Symbole wiary chrześcijańskiej w postaci medalików i krzyżyków towarzyszą nam już od czasu Chrztu Polski w 966 r. Jednym z najbardziej znanych artefaktów z tamtego okresu jest znaleziony na Ostrowie Lednickim – krzyż zwany Stauroteką Lednicką. Pochodził prawdopodobnie z Bizancjum i był to rodzaj relikwiarza, w którym przechowywano relikwie Krzyża Świętego. Późniejsze, bardziej nam znane dewocjonalia występowały w formie krzyżyków, medalików i plakiet pielgrzymich. Te ostatnie są niezwykle rzadkie na terenie Polski. Wyrabiane prymitywnymi metodami najczęściej z ołowiu, były nietrwałe. Medaliki i krzyżyki wyrabiane były najczęściej z mosiądzu, miedzi, cyny, brązu, ołowiu i w późniejszym okresie z aluminium. Dla zamożniejszej części społeczeństwa dewocjonalia robiono ze srebra i złota, nierzadko inkrustowane szlachetnymi kamieniami.
W XVII i XVIII wieku nastąpił wyraźny rozwój w produkcji dewocjonaliów, które stały się bardzo popularne i łatwo dostępne dla każdego. Proces rozwoju w tej dziedzinie jeszcze bardziej można zaobserwować w XIX wieku, za sprawą boomu przemysłowego, który spowodował spadek kosztów produkcji. Można stwierdzić, że każdego było stać na zakup medalika podczas odpustu czy w czasie pielgrzymki. Na medalikach przedstawiano świętych i symbolikę dotyczącą wiary, które miały chronić właściciela przed nieszczęściem, chorobami i złymi mocami. Na ówczesnych dewocjonaliach najczęściej przedstawiano patronów dobrej śmierci – św. Benedykta, Franciszka Ksawery,czy Ignacego Loyolę. Jan Nepomucen chronił przed powodzią, a św. Antoni Padewski pomagał w odnalezieniu zaginionych rzeczy i ludzi. W XVIII wieku zaczęto masowo wyrabiać medaliki z Matką Boską Częstochowską, był to jeden z najczęściej produkowanych wizerunków. W XIX wieku do motywów religijnych zaczęto dołączać motywy patriotyczne, związane z walką o niepodległość w czasie zaborów. Medaliki wyrabiane również w celu upamiętnienia ważnych wydarzeń historycznych, kanonizacji błogosławionych i świętych, pontyfikatu papieży, koronacji obrazów (tzw. koronatki).W połowie XIX wieku zaczął się rozpowszechniać zwyczaj obdarowywania medalikami dzieci przystępujące do sakramentu chrztu i eucharystii. Zwyczaj ten przetrwał do dnia dzisiejszego. Medaliki i krzyżyki z naszej wystawy zostały pozyskane w okolicach Powiatu Koneckiego oraz kilku gmin innych województw graniczących z Ziemią Konecką. Najczęściej zostały wykopywane podczas badań terenowo- poszukiwawczych na polach, łąkach, leśnych drogach i w lasach. Zdarza się, że dostajemy, stare, często uszkodzone dewocjonalia bezpośrednio z rodzinnych pamiątek. Te są ciekawsze, ponieważ można je identyfikować z daną osobą i wydarzeniami. Nierzadko przy tym „wychodzi” relacja o ojcu czy dziadku walczącym w partyzantce lub Legionach.
Medalik Jana Pawlikowskiego z Gielniowa
Jednym z ciekawszych medalików z naszej kolekcji jest niepozorny medalik z Matką Boską Częstochowską. Należał do pana Jana Pawlikowskiego, mieszkańca Gielniowa, który został aresztowany za pomoc oddziałowi majora Hubala. Osadzony w więzieniu w Tomaszowiem nMazowieckim na tzw. Zapiecku miał być rozstrzelany z grupą zakładników na początku 1940 roku. Część relacji Jana Pawlikowskiego z artykułu „Opowieść Pana Jana”
– Sprowadzono nas na dół, otwarto metalowe wrota i zaczęli wpychać do środka.
– Rozbierać się – padła komenda.
– Ze wszystkiego, musimy wam zdezynfekować ubrania.
Wszystkich osób było około 50 lub 60, w tym chyba 2 kobiety. Zrzuciłem moje ubranie na posadzkę, a srebrny medalik z Najświętszą Matką z Częstochowy próbowałem ukryć w ustach. Ponieważ medalik zawiązany był na rzemyku ciężko było mi go zerwać… Nagle dostałem uderzenie w głowę.
– Co tam chowasz? Dawaj to – to był oficer w czarnym mundurze. Zerwał siłą rzemyk.
– Co to jest? – zapytał.
– To medalik z Matką Boską Częstochowską, który dostałem od mojej matki.
– Dlaczego to tak chowałeś?
– Bo wierzę, że nic mi się nie stanie póki mam przy sobie Najświętszą Panienkę. Wiem, że przeżyję – odpowiedziałem.
Niemiec długo spoglądał to na medalik, to na mnie, a w tym czasie wszyscy już oddalali się w kierunku dużych metalowych wrót na drugim końcu hali.
– Jak się nazywasz?
– Pawlikowski Jan – „czarny” popatrzył na listę. Jeszcze raz spytał o nazwisko. Nie znalazł, bo przez pomyłkę wpisano Gielniak, nie Pawlikowski. Powiedziałem mu o pomyłce, że mieszkam w Gielniowie i prawdopodobnie w ogólnym bałaganie błędnie wpisano moje nazwisko na listę. Powiedział, że to sprawdzi z moimi dokumentami, a teraz mam się ubierać i z powrotem do celi. Nie mogłem zrozumieć dlaczego nie dołączyłem do pozostałych?
Z „kąpieli” nie wrócił nikt…
W nocy SS-man wywoływał mnie z celi dwukrotnie na korytarz. Sprawdzał dokumenty, listy, kartoteki. Następnie jeszcze raz wypytywał mnie o medalik. Był bardzo spokojny i nie uderzył mnie ani razu. Powiedziałem mu, że Matka Boska pomaga ludziom. Opowiedziałem o obronie klasztoru podczas potopu szwedzkiego, o tym ilu ludzi uzdrowiła, że zawsze można się pomodlić i wierzyć, że nic się złego nie stanie. Trzeci raz nad ranem drzwi otworzyły się i znowu zostałem wywołany. Tym razem poprowadził mnie aż na dyżurkę, na dół. Zostaliśmy sami w małym pokoiku z szafą, jednym biurkiem i telefonem. Nie chciałem na niego patrzeć, bo łzy strachu spływały mi po twarzy. Byłem pewien, że idę na śmierć. Położył mi rękę na ramieniu i powiedział:
– Nie wracaj do domu, jedź gdzieś do rodziny i tam się ukryj. Tu masz przepustkę na twoje prawdziwe nazwisko.
Nie mogłem uwierzyć, ale drzwi z grubej blachy otworzyły się i już byłem na dziedzińcu. Za mną szedł on, a ja czekałem na strzał. Byłem pewien, że to wszystko mistyfikacja, że zaraz mnie zastrzeli. Następne drzwi, jeszcze furta przy bramie i byłem na zewnątrz.
– Twój medalik uratował cię – „czarny” położył mi na ręku mały, srebrny medalik, a ja po raz pierwszy spojrzałem mu w oczy. Czy coś ujrzałem? Nie wiem. Byłem zbyt zdenerwowany całą sytuacją i chciałem już stamtąd odejść. Wyjechałem do wuja pod Łęczycę, gdzie zostałem do końca wojny.
Inny medalik, ale z jakże ciekawą historią
Niewiele jest informacji na temat tego medalika. O kościele, a raczej kaplicy w Biskupicach Górnych na Wołyniu (oryginalna pisownia Biskupicze Górne), wiemy tylko, że została zniszczona przez władze radzieckie we wczesnych latach 60. XX wieku. Kaplica w Biskupicach Górnych należała bezpośrednio do parafii Sielec pod wezwaniem Św.Trójcy utworzonej w XVII wieku w dekanacie Włodzimierskim. Kaplica była murowana a jej fundatorem w końcu XIX wieku był Teodor Kaszowski. Medalik ten posiada ciekawą historię. Podczas badań terenowych przeprowadzonych w 2014 roku w okolicach miejscowości Zychy i Cisownik został znaleziony wśród łusek od polskiego rkm wz. 28 oraz drobnych elementów oporządzenia wojskowego, charakterystycznego dla Wojska Polskiego przed 1939 rokiem. Badania terenowe miały na celu lokalizację posterunków oddziału majora Hubala, kierunek odwrotu oraz kierunek natarcia jednostki niemieckiej na Cisownik. Odnaleziono miejsca stanowisk strzeleckich niemieckiej policji, dwa punkty posterunkowe z erkemami Hubalczyków oraz trasę odwrotu oddziału. Miejsca te obfitowały w wystrzelone łuski. Na jednym ze stanowisk, blisko rzeki oprócz łusek znaleziono ten właśnie medalik, dwa guziki z orzełkiem w koronie, manierkę oraz sprzączki od chlebaka. Wiele wskazuje na to, iż medalik należał do jednego z żołnierzy Hubala. W tamtym okresie obsługą rkm w oddziale zajmował się między innymi Romuald Rodziewicz pseudonim Roman, późniejszy wachmistrz w oddziale. Według relacji Hubalczyków z potyczki pod Cisownikiem, właśnie Roman, ostrzeliwując nacierającego wroga, pomógł wycofać się Polskim żołnierzom. Stracono tylko większość koni oraz tabor z częścią amunicji. We wrześniu 2014 roku wysłano korespondencję do żyjącego w Anglii pana Romualda z fotografią i pytaniem, czy medalik należał do niego. Niestety odpowiedź nie nadeszła, a Romuald Rodziewicz odszedł na wieczną służbę. Zmarł 24 października 2014 r. w Domu Opiekuńczym Jasna Góra w Huddersfield w Anglii.
Chciałbym wrócić jeszcze do jednego z najciekawszych artefaktów z naszej kolekcji, do krzyżyka karawaka. Krzyż ten został rozpowszechniony już w XVI wieku na terenie niemalże całej Europy, w czasie zarazy. Nazwa krzyża karawaka pochodzi z miejscowości Caravaca w Hiszpanii gdzie został wyprodukowany na wzór krzyża patriarchalnego wykonanego z drzewa Krzyża Świętego. Na ramionach krzyża wyryta była modlitwa o wstawiennictwo świętych. Ludność tamtych czasów wierzyła, że posiadanie karawaki chroni przed zarazą, która zabiła prawie 1/4 populacji Europy. Z czasem krzyż ten zaczął pełnić rolę amuletu zapobiegającemu wypadkom, chorobom, nagłej śmierci, powodziom, pożarom a także leczącego bezsenność.Wierzenia dotyczące karawaki, ocierające się o magię, spowodowały, że Kościół zabronił wytwarzania tego krzyża pod koniec XVIII wieku.
Radosław Nowek