Listy Juliusza hrabi Małachowskiego pisane podczas kampanii w r. 1831

Juliusz Małachowski
Staloryt, sygn. pod kompoz. Ryc. z: Siemieński J., „Dwaj Juliusze. Kartki z ostatnich dni ich zebrał…”, Kraków 1869. Biblioteka Narodowa FBC.

Listy Juliusza hrabi Małachowskiego pisane podczas kampanii w r. 1831.

W książce: „Zbiór pamiętników do historii powstania polskiego z roku 1830-1831Współwyd.: „Bibliografia powstania narodu polskiego z r. 1830-1831”, autorstwa Aleksandra Hirschberga, Lwów 1882, odnalazłem niewielką wzmiankę: „Małachowski hr. Juliusz. Listy pisane podczas kampanii r. 1831. Dziennik Polski, 1862, nr. 5-8, 11, 13”.

Mogę zatem powiedzieć, że po 160 latach niepamięci odsłaniam je przed Państwem. Listy nie były nigdzie powtórnie publikowane (wg mojej wiedzy), czy cytowane choćby we fragmentach. Czy po prawie dwóch wiekach zachowały się? A swoją drogą marzy mi się krytyczna ocena stanu ducha autora dokonana przez wytrawnego psychologa i umocowanie tej oceny w kontekście historycznym.

Listy czytałem je z wielkim wzruszeniem.

Polecam artykuł ze strony: Gdzie w Końskich pochowani są dwaj Juliusze: Małachowski i Tarnowski?

Przytoczę powtórnie końcowe zdania artykułu:

„Ciało Juliusza zostało przewiezione do Końskich i złożone w podziemiach kościoła Św. Jana Chrzciciela i Św. Anny na Browarach. Niestety podziemna nekropolia Małachowskich i później Tarnowskich została w ostatnich latach XX wieku zlikwidowana, bowiem proboszcz urządził tam salę katechetyczną, a ich pamięci nie poświęcono żadnego epitafium. A trzeba pamiętać, iż właśnie Małachowscy byli fundatorami wspomnianego kościoła, a którego później renowacjami i remontami zajmowali się Tarnowscy”.

W: Artur Brzozowicz, „Magnateria na koneckich włościach. Genealogia”, Warszawa 2008

Z kronikarskiego obowiązku dodam, że na początku tego wieku w części wschodniej krypty – salki katechetycznej urządzono zakrystię.

Odwołam się też do mojej „młodzieżowej” pamięci. Pamiętam, że w święto Wszystkich Świętych, można było przed laty wejść po schodkach do: wówczas jeszcze krypty. Po lewej stronie krypty pamiętam tablice z inskrypcjami. Panujący półmrok nie pozwalał na wykonanie fotografii „Startem”. Pozostała pamięć.

Przy rocznicowych uroczystościach, to jest składaniu kwiatów itp. warto może pamiętać, gdzie pochowani są koneccy bohaterowie rewolucji 1831, pracy organicznej i niepodległościowej.

Krzysztof Woźniak

„Juliusz hrabia Małachowski urodził się w Sandomierskiem, w miasteczku Końskie, dziedzicznym majątku hrabiów Małachowskich, z ojca Stanisława, byłego pułkownika od kirasyerów w armii Napoleońskiej, (którego żywot i pamiętniki wydał Lucyan Siemieński), i z matki Anny z hrabiów Stadnickich.

W roku 1831 zaciągnął się do wolnych strzelców, do korpusu jenerała Sierawskiego, gdzie przeszedłszy stopnie kapitana i majora, po zdobyciu Puław i zabraniu w niewolę dywizyonu dragonów kazańskich, mianowany został dowódcą brygady, złożonej z sześciu batalionów.

Z listów, które z obozu w lutym i marcu podczas kampanii 1831 do rodziców pisywał zachowało się siedem w rodzinnym archiwum hrabiów Tarnowskich w Dzikowie, pod opieką JW. Gabryeli z hrabiów Małachowskich Tarnowskiej, siostry śp. Juliusza, który poległ śmiercią walecznych na pobojowisku dnia 18. kwietnia 1831, ugodzony w pierś karabinową kulą w chwili, gdy batalion wolnych strzelców do ataku prowadził.

Juliusza hrabię Małachowskiego można śmiało policzyć do najwaleczniejszych i najwznioślejszych bohaterów, jakimi się kraj i historya poszczycić może. Pozostałe po nim, listy jedyną i drogą dla kraju i rodziny spuściznę, nie można czytać licz rozrzewnienia i podziwu dla tak czystej i szlachetnej duszy.

Listy te, jako pamiątkę do narodu należącą, podajemy po raz pierwszy do powszechnej wiedzy, dołączając do nich list Elżbiety księżnej Czartoryskiej, pisany do Juliusza hr. Małachowskiego po oswobodzeniu Puław, który tenże przy pierwszym swym liście do matki pisanym przyłączył. 

List 1 Juliusza do mamy

„Zwoleń, 27 lutego 1831. 

Najukochańsza Mamo! Bóg i błogosławieństwo kochanej mamy przyniosło strzelcom moim zwycięstwo.

Podczas wielkiego śniegu około trzeciej popołudniu przeszliśmy po jednemu Wisłę i ulokowaliśmy się w ogrodzie puławskim, a gdy wystrzały Krakusów doniosły nam, że drogi z tamtej strony miasta przez konnicę Wielhorskiego zajęte zostały, wpadliśmy w kilkunastu ludzi na plac puławski naprzeciw stajni rosyjskich, gdzie już dragonów pieszych z karabinami i bagnetami uformowanych zastałem. Dano do mnie ognia, równie jak do kilku Krakusów;, którzy na wiatr dla przestrachu z pistoletów strzelali. Odstrzeliłem im się z dubeltówki i trębacz ich padł, druga lufa zamoknięta nie dała ognia.

W tej chwili Karśnicki z pierwszym plutonem karabinierów moich nadszedł, i raptownemi wystrzałami przymusił ich do zrejterowania się do stajem gdzie zasadziwszy się dragony z okien i drzwi klęski moim zadawać zaczęli. Celnym strzelcom moim, którym kazałem iść w rozsypkę, i z poza lip, odległych o 30 kroków od stajen, razić nieprzyjaciela; niepodobna było wystać bez straty. Wśród walki zapłakałem nad niemi. Poczciwy Dominik, mój przyboczny strzelec, zginał ugodzonv kula w same czoło. Czterech innych padło przy lipach z krzyżowego ognia. 

Widząc, że się walka źle na naszą stronę obraca, a pułkownik Łagowski niepotrzebnie każe o trzydzieści kroków od stajen w pluton się formować, gdzie wraz trzech padło, krzyknąłem by 5 karabinierów za mną poszło, tyleż przeznaczyłem do każdych drzwi, a sam poleciałem do jednego okna. Zewsząd dano ognia, nawet z dymników. Pałaszem ramy porąbawszy, oknem wskazuję, karabinier Suchecki za mną, Karśnicki – któremu piękność duszy, lekkości ciału nadawała – trzeci. Wpadamy do stajni, zastajemy tam zupełną ciemność, gdzie niegdzie wystrzałami oświeconą – 70 dragonów, obawiając się, byśmy ich w pień nie wycięli, składają broń. Na moje zaręczenie otaczają mnie, karabiny, pałasze, pistolety u nóg składając. W tym samym czasie z drugiej strony, Bogusław Paszewski,

młynarz z Kościelisk od sześciorga dzieci*, wpadł z 4 strzelcami, tęż samą co ja pełniąc powinność. Reszta strzelców uderzyła na inne stajnie i rozbiegła się po magazynach zboża i soli, by te osłonić od spalenia.

Korzyść tego spotkania była: Wzięcie w niewolę kapitana szwadronu, 5 oficerów, 210 dragonów, 30 zabitych, sztandar, trębaczy kilku, koni ze 200 (z których mieszkańcy, obywatele i leśni na pomoc po zdobycz nadbiegli, połowę rozkradli i do domów uprowadzili), 100 fur ze zbożem, 2 furgony, jaszczyk jeden. Straty: 8 strzelców zabitych, 3 rannych.

Osobiście poniosłem nader znikomą stratę, zginęło mi 1700 złp. w papierach, a 400 w monecie, które Dominik miał na sobie, te w zamieszaniu zrabowano. Nie mam 10 zł. przy duszy. Dubeltówkę ojca, którą wdrapując się, na oknie postawiłem, równie straciłem.

Wielhórski, chociaż niepotrzebnie (bo cóż na koniu przeciw murom zrobić można), z kilkunastu dobranemi ułanami, bardzo się na niebezpieczeństwo narażał. Szczęściem żaden z nich nie zginął, jeden tylko ranny i dwa konie ubito.

Mając wiadomość, że nieprzyjaciel dokoła nas stoi, pułkownik Łagowski dał mi rozkaz, aby zasłonić jego przeprawę, co jak najdokładniej dopełniłem, bo w przeciągu dwóch godzin, żywej duszy nieprzyjacielskiej, nawet w niewolę zabranej, nie zostało na tej stronie. Marodery, fury ze zbożem, kiesony, konie zabrane, wszystko przeprawiłem, sam dopiero ostatni, z 300 strzelcami, na prom wsiadłem.

Księżna na Boga zaklęła, by wprzód jeszcze do niej wstąpić, co (lubo nieroztropnie) wszystkich przeprawiwszy, uskuteczniłem w towarzystwie Kotkowskiego. Kilkanaście kobiet wybiegło do mnie. Sama księżna pani, Zamojska, Prądzyńska, przyjmowały mię jak dawnego znajomego. Chociaż mając na sobie kartusz z pistoletami, przypasany ładunkami, wyglądałem podobny do okrętu liniowego, kobiety żadnej nie okazywały trwogi – a nawet wystrzały jeszcze słyszeć się dawały, kiedy już pani Zamojska była u rannych.

Dla nieporządku, jaki nawet zwycięstwu towarzyszy, cofnęliśmy się do Zwolenia, aby tam spocząć 
spokojnie, aliści przyszedł rozkaz, by na furach 
strzelców ze mną wyprawić, dla zasłonienia przepra
wy Sierawskiego pod Puławami. Bywaj więc zdrowa 
mamo kochana błogosław synowi twemu, lecz tego 
listu, chociaż rzetelny, nie pokazuj obcym, bo złych
 ludzi i złych języków się boję. Juliusz.

List księżnej załączam”.

* [Paszewski Bogusław – młynarz, zam. w Kościeliskach, Akta zeyścia 5.10.1827]

[Paszewski Walenty s. Bogusława – czeladnik młynarski, ur. pod Radomiem nie wiadomo w którym mieście lub wsi, zam. w Kościeliskach, Akta małżeństw 27.11.1839]

List księżnej Elżbiety Czartoryskiej do Juliusza hr. Małachowskiego

„Do JW. Hr. Małachowskiego.

Dnia 20 Febru. [luty] 1831 z Puław. 

Jaśnie Wielmożny Dowódco!

Dowiedziawszy się, iż w świetnej sprawie oddziału wojsk naszych, którym JW. Pan dowodziłeś, kapitan rosyjski Sakineff, konsystujący w Puławach, w plon wziętym został; gdy los jego teraz zależy od JW. Pana, nie mogę przenieść na sobie, żebym się za nim nie odezwała, oddając mu słuszność, iż przez cały czas mieszkania swego w Puławach, łączył rzadką ludzkość do wykonania obowiązków swoich, tak dobrze, iż wszystko czynił na dobro mieszkańców, co tylko było w jego możności.

Lubo nadto przekonaną gestem, że dusza JW. Pana polska, nie potrzebuje przypomnienia, jak się ma z swym jeńcem obchodzić, serce moje wdzięcznością zadłużone dla JP. kapitana Sakinoff, nie może przenieść na sobie, żeby go nie poleciło szczególnym Jego względom; owszem ośmielam się Go prosić, abyś raczył mu dać do zrozumienia, żo niosłam za nim prośby moje po JW. Pana, któremu winszując odniesionego zwycięstwa i życząc żeby było przedłużone dalszym ciągiem podobnych powodzeń, zostawiam z winnym szacunkiem i poważaniem JWPana sługą uniżoną

Elżbieta Czartoryska”.

[Dziennik Polski nr 5, Lwów z dnia 8 stycznia 1862, s. 1-2]

List II Juliusza do mamy

„Góra pod Kiławami dnia 7. marca 1831. 

Najukochańsza mamo! Pisałem już raz ze Zwolenia, donosząc o zabraniu dywizionu dragonów rosyjskich w Puławach, poczem cofnąć mi się kazano do Zwołania, tak dla wypoczęcia, jako też by uniknąć przemagającej siły, która na Puławy swoim w pomoc dążyła. We wtorek to jest d. 1. marca ruszyliśmy ze Zwolenia do Puław, gdy nadeszła wiadomość że generał Dwernicki tamże przebywa z swoją dywizją. We środę w nocy przychodzi rozkaz do mego biwaku, bym na czele strzelców przeszedł Wisłę, gdziebądź atakował Puławy, odparł nieprzyjaciela i trzymał się, póki generał Dwernicki nieprzeprawi się z swojem wojskiem.

Manowcami, lasami, przychodzę we środę rano, równo ze dniem, do Wisły; przeprowadzam ludzi po jednemu, a mając Parchatkę po jednej, a Puławy po lewej stronie, przybywam natychmiast, przez koniec Kępy, ogrodami księżnej, do przedmieścia. Z drugiej strony kapitan 5. pułku, w 250 ludzi uderza na miasto. Pikiety nieprzyjacielskie cofając się, ostrzegają go na czas, by z artylerią i kawalerią usunął się za miasto. W chwili gdym pod Marynki podchodził z strzelcami, dragony z kozakami, ku końskiej Woli, wznoszące się ponad miastem pagórki, zajęły.

Posłałem Karśnickiego w 50 ludzi do promu, sam resztę rozsunąwszy naprzeciw nieprzyjaciela. Podszedłszy go rozsypką, wyparowaliśmy ze stanowisk. Aleję topolową od traktu Lubelskiego w poprzek aż do Żalinek strzelcami niemi poobsadzałem. Rosjanie starali się tyraczami swemi z tej pozycji nas wyparować, lecz z okrzykiem: hurra, bagnetami na nas uderzywszy, że stratą cofnąć się musieli. Sprowadzono więc naprzeciw nam dwa działa i kulami – kartaczami, wystraszyć chciano, a widząc, że kawalerii z tej strony nie mamy, działa swe o 150 kroków podprowadzili, te nam jednak, oprócz dwóch lekko rannych, krzywdy nie robiły. Gdy i stamtąd nieprzyjaciel cofnąć się był przymuszony, ogień ustał na moim skrzydle.

Kapitan 5. pułku zasłaniający miasto, zwiadując się opodal pobliskiego lasku, przez chwilę tym sposobem znalazł spokojność – lecz nieszczęście chciało, że Kozakowski, dowiedziawszy się, że miasto wolne od nieprzyjaciela, przeprawia się, przyjeżdża do mnie, i każe się cofać z mego stanowiska mówiąc, żem się nadto posunął. Słucham z żalem, bo chociaż nie taktyk, uważałem, że obrane stanowisko, opierało lewym skrzydłem o gościniec końsko-wolski, klucz operacji nieprzyjaciela. Cofnąłem się ponad same miasto

Mieszkańcy, lubo do szczętu przez Moskali zrabowani, wybiegając z domów, ostatnią nam w ofierze żywność wynosili. Widok ten do łez nas pobudził; tak to wpajając moralność od trzech pokoleń, doczekała się księżna hojnej odpłaty. Ledwie kilka chwil dozwoliłem na ten posiłek, poczem porozstawiałem moich strzelców za parkanami i domami, gdy tęten koni i turkot armat dał się słyszeć. Wybiegam na górkę widzieć co się dzieje, a tu o 200 kroków ode mnie rychtują się Moskale w trzy szwadrony i działa. O 400 kroków od księżny pokoju, w alei na prost pałacu, rozpoczyna się ogień – 120 ludzi 2. pułku zasłania swemi piersiami pałac, dwudziestu pada, kula armatnia uderza w wielkie drzewo pod oknem księżnej, kartacze obijają się o jej pomieszkanie; lecz jak mi sama później mówiła, była spokojną, bo wiedziała że jej Polacy bronili.

Obejrzawszy miejsce, spostrzegam wąwóz, podchodzący o 100 kroków od szwadronu, nieprzyjaciela. Biorę 40. ludzi i puszczam się z nimi, każę z przykładu brać na cel i wszyscy razem pociągamy za cyngle: spada z konia oficer, żołnierzy i koni kilkanaście się wali, uciekają z miejsca, rozpoczyna się mieszanina, umykają armaty, przewracają się z pośpiechu jaszczyki. Ludzi moich wstrzymać nie mogę, zabiegają armatom, 100 ludzi z 5. pułku, przysłanych mi w asekuracji, bez mego rozkazu wybiega nieporządnie z swych stanowisk, idzie w rozsypkę. Dopadam oficera i natychmiast cofać się każę, by uszykować w porządku.

Moskale tymczasem działa wstrzymują i na nowo szwadrony swoje naprzeciw nas formują. To widząc wołam, zaklinam, by się moi cofali do swych stanowisk i wtenczas dopiero usłuchany jestem, gdy do nas kartaczami prażyć zaczynają, lecz nie dość wcześnie, by zapobiec szarży dragonów: trzech z 5. pułku zarąbali i więcej byłoby zginęło, gdyby nie

moi strzelcy, którzy już w pogotowiu, należycie ich przyjęli. Tu zginął drugi ich oficer, kilku żołnierzy i rannych kilkunastu. Szarża dragonów była tak raptowną, że pod mymi nogami padł piechur uderzony w głowę z pistoletu. Zwaliłem z konia przeciwnika, a konia zabrałem.

Po tej porażce nieprzyjaciela, już nam dali pokój. Odpoczywaliśmy i zbierali rannych, już też i kolumny Dwernickiego nadciągać zaczęły. Przyjechał też i Kozakowski dziękować mi, rozkazując podać najwaleczniejszych. Do tej liczby należy Kotkowski, który sam z pistoletem w ręku, odbił niewolnika dwóm dragonom.

Niech też mama napisze, czy chce, bym jej tak szczegółowo potyczki nasze opisywał, nade wszystko niech nie przepomina donieść o swoiem zdrowia, bo jakaż dla mnie może być większa nagroda, jak widzenie się z kochaną mamą, której nawet przy huku dział nie zapominam i błogosławić jej nie przestaję.

Jenerał Dwernicki już za Lublinem, idzie na Wołyń. Zabrał, na drugi dzień po mej potyczce pod Końską Wolą – 4 armaty, 300 niewolników, srebra, serwis i garderobę jenerała Würtemberga, który ledwie z życiem uciekł. Mnie się kazano złączyć z Sierawskim, przejść za Wisłę i bronić lewego jej brzegu.

Stoję w Górze, a myśl moja zawsze przy mamie. Proszę mamy modlić się za mną, bym ją jeszcze raz mógł zobaczyć i spokojnie przy niej resztę dni moich pędzić.

Juliusz.

Henryk mi pisał, że był na wielkiej potyczce pod Warszawą i że mu konia ranili. Rzucam się do nóg mamy i kłaniam wszystkim”.

List III Juliusza do mamy

„Góra d. 9. marca 1831. 

Najukochańsza mamo! Stoimy w tej chwili w Górze, naprzeciw Puław. Wisła już tak słaba, że pieszych utrzymać nie może. Wysłany przeze mnie na drugą stronę patrol, dla wypędzenia kilkadziesiąt ułanów rabujących Puławy, ucierając się z nimi pół godziny nad brzegiem, cofnąć się musiał, załamawszy się w kilku miejscach i zatopiwszy kilka sztuk broni. Puławy niezmiernie ucierpiały przez rabunek, (jak mówią) nakazany przez księcia Würtemberga i gdybyśmy tam nie byli wpadli w przeszłą środę, miasto miało być obrócone w perzynę.

Księżnę ledwie namówiono by wyjechała, bo chociaż Dwernicki przeprawił się, celem jego jednak nie jest kraju bronić, ale iść na Wołyń i Ukrainę. My zaś, to jest korpus jenerała Sierawskiego, odebraliśmy rozkaz cofnięcia się za Wisłę, z obawy, by gdy lody rozpuszczą, nie zniszczyli nas nadesłaniem jakiej dywizji głównej armii. W Puławach oprócz żydowskich, wszystkie domy stoją pustkami, psy tylko jedne, wierne do ostatniej chwili, pełnią swą powinność, wyjąc przed domami swoich gospodarzy. Widok ten przenikający. Moskale zabierają starców, kobiety, z samych pokoi księżnej wywieźli garderobianę.

Przyszła tu do nas wiadomość (tibi soli), że Austriacy w 60.000 i 100 sztuk armat przychodzą nam w pomoc, przeprawiają się w różnych punktach, mianowicie w Sandomierzu; książę Karol ma dowodzić. Mają i na Wołyń wkroczyć, a najwięcej Polaków i Węgrów w tym wojsku. Przyszła sztafeta do Jelskiego w Sandomierzu, by jak najuprzejmiej przyjął tych gości, lecz widać, że to tajemnicą, bo nam tego urzędownie nie donieśli. Dzisiaj się spodziewam powrotu oficera z Sandomierza, wysłałem go tam, by się prawdy dowiedzieć. Dwernicki już musi być pod Uściługiem; korpus Kreutza ma bydź rozproszony.

Moje 1800 zł. znaleziono, 300 zabrał chłopak i podzielił się nimi w wiosce pod Puławami. Wiadomości politycznych, nietrzymając gazet, nic nie wiem. Listy adresować trzeba na Radom do Góry. Proszę mamy donieść o swoim zdrowiu i tych wszystkich co mnie interesują. O Henryku, Gustawie i papie równie zostaję w niewiadomości. Wiem, że ich kocham, a mamę nad życie.

Juliusz”.

[Dziennik Polski nr 7, Lwów z dnia … stycznia 1862, s. 2]

List IV Juliusza do mamy

„Radom dnia 15. marca 1831.

Najukochańsza mamo!

Z rozkazu jenerała Sierawskiego, odkomenderowany zostałem do Radomia, dla odebrania celnych strzelców z województwa. Mam mieć 1200 ludzi – leśni przyłączeni są do mego batalionu. Puszczenie Wisły zrobiło rodzaj zawieszenia broni, gdyż żadnego kroku wojennego, z powodu ruszenia lodów, czynić nie można było. Korzystają z tego Moskale: cofając się rabują, palą i gwałtów bezprzykładnych się dopuszczają. Żymirski tymczasem, pędząc przed sobą Kreutza i Würtemberga wpakował ich w takie miejsce, że kapitulować musieli, tym bardziej, że batalion z Zamościa zastąpił im na grobli. Żądali od Żymirskiego kondycji, by im dwóm, wraz z jednym pułkownikiem, wolno było wyjechać za granicę; czy przystał na to niewiadomo. Rozgłoszono tutaj, jakoby Puławy zostały spalone przez nieprzyjaciela; świeżo jednak stamtąd przyjechawszy, świadkiem jestem, że nieprawda. Jednak niezmiernie sobie pozwalają: pióro się wzdryga pisać jakich się nadużyć dopuszczają. 

Zostałem ozdobiony krzyżem złotym, za zdobycie Puław i wzięcie w niewolę dywizjonu dragonów kazańskich. Sztandar starożytny, dany przez Pawła temu pułkowi, posłałem do Warszawy: zdobi już podnóżek Orła naszego w ratuszu. Matka Boska rzadkiej piękności, także wzięta w niewolę, pod konwojem z Radomia do Warszawy odprowadzona na wieczne więzienie, do kościoła św. Jana. Tytularny nasz dowódca Kozakowski, o drugiej walce mojej w Puławach żadnego nie zrobił raportu, bo pułkownik Łagowski, co zawsze z nim koty drze, najohydniej go w Warszawie przedstawił, wskutek czego mu odebrano komendę i kazano go natychmiast odstawić do stolicy. Ale czyż ja się biję dla pochwał lub nagród? Gdybym życiem moim mógł okupić szczęście kraju, położyć tamę klęskom, jakie w nim barbarzyńcy wyrządzają, czyżbym ja się wahał ? Cóż w grobie po znakach, po chwale? Tysiące walecznych męczenników nastaje – przemija; wielkość ich liczby, nie pozwala historii każdego osobno wspominać. Walczymy wszyscy, nie dla osobistego odznaczenia się, lecz w przekonania, że nieprzebrana liczba ofiar boską litość wzbudzi i użyczy naszej ojczyźnie tego, czego ginąc za nią, pragniemy.

Rozchodzą się tu u nas najpochlebniejsze wieści: że rewolucya w Petersburgu, że jenerał Jermajłów ma być na czele, że wojsko pozostałe w Rosji, w celu zasłonienia jej od granic tureckich, miało wykrzyknąć Jermajłowa naczelnikiem. Nadto pomyślna w tej chwili wiadomość, by jej wiarę dać można; jednakże wojska rosyjskie cofają się. Na Wołyniu i Ukrainie czekają tylko, rychło się ukażą chorągwie nasze, – za Bugiem witać je już muszą, bo Dwernicki prędko postępuje.

Odebrałem list od ojca, w którym mi sam błogosławieństwo przesyła, znajdując, żem godny synek jego. Pomimo radości, jakiej doznałem z odebrania tego listu, czuję, że mi jeszcze dużo brakuje, bo jeżeli mnie serce nie myli, należy mi się jeszcze list od mamy. Bilecik, który odebrałem pisany z Krakowa, na wychodnem z Końskich, towarzyszył mi wszędzie. W chwili bitwy spoczywał na mych piersiach: w nim błogosławieństwo matki zawarte. Rad bym, by ten list mógł mieć towarzysza, smutno nieborakowi samemu siedzieć. Ja tu może kilka dni zabawię, chybaby kroki nieprzyjacielskie się rozpoczęły – proszę więc kochanej mamy, by pisała do mnie pod kopertą prezesa komisji Wgo. [Wielmożnego] Januszewicza; list pewno dojdzie, a na wypadek niebytności prezes mi go odeśle tam, gdzie się będę znajdował.

Widziałem się tu wczoraj z księciem Czartoryskim, adiutantem Skrzyneckiego; ten widział dwoma dniami wprzódy Gustawa i Henryka. Oba byli w ogniu pod Grochowem, Gustaw en armateur, latał gdzie najwięcej ludzi ginęło, chcąc sobą luki zapełnić. Zostaje mi tylko tyle miejsca, by ucałować kochane nóżki, mam honor pisać się itd.

Juliusz”.

List V Juliusza do ojca

„Z Radomia (bez daty). 

Naukochańszy ojcze!

List najukochańszego ojca z błogosławieństwem jego, stał mi się prawdziwą nagrodą. Cieszę się nim i chlubię drogą serca pamięcią, która przezwyciężyła wszelkie przeszkody i zatrudnienia, by mnie doszły słowa pociechy. Jenerał Sierawski przywiózł mnie tutaj, bym odebrał z całego województwa strzelców, mających być pod moją komendą. Puszczenie Wisły pozwoliło mi się tym zająć, bo kroki nieprzyjacielskie zupełnie zawieszone, tak dla wyż[ej] wspomnianej przyczyny, jako też dla spalenia przewozowych statków przez Moskali.

Zostałem ozdobiony krzyżem wojskowym za zdobycie Puław i wzięcie dywizjonu dragonów rosyjskich w niewolę, za zabranie sztandaru, kaplicy rosyjskiej, sto kilkudziesiąt fur zboża. Wszystko to, nie chwaląc się (ojcu jednemu powiem), mnie winni. Każdy sprawiedliwy człowiek to przyzna, ale Łagowski, jako starszy, przyznaje sobie całe zasługi, psy wiesza na Kozakowskim, który, chociaż nie orzeł, nie popełnił jednak tych błędów, o które go pierwszy oskarża. Słusznie mu komenda odebrana, bo nie taktyk, lecz przewinienia jego nie są tak wielkie, by go pod konwojem do Warszawy odsyłać. Ta to przyczyna, dla której miałem szczęście odznaczyć się i podać kilku walecznych do nagrody. Mniejsza o mnie, bo ja nie walczę dla nagród, lecz za podkomendnych upominać się powinienem.

Pierwszy oknem wpadłem do stajni, oknem, z
 którego razili moich ludzi; za mną wpadł Karśnicki
 podporucznik i sześciu żołnierzy, z których jeden 
zginął. Wszyscy narazili się na śmierć – oczywistą, 
zasłużyli przeto na nagrodę mężnych. Bóg zrządził,
 żeśmy obronną ręką wyszli z tej potyczki. W stajni 
znalazłem 80 zbrojnych dragonów, 30 w przyległej
 stancji, kilkunastu na strychu, którzy, gdyśmy dru
gich rozbrajali, jeszcze do nas strzelali. Uchyliwszy 
drzwi od stajni, wpadło za nami na pomoc 30 
strzelców, reszta miała swoje stanowisko przy maga
zynach i karczmach, gdzie bez walki jeńców brali.
 Dużo by było o tym dniu pisać, może mi Bóg do
zwoli jeszcze szczęścia, że to ustnie przy herbacie
 obszerniej opowiem, a kochany ojciec drzemiąc słu
chać będzie… 

Rzucam się do nóg ojcowskich błagając nieustannie o błogosławieństwo.

Juliusz”.

List VI Juliusza do mamy

Radom dnia 17. marca 1831.

Najukochńsza marno! 

Właśnie po odebraniu w nocy wiadomości z Kozienic, od jenerała Sierawskiego, że nieprzyjaciel idący w sile od Warszawy ku Puławom, przyprowadził już do Puław pontony i pomost na Kępie nad samą Wisłą przysposabiają – szedłem do kościoła, by odbyć wielkanocną spowiedź, gdy mi Eret drogę zastąpił, niosąc list najukochańszej mamy; poczytałem tę pociechę za przebaczenie i pojednanie się Boga ze mną, śmielej przeto pobiegłem dopraszać się miłosierdzia i niepamięci. List twój kochana mamo, nie odstąpi mnie do skończenia kampanii. Błogosławieństwo z tak macierzyńską przesłane miłością, stanie mi za niezłomną tarczę, a jeżeli przez nie raz śmiertelny przecisnąć się zdoła: w jednej ręce błogosławieństwo matki, a w drugiej pałasz dobyty w obronie drogiej nam ziemi, zapory nieba otworzą. I możnaż się smucić nad losem moim?

Honor mi robią prawdziwie, że strzelcom moim bronić każą przeprawy Dybiczowi, który wczoraj o 3 mile od Puław miał główna kwaterę. Sierawski mając przy sobie kilka armat, siedzi spokojnie w Kozienicach, a jednakże jednymi tylko działami można przeszkodzić zarzuceniu pontonów. Do tej chwili 6 szwadronów jazdy i moich 200 strzelców w Górze, od Kozienice do Janowa, brzegów strzegli. Pułk szydłowiecki pospiesza ku Zwoleniowi, a 3. i 7. piechoty, o jednym pułku jazdy i 12 armatach; mają, się udać w tymże kierunku samym, gdzie i ja po napisaniu tego listu dążę, to jest do Góry pod Puławy.

Kordelas mnie nie doszedł, za dukaty i trzos najmocniej dziękuję. List bez daty, któren mi mama wymawia, pisany był z Góry, i musiała w nim być wzmianka, że nam się tam cofnąć kazali. Dystrakcja [rozproszenie uwagi – SJP] moja stąd pochodziła, że posławszy z rozkazu jenerała Sierawskiego 30 ludzi na tamtą stronę, dla przywiezienia soli z magazynu, wyglądałem za nimi, jak kura za kurczętami, bojąc się czy napadnięci nie będą. Najlepiej by teraz listy adresować na ręce jenerała Sierawskiego, który ciągle ze mną znosić się będzie.

Zaufanie, które we mnie pokładają, mocno mi pochlebia; Sierawski chciałby, bym miał pułk, a tymczasem pchają wszystkich strzelców pod moją komendę – dużo oficerów translokuje się do mnie. Gdy w Warszawie oddano Skrzyneckiemu sztandar przezemnie zdobyty, rzekł: „Krzyczeliście, że niedoświadczonych ludzi sztab-oficerami porobili; cóż to dla Juliusza? on wart komenderować brygadą.” Dlatego może, że pochwał unikam i nie nagród, ale bić się żądam, narobiłem sobie wiele przyjaciół. Bądź zdrowa kochana mamo, niechaj życiem moim twoje dni się przedłużają, a szczęście i zdrowie twoje życiem i szczęściem moim będzie.

Juliusz.

Do ojca w tych dniach pisałem.

List VII Juliusza do mamy

„Góra pod Puławami d. 25. marca 1831.

Najukochańsza mamo! 

Po odebranym rozkazie w Radomiu, spieszenia na swój posterunek, dla bronienia przeprawy nieprzyjacielowi na Wiśle, pojechałem na całą noc do Góry, w przekonaniu, że się rano z nieprzyjacielem potykać będę, lecz skończyło się na odgrażaniu się z obu stron. Przysłane nam działa z Kozieniec ukryliśmy, by większe zrobić na wrogach wrażenie, nieświadomych o naszej sile. Nieprzyjaciel powrócił ku Gniewoszowi, naprzeciw Wieprza, gdzie usypali baterie i most na brzegu robić zaczęli. Nadprowadzone tymi dniami parę dział naszych, przez centrowny ogień skuteczny, popłoch po tamtej stronie zrobiły. Powiększona w nocy bateria nieprzyjacielska, osadzona kilkunastu działami, zaczęła ogniem swym zakrywać ambarkację [wsiadanie, załadowanie się na statek – SJP] kilku statków i dubasów [statki rzeczne do przewożenia towarów – SJP] napełniających się piechotą. Chociaż o dwie mile poniżej dały się słyszeć wystrzały, stanęliśmy zaraz pod bronią; jakoż za parę godzin oficer komenderujący półbateria w Łęgu, dał znać o swoim niebezpieczeństwie. Wiadomość ta doszła jenerała Sierawskiego w przejeździe przez Górę, i nie tracąc czasu, rozkazał mi iść w pomoc zagrożonemu posterunkowi; lecz w marszu przyszedł raport, że kilkanaście wystrzałów armatnich z naszej strony, spowodowało piechotę do odstąpienia swego zamysłu. Posłałem jednakże z rozkazu jenerała jedną kompanię strzelców i parę dział w pomoc majorowi Sakowskiemu, a sam z resztą ludzi powróciłem na swoje stanowisko do Góry, skąd lada chwila wymaszerujemy ku Solcu, skąd donoszą, że jakieś częste poruszenia na tamtej stronie widzieć się dają. Marudzimy więc oddawca marszami i kontramarszami [marsz wojska w kierunku przeciwnym do dotychczasowego].

Naczelny wódz zrobił mnie dowódcą brygady, złożonej z batalionu 2. pułku Sakowskiego, batalionu wyborczego z 15, 16 i 21 pułku i wszystkich strzelców, których 4 bataliony mają mieć po 300 ludzi. To okazane mi zaufanie wkłada na mnie święty obowiązek, dołożyć wszelkich starań, by godnie odpowiedzieć tej ufności i tak działać, by poświęcenie moje dla kraju na coś się przydało. List kochanej i drogiej mamy odebrałem z Krakowa, z daty 18. marca. Sam jej własnoręczny podpis już by mnie był uradował, cóż dopiero tak czułe wyrazy! Zazdrości, której się mama lęka w moich kolegach, nie doznaję, owszem ich przyjaźń przejmuje mnie najżywszą wdzięcznością. Poświęcenie Polaków jest tak wielkie, że dotąd żadnego osobistego widoku w nikim widzieć mi się nie dało, wszyscy życie swoje w ofierze ojczyźnie równie niosą i gdyby, jak mówi Krukowiecki, dobosza postawili na czele, każdy z nas chętnie by przy nim ginął.

Z Radomia pisałem do kochanej mamy 3 lub 4 listy, o których mi wcale nie robi wzmianki, przypominając zawsze ten jeden, co nie miał daty. Ja tymczasem nic nie mówię o ostatnim liście mamy tak zaczętym: 

„Mój drogi, mój kochany Julku,” bez podpisu, nie mamy ręką pisany, chociaż pismo zdaje mi się znane. Korzystam z tego zapomnienia, wzbudzani pod tym względem zazdrość w kolegach, że mnie kobieta tak serdecznie kocha, a gdyby jeszcze wiedzieli, jak stale kochać umie! Przyszło mi do Góry kilka listów do Henryka, w pułku jazdy sandomierskiej, między innymi jest list od Heleny. Pomyłka stąd zaszła, że są dwa półki sandomierskiej jazdy, jeden pod komendą jenerała Sierawskiego, drugi gdzie indziej. Do Gustawa list także tu przywędrował, także go odesłałem. Jeżeli mama będzie łaskawa pisać, to na Solec, na ręce jenerała Sierawskiego. Każda litera mamy, więcej jak kiedykolwiek, jest dla mnie skarbem, dlatego za odebrane dwa listy najmocniej dziękuję. Składam najczulsze dziękczynienia, a teraz nóżki drogiej mamy wdzięczny syn całuje.

Juliusz.

Otaczającą kompanię mamę, wolny strzelec bez ceremonii całuje”.

Na koniec dodam, że cykl rewolucji 1831 r. będę kontynuował (może kiedyś powstanie jakaś publikacja?). Kolejne artykuły:

„Trzy dni ostatnie z życia Juliusza hr. Małachowskiego”

„Opis znalezienia ciała Juliusza hr. Małachowskiego, na polu bitwy pod Kazimierzem 1831”.

[Ze źródeł pamiętnikarskich, rosyjskich]

Krzysztof Woźniak