Kawęczyn, Miedzierza – historia szkoły

Świadectwo Publicznej Szkoły Powszechnej stopnia drugiego w Miedzierzy – fragment, 1939 r.
Dokument w zbiorach Krzysztofa Woźniaka.

Zamiast wstępu

Wspomnienia przepisywałem z brulionu z wypiekami na twarzy. Znając całość można wyrobić sobie zdanie o ówczesnej społeczności wiejskiej, autor nazywa ich gminniakami z Kawęczyna i Miedzierzy, w zderzeniu z instytucjami państwowymi i in.: sejmikiem powiatowym, starostą i jego urzędnikami, policją państwową, leśnikami, dworem, kościołem, urzędnikami administracji samorządowej… Uf! Takie tam piekiełko.

Moi dziadkowie: Bronisława i Franciszek Woźniak z dziećmi mieszkali w opisywanych latach trzydziestych (1934 do 1939) w Miedzierzy. Babcia była gospodynią domową, dziadek wiejskim policjantem (a jest tu mowa i o Policji Państwowej i nie są to zdania pochlebne), mój ojciec chodził do opisywanej wiejskiej szkoły w Miedzierzy – Kawęczynie. Odnalazłem w swoich zbiorach fotografie pierwszej nauczycielki z Kawęczyna i inne ciekawe dokumenty…

Stąd te moje wypieki.

Mam pewność, że wspomnienia spisywane są u kresu życia Bronisława Sobczyńskiego (lata 50.?) Są przepełnione walką „dobra ze złem”, opisami pracy u podstaw, zadowoleniem z dokonań… ale i goryczą, ostrymi, dosadnymi osądami – czy sprawiedliwymi?

Czy żar tamtych dni i konfliktów wypalił się? Patrząc na szutrową drogę łącząca Kawęczyn z Miedzierzą sądzę, że nie…

Dziękuję p. Krzysztofowi Pawlikowskiemu, sołtysowi wsi Kawęczyn za udostępnienie wspomnień. Wkrótce kolejne fragmenty pamiętnika.

Krzysztof Woźniak

Widoczny z drogi (szutrowej) budynek pierwszej szkoły w Kawęczynie
(dawny budynek pofabryczny, oczywiście sto lat później).
Foto. Krzysztof Woźniak.

Historia szkoły

W roku 1904 Stowarzyszenie Macierz Szkolna założyła w Kawęczynie prywatną szkołę elementarną, początkowo pod egidą ochronki. Właściciel dóbr Ruda Maleniecka Felicjan Jankowski oddał część budynku pofabrycznego na lokal szkolny i na mieszkanie i na mieszkanie dla nauczyciela wraz z zabudowaniami gospodarczymi, placem na zabawy dla dzieci, oraz duży ogród przy szkole do użytku nauczyciela. Nadto przeznaczył nauczycielowi 3 morgi gruntu według ówczesnego zwyczaju. Poza tym wyznaczył roczny deputat drewna opałowego dla szkoły – 8 metrów, a dla nauczyciela 12 metrów szczapiny. Niezależnie od tych świadczeń w naturze płacił nauczycielowi po jednym rublu miesięcznie od każdego dziecka służby dworskiej. Uczęszczały do tej szkoły również i dzieci mieszkańców Kawęczyna i sąsiednich wiosek za opłatą jednego rubla miesięcznie od dziecka. Pierwszym nauczycielem tej prywatnej szkoły był Rychlicki, który na początku pierwszej wojny światowej został wywieziony wraz z rodziną do Rosji, a lokal został zajęty na potrzeby wojska rosyjskiego, bowiem około Fałkowa znajdowała się [ich] pozycja. Przez cały czas pierwszej wojny światowej szkoła nie była czynna, aż dopiero po odzyskaniu niepodległości otwarto w tym samym miejscu jednoklasową szkołę powszechną, w której pierwszą nauczycielką została panna Jędrykówna [Jendrykówna?] z Końskich. Po dwóch latach wyszła za mąż na kierownika tartaku Lutowskiego; wyjechała na powrót do Końskich,. Na jej miejsce został wyznaczony krakowianin Feliś, który w lutym 1922 r. został zwolniony z tej posady za nadużywanie alkoholu i zaniedbywanie właściwych obowiązków. Po śmierci Jankowskiego i wyprowadzeniu się Lutowskiej wraz z mężem, część budynku zajęła administracja na leśnictwo, a 3 morgi gruntu zabrał samowolnie jeden z następnych leśniczych Bystrzycki, bez sprzeciwu gromady, ani zarządu gminnego, który z urzędu miał obowiązek sprzeciwić się temu. Zaprzestano też wydawania deputatu drzewnego, bowiem administracja majątku uważała, że zgodnie z przepisami gmina ma obowiązek zaopatrywania w opał szkołę.

Świadectwa szkolne mojego taty z Miedzierzy.
Dokumenty w zbiorach Krzysztofa Woźniaka.

Szkoła w Miedzierzy w latach 1922-32

Początek roku 1922 był nadzwyczaj mroźny. Temperatura dochodziła wielokrotnie do 38 stopni poniżej zera. Śniegi zasypywały drogi, pola, lasy, w wielu miejscach ponad dwa metry, a zaspy śnieżne uniemożliwiały komunikację. W tym czasie, żona moja była zatrudniona w charakterze nauczycielki w Koprusie obok huty w Stąporkowie, tuż przy stacji kolejowej Niekłań i tutaj właśnie urodziła córkę, której imię Danuta Maria. Chrzest dokonano w parę miesięcy później w Miedzierzy przez proboszcza ks. Świechowskiegio. Akuszerka dyplomowana spowodowała zakażenie przy porodzie, które wywołało długą chorobę; bardzo ciężka, lecz szczęśliwa [była] operacja dokonana przez prof. dr. Bossnera w klinice krakowskiej. Na miejscu leczył żonę dr Matraszek, lecz na konsylium sprowadziłem ginekologa z Końskich. Za odwiezienie jednym koniem miejscowy gospodarz Matynia zapłaty żądał równającej się pensji nauczycielskiej. Tak pojmowali niektórzy ludzie we wsi współczucie bliźniemu. Ówczesny inspektor szkolny dr Mendrys, późniejszy poseł na sejm, dowiedziawszy się o długotrwałej chorobie żony mojej zaproponował mi objęcie posady nauczycielskiej w okolicy lesistej, przynajmniej na okres rekonwalescencji żony. Bowiem wyczerpał się jej okres zwolnień chorobowych, groziło [to] zwolnieniem z pracy. Skorzystałem z propozycji dr. Mendrysa jakkolwiek miałem czterokrotnie stanowisko w dyrekcji Kolei Państwowej w Radomiu lub w ministerstwie kolei, lecz z uwagi na stan zdrowia żony, oraz na trudności mieszkaniowe i niemożliwość zapewnieniu dziecku świeżego i niesfałszowanego mleka, zmuszony byłem zrezygnować z pracy w mieście. Początkowo wydawało mi się, że pobyt nasz na wsi nie potrwa długo, lecz niestety czas czas się przedłużył do 12 lat i to z własnej woli mimo dużych trudności i dużych przykrości, bowiem polubiłem zawód nauczycielski i pracę kulturalno – oświatową wśród ludzi. W połowie roku szkolnego nie było wyboru, przeto przeniesiono żonę do szkoły w Kawęczynie, a mnie zamianowano do sąsiedniej szkoły w Matyniowie. Gdy przyjechałem pierwszy raz do Miedzierzy położonej na trasie Końskie – Mniów – Kielce w jednym łańcuchu gór kielecko-sandomierskich, wskazano mi na przysiółek Kawęczyn leżący tuż za mostem pod lasem sosnowym. Tutaj poza wiejskim młynem i paroma zagrodami znajdował się dom pofabryczny zbudowany z piaskowca wśród sadu nad rzeczką. Budynek ten był zajęty częściowo przez leśnictwo, częściowo przez szkołę. Nie zastałem kierownika szkoły, bowiem wyjechał na święta Bożego Narodzenia do rodziny w Krakowie i jeszcze nie powrócił i prawdopodobnie nie powróci gdyż został zwolniony. Tak przynajmniej poinformowała mnie p. Michalakowa żona leśniczego i ona właśnie wprowadziła mnie do lokalu szkolnego. Lokal ten składał się z trzech dużych pokoi, z kuchni, z obszernej poczekalni i sionki, oraz zabudowań gospodarczych i murowanej piwnicy. Obok szkoły był obszerny plac na zabawy dla dzieci i duży ogród do użytku nauczyciela, oraz 3 morgi gruntu. W całym tym lokalu nie było szyb ani nawet ram w oknach, a drzwi bez zamów podparte były tylko cegłami, lub dużymi kamieniami. Jeden piec opałowy możliwy do użytku, był w pokoju zajmowanym przez nauczyciela, pozostałe piece były rozwalone. Podłogi zjedzone przez grzyb, uginały się pod stopami. Ściany brudne pokryte częściowo pyłem albo szronem. W jednym pokoju stało parę starych i połamanych pięcioosobowych ławek szkolnych i nic więcej. W drugim pokoju pełne śniegu i nawozu, bo p. leśniczy wykorzystywał go na hodowlę królików i kóz. Pułapy pozaciekane, widocznie dachy były dziurawe. Ustępy – prawie nowe i to nawet o trzech kwaterach, stały na podwórku nieopodal bramy wjazdowej, ale wcale jeszcze nie używane i nic dziwnego skoro dzieci swoje potrzeby fizjologiczne załatwiały w sionce szkolnej, pod schodami, na strychu szkolnym, przede wszystkim wokoło szkoły. Pan nauczyciel wywodzący się z dużego miasta zanudzał się w tym odludziu przeważnie w czasie jesiennych i mrocznych szarug, oraz wiatrów i zimowych zamieci śnieżnych. Chętnie przebywał całymi dniami i nocami u p. leśniczych, mile był widziany gdyż uprzyjemniał czas domownikom ładną grą na skrzypcach i śpiewem. Podziwiali jego nawet udane malowidła, a co najważniejsze: uczył dzieci państwa leśniczych, przygotowując ich prywatnie do średnich zakładów. Poza tym widocznie znowu z nudów rozpijał się do tego stopnia, że coraz częściej zaniedbywał swoje właściwe obowiązki i to spowodowało zwolnienie go z pracy. Lokal w Matyniowie, a właściwie w Miedzierzy nie był lepszy, skoro nauczycielka spała w swojej izbie pod parasolem w czasie deszczu, więc nic dziwnego, że zrezygnowała z tej posady i wyjechała. Lokalami, urządzeniem klas i opałem zajmował się zarząd gminy poprzez dozory szkolne, więc udałem się do p. Żurawskiego, prezesa tego dozoru oraz do skarbnika ks. Świechowskiego miejscowego proboszcza w sprawie doprowadzenia lokalu szkolnego do stanu umożliwiającego rozpoczęcie nauki, oraz w sprawie opału. Wielokrotnie chodziłem po zaspach śnieżnych na leśniczówkę w Królewcu do p. leśniczego Żurawskiego, no i na plebanię do proboszcza; lecz bezskutecznie. Jedynie po tych zabiegach przysłał mi p. Żurawski wóz świeżej, zielonej hojny, widocznie do tych rozwalonych pieców i do tych sal be szyb, ale szczapy wyznaczone dla szkół po cenach ulgowych z lasów państwowych zostały sprzedane kupcom. Szkoły w gminie były nieczynne nieomal całą zimę z braku opału. Widząc takie obojętne traktowanie szkolnictwa przez tutejsze społeczeństwo i przez samorząd, zrezygnowałem z tej posady, lecz dr. Hendrys odwołał się do moich uczuć patriotycznych i wprost wymógł na mnie dla dobra społeczeństwa wycofanie rezygnacji i przyrzeczenie zajęcia się uporządkowaniem szkolnictwa na terenie całej gminy i oddziaływania na sąsiednie gminy. Niechętnie, lecz wróciłem do Miedzierzy. Udałem się teraz do wójta Bolesława Redlińskiego, a przede wszystkim do sekretarza Józefa Maciejczyka, który chcąc mi się zrewanżować za wyrządzoną mu przysługę w otrzymaniu posady sekretarza, zaprosił mnie do siebie na kilkanaście dni. Teraz sekretarz i wójt konsultując się ze mną z pominięciem dozoru szkolnego zajęli się sami bezpośrednio remontem szkoły w Kawęczynie. Mimo trwających jeszcze mrozów posłali natychmiast po murarzy i stolarzy, oraz potrzebny materiał. Sprowadzili drewno szczapowe, nie tylko do Kawęczyna lecz do wszystkich szkół w gminie. Poza tym zwołali zaraz zebranie Rady Gminnej, które powołało nowy Dozór Szkolny z prezesem Józefem Dulewiczem – rolnikiem z Przyłóg na czele, oraz wyznaczono Opieki Szkolne przy każdej szkole, której był obowiązkiem dbanie o potrzeby szkoły i o obowiązek szkolny. Teraz obie szkoły jednoklasowe skomasowałem i utworzyłem dwuklasówkę pod nazwą: Dwuklasowa Szkoła Powszechna w Miedzierzy, lecz z pozostawieniem w Kawęczynie, a to z tej racji, że Miedzierza była dużą wsią i znajdowała się w środku obwodu szkolnego i tutaj miała powstać pełna szkoła powszechna, a także przewidziana była budowa szkoły w tej wsi. Kosztem tych zabiegów i trudów doprowadziliśmy lokal do możliwego stanu używalności, przebudowano piece kaflowe we wszystkich izbach. Wstawiono nowe ramy i oszklono je, założono nowe zamki do drzwi. Gdy po wysuszeniu i ogrzaniu lokalu zjawiły się dzieci do szkoły w końcu marca to nie było już w oknach lufcików, a następnego ranka nie było i ram, gdyż zostały skradzione w nocy. Trzeba było na nowo zamawiać całe okno. W drugim roku naszej pracy okradziono nas z Wielkiego Piątku na Wielką sobotę, nie pozostawiając nam nic na święta. W następnych latach okradli nas jeszcze dwa razy. Przy ostatniej kradzieży trzeciej schwytałem złodzieja, lecz nie wskazałem go policji z uwagi na osobiste bezpieczeństwo i panującą atmosferę.

Czy żar tamtych dni i konfliktów wypalił się?
Patrząc na szutrową drogę łącząca Kawęczyn z Miedzierzą – sądzę, że nie…
Foto. Krzysztof Woźniak.

Nauka w szkole

Rozpoczęliśmy naukę w końcu marca 1922 roku. Początkowo zaczęły chodzić dzieci do szkoły przeważnie w wieku pozaszkolnym, ale jak tylko zniknęły śniegi, to zaraz frekwencja obniżyła się do minimum, niejednokrotnie przyszło 3 – 5 dzieci. Wzywaliśmy rodziców i tłumaczyliśmy im o krzywdzie jaką wyrządzają dzieciom, lecz to wszystko było rzucaniem grochem na ścianę, gdyż spotkaliśmy się z odpowiedzią rodziców:

Nasze dzieci panami nie będą

W następnym roku szkolnym poszliśmy na wszelkie ustępstwa i udogodnienia rodzicom. Rozpoczęliśmy naukę nawet o godzinie 9.00, a nawet i 10.00. Zwalniałem dzieci wiosną i jesienią na dwutygodniowe ferie ziemniaczane. Niestety niewiele to wpływało na zwiększenie frekwencji, ale i te dzieci które przyszły do szkoły zasypiały na lekcjach i nic dziwnego skoro budzono je o godzinie 4 – 5 do pasania bydła, to były senne i zmęczone. W celu nawiązania bezpośredniego kontaktu ze starszym społeczeństwem i zharmonizowaniem wysiłków szkoły z domem urządziliśmy zebranie rodzicielskie, na które prócz członków Opieki Szkolnej przychodziło początkowo 5 – 10 osób. Nie zrażając się obojętnością starszego społeczeństwa, a nawet bagatelizowaniem intencji szkoły, prowadziliśmy zebrania bez względu na ilość przybyłych. Po dwóch latach zmagania się szkoły z rodzicami doprowadziliśmy do takiego stanu zrozumienia, że na zebraniach rodzicielskich nie mogliśmy pomieścić ludzi w sali, a nawet i w poczekalni. Jakkolwiek frekwencja w szkole podniosła się ponad 85% to jednak wobec opieszałych rodziców, wprawdzie już niewielu, trzeba było stosować przymus szkolny. Wiele dzieci zgłaszało się do szkoły dopiero wtedy gdy zima rozpoczęła się już na dobre, niemal na parę dni przed Bożym Narodzeniem, a nuż może otrzyma jakąś paczkę świąteczną. Takie dziecko siedziało w klasie na lekcjach jak na niemieckim kazaniu, nic nie rozumiejąc. Zrażało się ono do nauki i w ogóle do szkoły, uważało się tylko za balast w szkole. I znowu nic dziwnego w tym, bo inne dzieci uczęszczające normalnie do szkoły, opanowały do tego czasu dużą część materiału objętego programem nauczania, który stopniowo i niepostrzeżenie narastał z każdym dniem. Nie można [było] karać te dzieci hamowaniem w dalszym przerabianiu programu dlatego tylko, że nieliczni opieszali rodzice przysyłają swoje dzieci do szkoły w połowie przerobionego materiału. Nauczycielstwo świadome swojego posłannictwa, poświęca nieomal codziennie bezinteresownie po 2 – 3 godziny poza lekcjami obowiązkowymi, na lekcje właśnie z tymi dziećmi zaniedbanymi i opóźnionymi z powodu opieszałości rodziców, by nadgonić i wyrównać poziom między dziećmi w szkole. Niektórzy rodzice spośród tych opieszałych i niedbałych zamiast okazania nauczycielstwu wdzięczności – odpłacili się brakiem zrozumienia, chamstwem, obelgami, a nawet groźbami za to, że przetrzymuję dzieci po 2 – 3 tygodnie dłużej, są im potrzebne w domu. Tacy ojcowie włóczyli się całymi dniami po chałupkach i ćmili machorę, nic nie robiąc, a dziećmi chcieli się wyręczać. Aby wykazać społeczeństwu różnice między dziećmi uczęszczającymi do szkoły normalnie, a tymi, które zaniedbują swój obowiązek – urządziliśmy na zakończenie trzeciego roku szkolnego popisy na program których składały się pieśni religijne wykonane przez dzieci w chórze w czasie nabożeństwa szkolnego. Następnie już w szkole po nabożeństwie dzieci wygłosiły parę deklamacji, a chór szkolny odśpiewał parę pieśni patriotycznych i świeckich, łącznie ze wszystkimi dziećmi. Najważniejszą częścią popisów było wykazanie różnicy jakie dzieci osiągają uczęszczając normalnie do szkoły. Na zakończenie roku szkolnego odbyło się wieczorem przedstawienie szkolne pt. „Śnieżka”. Na zakończenie roku szkolnego dzieci udekorowały sale szkolne zielenią, kwiatami i festonami [feston – dekoracyjnie upięta tkanina (draperia) lub element dekoracyjny przedstawiający fragment tkaniny, wieniec z kwiatów, roślin lub owoców swobodnie zwieszający się z dwóch punktów zaczepienia], oraz chorągiewkami i różnymi ozdobami, wykonywanymi w ciągu całego roku szkolnego na lekcjach robót ręcznych. Wystawiono na na pokaz prace dzieci, a było tego bardzo dużo: serwetki i różne wstawki szydełkowe, fartuszki, koszulki. Wystawiono wiele jeszcze innych prac zręczności jak: wycinanki, witraże, rysunki, obrazy malowane, moc różnorakich ozdób choinkowych, oraz rzeźbione z drzewa ptaki, zwierzęta i różne inne figury. Były też wystawione prace introligatorskie. Zachowanie się dzieci w dniu zakończenia roku szkolnego było godne podziwu, ubrane były odświętnie lub po harcersku, a zarazem ucieszone i uśmiechnięte, boć to przecież dziś ich święto. Dumne, że mają dzisiaj popisywać się wobec rodziców, krewnych i obecnych swoimi umiejętnościami zdobytymi w ciągu całorocznej pracy szkolnej, a efekty były pewne. niejedna matka, niejeden ojciec w czasie recytowania wierszy przez ich pociechy o matce, o ojczyźnie itp. obcierał ukradkiem załzawione oczy, ale czy te nie były gorzkie, lecz słodkie z radości. Dzieci obsypały nas kwiatami i niemniej obdarzyły wiązankami kwiatów wiele osób spośród władz miejscowego społeczeństwa i niektórych rodziców. Zapominając o swoich trudnościach i przeżytych przykrościach, patrzyliśmy teraz z pełnym zadowoleniem i z całą satysfakcją na radość rodziców i młodego pokolenia oraz na sumienne wypełnianie swoich obowiązków obywatelskich. Ta impreza nie tylko wykazała postępy dzieci i ich rozwój umysłowy, ale jednocześnie zbliżyła rodziców do szkoły i jej wysiłków, oraz obdarzyła nauczycielstwo uznaniem władz i zaufaniem społeczeństwa za wyjątkiem jednostek społecznych i obojętnych w stosunku do oświaty. W następnych latach pokonaliśmy dużo trudności w związku z uzyskaniem trzeciej sali szkolnej w Miedzierzy obok kościoła, oraz trzeciej siły nauczycielskiej – Olgi Sasadeuszowej. Teraz mimo tylu trudności, mieliśmy bodaj jedyną szkołę wyżej zorganizowana na terenie gminy, do której uczęszczały też dzieci spoza obwodu szkoły miedzierskiej. Po paru latach kilku chłopców wstąpiło do średnich zakładów, a niektórzy zdobyli wyższe wykształcenie. szkoła nasza została uznana przez władze szkolne za jedną z najlepszych szkół w powiecie, przeto w związku z reorganizacją szkolnictwa i zmianą programów nauczania – zostało wyznaczone do zwiedzania przez Ministra WRiOP [Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego]. Poza normalną nauką prowadziliśmy na terenie szkoły harcerstwo, PCK, koło LOP i sklepik uczniowski, bibliotekę uczniowską, samorząd szkolny i klasowy. Ponadto prowadziliśmy bibliotekę nauczycielską zawodową, oraz bibliotekę dla starszych z całej gminy. Żona prowadziła chór szkolny i w ogóle śpiew w całej szkole. Przygotowaliśmy i urządziliśmy wspólnie przedstawienia szkolne. Wystawialiśmy nie tylko w szkole ale i w starym kościółku różne sztuczki, między innymi Betlejem Polskie Rydla. Znakomicie grał rolę Heroda uczeń V klasy Kuletka z Cisownika, i nie mniej świetnie grał Stefek Wielgus rolę diabła. Nie z umiejętnym [mniejszym] powodzeniem grały dzieci wielokrotnie Wesele kwiatów i wiele innych. W przedstawieniu Śnieżka wypadła to już kapitalnie Marysia Gierczak w roli Śnieżki, a Walerka Fidor to już bardzo ładnie odegrała czarownicę. W związku z tymi imprezami wiele trudu i czasu pochłaniały próby, wykonywanie dekoracji i kostiumów we własnym zakresie. Wszelkie kostiumy szyły dziewczyny pod opieką pani Sasadeuszowej. Scenę i ramy na kulisy ruchome wykonał nam miejscowy stolarz Stanisław Wielgus bezinteresownie. Wszelkie dekoracje i obrazy do zmiany scen rysowali i malowali chłopcy ze Stefkiem Wielgusem na czele. Szkoła posiadała już pokaźny inwentarz rekwizytów do przedstawień. wielu chłopców zdradzało zdolności do prac artystycznych, a szczególnie do rysunków, do malowania, do rzeźbiarstwa, do wycieczek, no i do majsterkowania, a dziewczęta chętnie zajmowały się szyciem, szydełkowaniem wyszywaniem itp. Chłopcy też cerowali skarpetki i przyszywali łatki i guziki. Na powiatowej wystawie robót ręcznych szkoła w Miedzierzy zdobyła pierwsze miejsce i nagrodę. W rysunkach, malowaniu i wycinankach przodowali Stefan Dudzik, Stanisław Wielgus, Jan Wielgus, Antoni Szejtws, Jan Małecki i Józef Adach, a z młodych wyróżniali się Stefan Wielgus w pracach plastycznych, Józef Mijas w rzeźbieniu drzewa [drewna]. Wszyscy chłopcy budowali domki drewniane według uprzednio narysowanych szkiców. Rysowali też plany poszczególnych zagród, wsi i okolicy z natury w wyznaczonej skali. bardzo chętnie brali udział w zabawach i grach harcerskich jak: Goniec króla jegomości itp. Świetnie umieli organizować łańcuch wodny, a niektórzy pośród nich nawet umieli sprawiać sprzęt strażacki i korzystać z niego. Nie wszyscy chłopcy byli aniołami, byli też między nimi i szatani w chłopięcych postaciach. dziewczęta na ogół były spokojne, grzeczne i posłuszne. To nie znaczy, że były manekinami. Były mniej uzdolnione od chłopców, ale za to były pilniejsze i dorównywały im w nauce. Dziewczynce wystarczyło zwrócić uwagę, by się rozpłakała. Natomiast mam na myśli bardzo pilną uczennicę Stasię Małecką, która na uwagę , że nie przyniosła zadania, rozpłakała się. Natomiast z niektórymi chłopcami było zupełnie inaczej. Na zwrócenie podobnej uwagi, opuścił głowę, a gdy się nauczycielka odwróciła, to śmiał się nawet głośno. Było w szkole na początku wielu zabijaków, właśnie tych szatanów w chłopięcych postaciach, oddziaływujących ujemnie nieomal na wszystkie dzieci, a szczególnie na nowe roczniki. Każdy z nich miał inną manię: jeden zdolny i spokojny, ale leniuch patentowany i uparty, drugi był zdolny i pilny, ale miał lepkie ręce, jeszcze inny zdolny, pilny, ale zarozumiały i kłótliwy. Był i taki, który potrafił występować agresywnie z kozikiem w ręku wobec swoich kolegów. Początkowo niejednokrotnie stawałem wprost bezradny w obliczu niektórych wybryków, a nawet przestępstw, a środki pedagogiczne nie zawsze pomagały. Zdawało mi się na pozór, że ci chłopcy będą trudni do prowadzenia i nosiłem się z zamiarem wystąpienia o przeniesienie ich do innej najbliższej szkoły, ale po przeanalizowaniu poszczególnych, opanowałem sytuację wcześniej niż przypuszczałem. W pierwszym rzędzie usunąłem dzieci ze szkoły zdemoralizowane spoza wieku szkolnego, a pozostałych stopniowo sprowadziłem na właściwą drogę za wyjątkiem Bolka, który w gruncie rzeczy był łagodnym, spokojnym, koleżeńskim chłopcem, zdolnym i pilnym uczniem. Rodzice jego byli biedni, ale uczciwi i pracowici ludzie. Ojciec jakkolwiek epileptyk jednak ciężko pracował jako robotnik nie kwalifikowany. Jedyny raz wzywałem ojca jego i więcej tego nie robiłem z uwagi z uwagi na brak umiaru w wymiarze kary fizycznej. Stary ojciec urażony w ambicji – bił zawzięcie chłopca nieomal do utraty przytomności. W czasie rozmowy z Bolkiem bezpośrednio po wykryciu pewnego występku – zapytałem go wręcz o przyczyny zejścia na fałszywą drogę, wyrządzając sobie i rodzicom wstyd i przykrości, co go zmusza do złego postępowania. Z odpowiedzi jego wynikało, że on nie chciał by źle postępować, ale coś go kusi wewnętrznie i pcha go wprost do złego, że nie może się temu oprzeć, a potem żałuje i sam na siebie jest zły. W krótkim czasie zapomina i to samo robi, ale rodzice nic nie winni, bo oni dbają o niego, ubierają go, żywią i cieszą się postępami jego w szkole i że go kochają. On ich też bardzo kocha, a ukrywa przed nimi swoje wybryki i okłamuje ich z bojaźni przed karą i wstydem. I tutaj znowu coś wewnętrznie podszeptuje wyparcia się postępku, a nawet nasuwa mu słowa przysięgi na poparcie tego kłamstwa. Na zakończenie naszej rozmowy dodał, że mu żal jest matki, bo jeszcze opłakuje śmierć starszego brata, który poległ na wojnie jako legionista i pośmiertnie przyznano mu wysokie odznaczenia bojowe jako bohaterowi. On teraz powinien osłodzić rodzicom na starość życie jako jedyny syn, przysparza im tylko goryczy, ale to mimo jego woli, bo coś złego opętało i nie może się wyzwolić. Radziłem mu [by] poszedł na praktykę fryzjerską do siostry swojej, której mąż prowadził rezurę [zakład fryzjerski z golarnią – KW] w mieście, lecz ustosunkował się do mojej rady negatywnie z uwagi na to, że nie wytrwa, a nie chce przysparzać siostrze zgryzot i wstydu. Na Bolka mieli ujemny wpływ dorastający chłopcy, którzy go podjudzali do złego. Jemu imponowało, że mógł częstować papierosami, cukierkami, a nawet wódką i kiełbasą. Trzeba było jak najszybciej izolować go i dlatego jako młodocianego umieszczono w domu poprawczym. Podobno dwukrotnie uciekał.

Dozór szkolny

Od 1922 roku prezesem Dozoru Szkolnego był Józef Dulewicz rolnik z Przyłóg, na ogół uspołeczniony o chętnie poświęcił się sprawom ogólnym. Sekretarzem był nauczyciel z Przyłóg Józef Vetter, no i ja byłem skarbnikiem. Inni członkowie często się zmieniali, przeto nie wymieniam ich. Faktycznie motorem dozoru byłem ja, bowiem najwięcej troszczyłem się o szkolnictwo, o podniesienie frekwencji, o prowadzenie kursów wieczorowych dla dorosłych. O tyle zdobyłem sobie zaufanie u gminiaków, że Rada Gminna już bez dyskusji ustalała taki budżet na potrzeby szkół w gminie, jaki im przedłożyłem i to z roku na rok zwiększano nawet, poza granice wytycznych Sejmiku Powiatowego, lecz ten skreślał często. Niejednokrotnie udało się przeforsować na zebraniu gminnym uchwałę budowy szkoły w jednej z wiosek, to nigdy władze nie zatwierdziły jej rzekomo z powodu słabej płatności gminiaków. Rząd był tak troskliwy o chłopów, że nie pozwalał im na dodatkowe samoopodatkowanie się z powodu zbytniego obciążania się. trzeba było szukać innych dróg, bo nie było lokali pod szkoły i nie było mieszkania dla nauczycielstwa. wiele nauczycielek i nauczycieli mieszkało w ciemnych komorach o maleńkich okienkach, często bez podłogi. Chwyciłem się więc prywatnej inicjatywy, tam gdzie to było możliwe. Na przykład: namówiłem Banasika z Przyłóg do budowy na szkole i mieszkanie dla nauczycielki, co udało się zrealizować dzięki pożyczkom, które wystarałem się w Banku Ludowym, w Banku Komunalnym w miejscowej kasy gminnej w tutejszej Kasie Stefczyka. Przy pomocy wójta Redlińskiego i sekretarza Maciejczyka oraz od prezesa Dulewicza nabyliśmy niewielkim kosztem na własność pod szkołę w Kłucku murowany dom na trzy klasy dla kierownika szkoły oraz pewną powierzchnię na pola. Poza tym musieliśmy się zadowolić lokalami wynajętymi prywatnie. W pewnej wsi wynajmując lokal pod szkołę zobowiązałem gospodarza do pobudowania ustępu, ale ten z dumą oświadczył, że jeżeli chodzi o wychodek to już od roku stoi wybudowany. Gdy z konieczności wstąpiłem doń, to faktycznie okazał się godny podziwu. Jak na wieś nowy, wymalowany, wyheblowany, trzydrzwiowy, nie używany jeszcze wcale. Więc zapytałem z ciekawości: czy nie korzysta z tego ustępu. Kazali to pobudowałem ten s[..]cz, ani ja tam nie będę chodził s[..]ć, ani moja żona też.

Bronisław Sobczyński

Dotychczas publikowałem na stronie wspomnienia nauczyciela Bronisława Sobczyńskiego:

  1. Kawęczyn – Miedzierza. Prosanacyjna agitacja wyborcza do sejmu widziana oczami nauczyciela Bronisława Sobczyńskiego, 28.09.2015.
  2. Kawęczyn k. Miedzierzy – historia młyna, 11.07.2016.
  3. Kawęczyn, Miedzierza – życie wsi, lata 30. XX wieku. Wspomnienia nauczyciela Bronisława Sobczyńskiego, cz. III, 20.11.2016.