Z Pomykowa pod Końskimi – 1894 w guberni radomskiej

Pomyków 2004, dworek (?). Tuż obok rosła potężna wiekowa lipa pamiętająca czasy wizyty króla i starej alei lipowej.
Foto. KW.

Przedmieście – Jego ludność dawniejsza i dzisiejsza – Ruina domów i upadek rzemiosł – Zarobek ślusarzy – Niedouczki – Dostawcy robót – Spadek cen – Wyjątek – Narada – Długie języki – Wyzwoliny – Zakończenie sporów – Użytek z pieniędzy cechowych – Nowa uchwała – Sposób na wybiegi – Nic z umowy – Partactwo – Gwichty fałszywe.

Pod miastem powiatowym Końskimi w gub. radomskiej znajduje się dawne przedmieście, zwane Pomyków, w ładnym położeniu na wzgórzu, przecięte przez środek drogą bitą. Było tu 20 kamienic zbudowanych na sposób pruski, o jednym piętrze. Należały one niegdyś do Niemców sprowadzonych przez Małachowskiego i tutaj osiedlony. Byli to rzemieślnicy: ślusarze, puszkarze, ostrogarze i gwoździarze, jak o tym świadczą napisy na grobowcach na cmentarzu ewangielickim w południowo-zachodniej stronie od Pomykowa. Niemcy ci żyli tu bardzo wygodnie, mieli dobre zarobki, więc o grunt nie stali. Każdy właściciel kamienicy miał sobie nadany mórg, a niektórzy i 2 morgi gruntu. Kamienice były ich własnością, z gruntu płacili „czynsz” do dworu, ale nie podlegali żadnemu poddaństwu ani „pańszczyźnie”. Obecnie mieszkańcy tutejsi są na prawach włościańskich. Na przedmieściu tym znajduje się również urząd gminy Duraczowa.

Z biegiem czasu wszystko się odmieniło. Dawne pokolenia wygasły. Kamienice zaczęły się obalać, niektóre sami właściciele porozbierali, a popostawiali natomiast domki niskie; pozostały tylko dwie, które chylą się też do upadku. Również i rzemiosła dawne upadły. Utrzymało się tylko gwoździarstwo i ślusarstwo. O ślusarstwie właśnie chcę pomówić obszerniej, ponieważ stanowi ono główne zajęcie tutejszych mieszkańców.

Pomyków 2004, widoczna data 1899.
Z potężnej lipy (proszę popatrzyć na przekrój pnia) pozostały drwa.
Foto. KW.

Ślusarze pomykowscy zajmowali się z dawien dawna pasowaniem drzwiczek różnego gatunku: kuchennych, luftowych, piecowych hermetyczny, oraz regulowaniem gwichtów (wag). Roboty dostarczali im Żydzi z Końskich, których jest tu jak mrówek. Zakupywali oni odlewy w fabrykach: Bliżynie, Krasnej i Stąporkowie i dawali je majstrom do pasowania. Płacili za to umiarkowanie, tak, że rzemieślnicy mogli żyć dobrze i ziemi dużo nie pragnęli. Wiadomo mi, że przy uwłaszczeniu w 1864 roku hrabia Małachowski chciał im dać więcej, ale oni nie chcieli, licząc na dochód ze swego rzemiosła. Tymczasem od lat 10 ślusarstwo zaczęło upadać. Było kilku majstrów cechowych, lecz wkrótce namnożyło się dużo „fuszerów”, a to takim sposobem. Przyjął majster chłopca do terminu na czas prawem oznaczony; lecz chłopak jak tylko nauczył się zagrzać żelazo w ogniu na czerwono, już ucieka przed czasem i idzie do warsztatu jakiego partacza, gdzie dostaje nawet niezłe wynagrodzenie. Poszkodowany majster udaje się do starszego w cechu, żądając, żeby zmusił chłopca do ukończenia terminu. „Starszy” niby przyrzeka, ale nie spełnia obietnicy. Do terminu idą przeważnie chłopcy ze wsi, zupełnie ciemni, nie znający ani jednej litery, nie umiejący porachować, ile będzie 2 razy 2. Tacy to terminatorzy zakładają potem warsztaty na własną rękę. Rozumie się, niedouczony majsterek, chcąc mieć robotę, idzie do Żyda i opuszcza mu na każdym zamówieniu po kopiejce albo po dwie. Niektórzy obniżyli cenę do 10 kopiejek na sztuce. Dostawca zadowolony daje robotę, bo go taniej kosztuje. A choć majsterek strasznie sfuszeruje tę robotę, jemu tam nic do tego, byleby tylko taniej zapłacić. Tymczasem starzy majstrowie cechowi nie robią tydzień lub dwa, mówią, że nie mogą przystać na taką cenę. A dostawca na to:
– A dlaczego tamten przystanie?
– Bo kiepsko robi – odpowiadają.
– Ny, on na drugi raz dobrze zrobi.

A więc rad nierad jeden i drugi namyśla się robić po ofiarowanej przez dostawcę cenie. Minie czas jakiś, znowuż drugi partacz zakłada warsztat, a chcąc mieć robotę, jeszcze taniej opuszcza niż pierwszy. Przez te dziesięć lat namnożyło się tu takich kilku i do tego stopnia popsuli robotę, że kiedy dawniej płacono od pasowania drzwiczek do pieca 6 kopiejek, to teraz płacą tylko 2 kop.; od kuchennych zamiast 18 kopiejek tylko 8 k. Za pasowanie drzwiczek hermetycznych majster brał dawniej 2 ruble i 50 kop., a obecnie pasuje po 90 kop.; za regulowanie centnara [centnar, cetnar, tak nazwany od tego, że powinien ważyć sto funtów.], gwichtów, zamiast rubla, płacą dziś 40 kop. Ślusarze tutejsi regulują po 100 centnarów gwichtów na tydzeień, a 
drzwiczek pasują około 800 centnarów. Pra
cują od godziny 4 rano do 9 wieczorem, a po
mimo to zarobek mają tak lichy, że po opła
ceniu żelaza, węgla i innych rzeczy często 
nic prawie w zysku nie zostaje. Niektórzy 
starzy majstrowie obarczeni większą rodziną
zupełnie podupadli, niektórzy zaś ledwo mogą
 zarobić na życie.

Czerwony Most 2006.
Czy tak wyglądał dom dwurodzinny murowany „z pruska”?
Foto. KW.

Jest tu jednakowoż jeden taki majster, co sam zakupuje w fabrykach odlewy, pasuje dobrze i sprzedaje większym kupcom w Cesarstwie. Człowiek to rozumny i poważny, pełni urząd skarbnika w gminie, oraz ławnika w sądzie gminnym. Przy tych obowiązkach i pracy w warsztacie, umie wszakże znaleźć czas na czytanie i gazety trzyma. I on jednak narzeka, że partacze majsterkowie zupełnie handel zepsuli Nie każdy może jak on pracować niezależnie od dostawców. Trzeba mieć najmniej z tysiąc rubli, aby samemu zakupować odlewy. Ale tylko w takim razie można lepiej zarobić, Bieda ludziom i bez pieniędzy i bez oświaty.

Chcąc zaradzić złemu, zebrali się wszyscy majstrowie do „starszego”, aby coś obmyślić. „Starszy”, co prawda, sam by pragnął, żeby się cena roboty podniosła; ale woli pozostawić wszystko, jak jest, gdyż boi się obrazić dostawcę, który mu daje robotę. Zaprasza jednak wszystkich majstrów do urzędu cechowego na naradę. Co prawda, nie byłem wtedy w cechu, ale wiem, jak się owa narada odbyła, bo choć to u ślusarzy znane jest przysłowie: „jak ślisak za falami, tak trzymaj język za zębami”, ale w tym cechu bywa inaczej. Jak tylko majstrowie po onej naradzie wyszli z cechu, to już Żydzi i wszyscy wiedzieli, o czym tam była mowa. Ale nie dziwię się temu, bo „spirytusówki” nie brakowało, a „bawara” [piwo bawarskie] to i podłoga piła na wiwat, że cena roboty będzie podwyższona. Uchwała tedy nastąpiła taka:

  1. żeby każdy, kto utrzymuje warsztat, spłacał się na czeladnika i majstra;
  2. żeby żaden z majstrów nie trzymał w warsztacie najemników, tylko czeladź i chłopców w terminie. 

Panowie burmistrz i asesor byli za tym, żeby zaprowadzić taki porządek. Ale jakże się tu wyzwolić na czeladnika, kiedy się litery nie umie, a o zamku, którego prawo cechowe wymaga jako sztuki, nawet się pojęcia nie ma? Ale majstrowie nasi biorą się na sposób. Trzeba na przykład wyzwolić się na „majstra cechowego”. Udają się wszyscy do urzędu starszych. Tu należy najpierw okazać „sztukę”, jakiej prawo wymaga, mianowicie zamek zwany „Maskastem”. Ale cóż, kiedy wyzwalający się nawet nie wie, jak nazywają się części tego zamka. Jeden lub dwóch rozumniejszych majstrów odzywają się, że bez sztuki nie można zostać „majstrem”. Na to znów inni odpowiadają, że ci dwaj są przeciwnikami wszystkiego, co dobre. Więc z tego sprzeczanie się i kłótnia. W końcu powiadają:
– Ano napijmy się gorzałczyny.

Coś tam jeszcze trzeba przekąsić, potem popłukać „bawarem”. Wyzwalający się wówczas nie skąpi grosza, byle „majstrem” zostać. A jak się tylko zagrzeje w głowach panom majstrom, to go od razu wyzwolą na „czeladnika i majstra”. W taki sposób wszyscy, którzy tylko mieli warsztaty, stali się majstrami cechowymi, a czeladnikiem kto tylko chciał, to został bez świadectwa szkolnego. Bo i skąd miałoby być świadectwo, kiedy się szkoły na oczy nie oglądało? A o sztuce majsterskiej to ani mowy.

Czerwony Most 2006. Pięknie zdobione okna i ganek.
Foto. KW.

Ano, już wszyscy należą do cechu, będzie teraz jedność, cenę podniosą… Gdzie tam! Było źle, a teraz jeszcze gorzej. Bo taki partacz gdy został majstrem, udaje stratnego „zucha”, a robi jeszcze taniej i gorzej, byleby miał tylko sławę, że jest „cechowym” i trzyma czeladź. Rozumniejsi majstrowie upominają go:
– Tak to ty trzymasz jedność z nami? On zaś na to:
– Albo mi to kto zabroni? Jestem majstrem, straciłem pieniądze na wyzwoliny. to teraz jak mi się podoba tak będę robił.

Zaczyna się kłótnia; schodzą się do „cechu”. Ale zamiast jakiejś rozumnej narady, tylko wyciągną niejedną butlę spirytusu, a i bez „bawara” się nie obejdzie, a to wszystko za „cechowe pieniądze”. W kasie cechowej obowiązkowo powinno się znajdować jeżeli nie sto, to przynajmniej kilkadziesiąt rubli gotówki; tymczasem tu nie ma nic. Sam przekonałem się podczas ostatniego obrachunku: wszystko wyszło na „poczęstne”. Po obliczeniu jeszcze „zgromadzenie majstrów” zostało dłużne starszemu rubli 17. Nie dziwo, że kilku majstrów nie chce przyjąć tego rachunku. Otóż to są takie rządy. Jak robili, tak i robią Żydom, a zamiast zarobku, to już niektórzy pozaciągali długi u lichwiarzy. Inni rzemieślnicy śmieją się ze ślusarzy, że ci nie mogą utrzymać jedności i pracują na cudze dzieci, a nie na własną korzyść.

Wyszydzania te pobudziły naszych majstrów zebrać się znowuż na naradę. Tym razem dobrali już rozumnych i pod przewodnictwem „starszego” po długich sporach stanęła ugoda, żeby ograniczyć w każdym warsztacie liczbę pracujących osób. I tak: u „starszego” miało być do roboty tylko czterech ludzi, oprócz niego samego; u każdego ze starych majstrów, co już nie mogą pracować, po trzech ludzi; na koniec u młodych majstrów winno być tylko dwóch robotników. Przy takim ograniczeniu warsztaty wykańczały by mniej roboty, a tym sposobem Żydzi zmuszeni byliby podwyższyć ceny. Bo nieraz bywa, że jak im zabraknie towarów, to sami proszą majstrów i gotowi nadłożyć, byleby im tylko zrobić. Na takie postanowienie wszyscy chętnie przystali. Ale cóż tu robić z ciemnotą! Niezadługo wyszły na jaw fałsze ze strony młodych majsterków. Przyrzekli, że nie będą brać taniej, niż w cechu postanowiono; tymczasem przekonaliśmy się, że opuszczają z ceny, byle tylko mieć jak najwięcej roboty. Aby powstrzymać takie wybiegi, postanowiliśmy, żeby każdy z majstrów złożył w kasie cechowej weksel na rubli 30 z terminem na rok czasu. Kto nie dotrzyma słowa, ma ten weksel uiścić i będzie wydalony z cechu. Wszyscy weksle owe złożyli i panowie „starszy” wraz z „podstarszym” zamknęli je w kasie cechowej, bo oni tylko mają klucze.

Położono też warunek, żeby każdy z majstrów odprawił natychmiast, wedle umowy, zbywającą ilość robotników i zatrzymał tylko tylu, ilu mu wyznaczono. Uchwała owa zapadła we wtorek, więc niektórzy prosili o zwłokę do niedzieli, gdyż jaki taki rozpoczął robotę na cały tydzień, to gdzie będzie szukał w środku tygodnia zajęcia? Zgodzono się na to. Nadeszła i owa niedziela. W poniedziałek majsterkowie chodzą po ulicy kupkami i radzą. Ludzie widząc to mówią:
– O, coś ślusarze mają, bo się schodzą.

We wtorek już kupami chodzą i coraz głośniej gadają, że nie chcą jedności z obawy przed Żydami. A nawet niektórzy z nich już opowiedzieli swym dostawcom, co uchwalono. No, ale co robić? – weksle się złożyło! Majstrowie rozumni jeszcze ich upominają, przedstawiają, że tylko tym sposobem, trzymając się za ręce, mogą coś zarobić. Ale młodzi partacze nie chcą nawet słuchać. Postarali się o trochę pieniędzy na poczęstunek, dostali swe weksle, i umowa, o której wyżej wspomniałem, została przez urząd starszych rozwiązana.

Teraz więc majsterkowie robią jeszcze więcej i gorzej fuszerują. Doszło nawet do tego, że towar przez nich wyrabiany zwracają z Warszawy lub z innych miast, bo wszystko się rozlata wpierw jeszcze, nim dojedzie do miejsca. Byłem świadkiem, jak odesłano dostawcom 10 sztuk 20-funtowych gwichtów, które ważyły po 22, po 23 i po 19 funtów. A przecież przepisy krajowe wymagają, ażeby „każdy” gwicht był w magistracie przeważony i odstemplowany, nie pokątnie, po domach. Ale gdyby przyszło wszystkie gwichty wieźć do magistratu i przeważać, i nad tym z pół dnia zmitrężyć, to majsterek by na pewno nie regulował gwichtów po tej cenie, co teraz, bo by mu się nie opłaciło.

Wszystko powyżej opisane jest szczerą prawdą i nie ja jeden na to patrzę.

A więc bieda ludziom bez oświaty, bieda nie tylko im, ale i ogółowi wśród którego żyją.

Czytelnik Gazety Świątecznej
[W: Gazeta Świąteczna, Listy do Gazety Świątecznej,
Z Pomykowa pod Końskimi w guberni radomskiej,
nr 711 Warszawa, 19.08.1894 rok]