabiał lewe kenkarty. Odnalazł go i oddał mi.
Po aresztowaniu Wyrwicz przyszedł do mnie do domu i ostrzegł mnie, abym nie trzymała w domu broni ani amunicji. Broń miałam przechowywaną nie w domu lecz w ogrodzie u państwa Dąbrowskich.
Przewożenie broni i amunicji
W lecie 1942 roku zostałam wraz z Jadwigą Mydlarzówną wysłana po broń i amunicję do Skarżyska. Poszłyśmy na punkt kontaktowy w Skarżysku. Dano nam paczuszki. Były one zapakowane w płócienne woreczki, zaszyte, zawiązane w papier i mocny sznurek, ponieważ była w nich amunicja, były ciężkie. Włożyłyśmy do naszych toreb podróżnych i poszłyśmy na stację, a że pociągu jeszcze nie było usiadłyśmy na ławeczce. W pewnej chwili podszedł do nas chłopiec i powiedział po cichu, że stacja jest obstawiona przez żandarmerię niemiecką – będzie rewizja. Nie wiedziałyśmy co robić. Na stacji był bufet dla Niemców, Polakom wstęp wzbroniony. Mydlarzówna poszła do bufetu , a ja za nią. Bufet był prawie pusty. Nie było Niemców tylko kelnerki. Mydlarzówna poszła wprost do okna, które było otwarte i wyskoczyła na peron. Dla mnie było za wysoko, ale jedna z kelnerek podsunęła mi krzesło i wyskoczyłam. Na peronie zapytałyśmy kolejarza czy jest pociąg do Końskich? Powiedział, że jest towarowy z jednym wagonem dla Niemców. Weszłyśmy do wagonu. Mydlarzówna jakoś się z nimi dogadała i pozwolili nam jechać. Za chwilę otwierają się drzwi wagonu i wchodzą żandarmi. Jeden z wojskowych wstał i podszedł do żandarma i pyta o co chodzi. Żandarm wskazał na nas. Wojskowy powiedział, że te panie jadą z nimi. Żandarm zasalutował i wyszedł z wagonu. Niemcy spytali się gdzie jedziemy – kiedy powiedziałyśmy, że do Końskich; Niemiec powiedział, że pociąg nie zatrzymuje się w Końskich, tylko zwalnia bieg. Mydlarzówna mówi, że wyskoczy z pociągu, ale ja nie dam rady. Usłyszał to Niemiec, zwrócił się do mnie, że pomoże mi wysiąść. Jeden z Niemców zdjął z półki walizkę, otworzył ją i wyjął butelkę francuskiego koniaku.Powiedział, że teraz wypijemy zdrowie pięknych Polek i szczęśliwego skoku. Mydlarzówna spojrzała na mnie i powiedziała – pijemy. Poprosiłam Niemca, żeby mi nalał troszeczkę, bo ja alkoholu nie używam. Wypiliśmy i zaraz przyjechaliśmy do Końskich. Mydlarzówna wyskoczyła, a mnie złapał Niemiec i wysadził mnie na peron. Pomachałyśmy im ręką i poszłyśmy do miasta.
Pacyfikacja Końskich 20 sierpnia 1943
20 sierpnia 1943 roku karna żandarmeria przystąpiła do pacyfikacji Końskich, robiła rewizje po domach, aresztowała ludzi, zabrano przeszło 300 osób, wchodzili do każdego domu. Do naszego mieszkania przychodzili trzy razy. Pytali się o Stanisława Chodaczyńskiego. Mówiłam im, że nie żyje, w marcu 1942 r. został zabity. Zapytali się, skąd wiem, że nie żyje? Powiedziałam, że od urzędnika niemieckiego. Ze starostwa wezwano mnie abym otworzyła sklep elektryczny mego brata bo zamknięty nie może być. Jeszcze raz przyszli inni Niemcy też po brata i to samo im powiedziałam. Za trzecim razem przyszli po Andrzeja Zaorskiego ps. Babinicz. Przyprowadził ich urzędnik skarbowy Bronisław Milcarz – miał ręce związane do tyłu. Andrzej Zaorski mieszkał u Milcarza jakiś czas. O Andrzeju powiedziałam, że został aresztowany 1 listopada 1942 r. i odtąd go nie widziałam. W tym też czasie gestapo zabrało mnie ze sobą. Kiedy szłam z nimi spojrzałam na gestapowców. Obaj byli bardzo wysocy, a ja między nimi taka mała. Zachciało mi się śmiać z tego porównania. Jeden z nich zapytał czemu się śmieję? Przecież za chwilę mogę nie żyć. Spytałam się czy jest pewny, że w tej chwili będzie żył, przecież to nie jest wojna okopowa, gdzie wojsko biło się w okopach tak jak było w I wojnę światową. Teraz jest wojna z ludnością. Nic na to nie odpowiedział. Spytał się czy pracuje i gdzie. Odpowiedziałam, że w zakładzie energetycznym. Energetycy mieli przywileje. Mieli przepustki i mogli chodzić po godzinie policyjnej.
Gdy dochodziliśmy do szkoły powszechnej kazali mi iść do domu. Mówię do niego, że jak pójdę to mnie zaraz na rogu zabiorą inni Niemcy. Zawołał żandarma i kazał mnie odprowadzić do domu.
Praca konspiracyjna rodziny Chodaczyńskich 1939-45
- Karol Chodaczyński
Działacz polityczny za caratu, więziony, a potem wywieziony na zesłanie do Rygi na 10 lat. W czasie II wojny został zaprzysiężony przez Leokadię Wieczorek ps. Loda. Miał do obsłużenia skrzynkę kontaktową. - Zofia Chodaczyńska Jendryk
Była sekretarką kpt. Stoińskiego ps. „Górski” i Andrzeja Zaorskiego ps. „Babinicz”. Po śmierci kpt. Stoińskiego dostała rozkaz wyjechania do Warszawy i tam pracowała w ruchu oporu. W maju 1943 r. została aresztowana przez gestapo, osadzona na Pawiaku – przez miesiąc, potem wywieziona do obozu koncentracyjnego do Oświęcimia – wróciła w lipcu 1945 r. - Janina Chodaczyńska Zarzycka
Od 1940 r. pracowała w konspiracji w Opocznie. Wyjechała z Opoczna, gdyż gestapo miało ją aresztować. Zatrzymała się w Radomiu i nadal pracowała w ruchu oporu. W jej mieszkaniu w Opocznie ukrywał się Marek Szymański ps. „Sęp”. - Maria Chodaczyńska Frankowska
Nauczycielka w szkole w Pińsku na Polesiu. Prowadziła tajne nauczanie. - Stanisław Chodaczyński ps. „Karol”
Był szyfrantem w ruchu oporu. Został aresztowany przez karną ekspedycję w 1943 r. , która mieściła się w szkole powszechnej nr 1 i tam został rozstrzelany. - Witold Jendryk
Objął stanowisko szyfranta po Stanisławie Chodaczyńskim. - Tytus Jendryk
Prowadził skrzynkę kontaktową w swojej księgarni. Po śmierci kpt. Jana Stoińskiego musiał wyjechać z Końskich. Ukrywał się w Iłży u nadleśniczego Stanisława Daniszewskiego. Będąc w Radomiu po zakupy spotkał Niemca z Końskich. Znał go, gdyż często przychodził do księgarni. Powiedział mu, żeby nie przyjeżdżał do Końskich, bo poszukuje go gestapo.
Praca konspiracyjna (opisana w skrócie) w której brałam udział trwała od 8 września 1939 r. do chwili wkroczenia wojsk polsko-radzieckich to jest do 16 stycznia 1945 roku.
Józefa Chodaczyńska ps. „Flora”
Styczeń 1987 r.
„Flora” Józefa Chodaczyńska.
W małym ciele wielki duch
„Flora” pochodzi ze znanej i ogólnie szanowanej rodziny w Końskich. Przed wojną pracownik ZEORK w Końskich. Jako jedna z pierwszych stanęła do pracy w konspiracji (ZWZ – AK) po klęsce wrześniowej. Zawsze ruchliwa, pogodna, zawsze z humorem. Jako łączniczka koneckiej komendy obwodu ZWZ – AK wykonywała najbardziej ryzykowne zadania, zawsze na szczęście z pomyślnym rezultatem. Pamiętam, jak po aresztowaniu Białeckich, zbrojnej rozprawie na wsi w Koczwarze i aresztowaniach w mieście w 1942 r. aresztowany był między innymi zastępca komendanta obwodu i kierownik referatu III por. Babinicz – „Flora”
2 listopada wczesnym rankiem dostała się do mieszkania Babinicza w willi pp. Bystrzyckich przy ulicy Dolnej. Dom ten już nie istnieje, obecnie stoją tam bloki (wzdłuż ulicy Wojska Polskiego). Z sobie wiadomej skrytki zabrała szyfry i inne tajne dokumenty, których w czasie rewizji na szczęście gestapo nie znalazło. Andrzej Zaorski „Babinicz” jakby przeczuwając co ma nastąpić wtajemniczył „Florę” o istnieniu skrytki. Było to wielkie ryzyko, bowiem dom mógł być pod obserwacją. Na szczęście wszystko odbyło się szczęśliwie.
„Flora” przeżyła szczęśliwie koszmar okupacji i po odzyskaniu niepodległości pracowała dalej w ZEORKu. I tu zaczął się drugi koszmar – bo we własnym wolnym kraju. Znaleźli się podli ludzie, którzy nie walcząc z okupantem chcieli teraz wykazać jak są potrzebni, jak pragną władzę ludową uchronić przed wrogami wewnętrznymi. Preparując kłamliwe oskarżenia i fabrykując fikcyjne dowody prześladowali tych, których jedyną winą było, że walczyli w innej organizacji o tą samą wolną Ojczyznę. Ofiarą tych urojonych zarzutów była też „Flora” oskarżona pod zarzutem wrogiego nastawienia do Polski Ludowej. Maltretowanie, szykany, w których zwłaszcza celował ówczesny szef Urzędu bezpieczeństwa w Końskich kpt. Piętek nie złamały tej dzielnej kobiety. Z braku dowodów została zwolniona. Pracowała dalej. Zawsze pogodna, życzliwa, niosąca bezinteresowną pomoc każdemu kto jej potrzebował.
Stanisław Zasadzki ps. „Sobota”